- Według naszych wyliczeń za pieniądze z pomocy publicznej, której chciał Jaguar, można byłoby stworzyć 17 tys. miejsc pracy - zauważa Sławomir Majman, prezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych.
W portfelu PAIiIZ znajdują się obecnie 192 projekty o wartości prawie 4 mld euro. Jaki procent z nich realnie można sfinalizować w tym roku?
Szalenie trudne pytanie. Po ludzku mówimy o potencjale wygenerowania ponad 41 tys. miejsc pracy. Hit rate, czyli stosunek realizowanych projektów do ogólnej ich liczby, którą mieliśmy w portfelu w poprzednich latach, wynosił ok. 30 proc.
W tym roku będzie lepiej?
W zeszłym roku zamknęliśmy ponad 50 projektów. O tej porze mieliśmy zrealizowanych osiem, teraz mamy 17. Poza tym wspomniane 30 proc. to tylko średnia realizacji i nie oznacza ona, że pozostała część znika. Wiele z nich przenosi się po prostu na później.
To będzie lepiej czy nie?
Nie przewiduję, żeby było gorzej.
Wielu ekspertów obawiało się, że spory polityczne i nowa koncepcja gospodarki odciągną inwestorów z Polski.
Tego typu zmiany i różnego rodzaju zawirowania wokół ratingów wpływają wyłącznie na inwestorów finansowych. My mamy do czynienia z inwestorami, którzy myślą o perspektywie 5, 10 czy nawet 20 lat. Ich interesują zupełnie inne zmienne.
Podczas swojej niedawnej wizyty w Warszawie Tae-hee Wo, wiceminister handlu, przemysłu i energii Korei Południowej, powiedział, że Polska jest inwestycyjnym celem numer jeden tego kraju w całej Europie. Nie przejęzyczył się przypadkiem?
Byłem na tej konferencji i wiem, że się nie przejęzyczył. Koreańskie think tanki rządowe sygnalizują, że Polska staje się przemysłowym hubem Europy z bardzo obiecującym tempem rozwoju przemysłu.
W co konkretnie Koreańczycy chcą u nas inwestować? W motoryzację? Elektronikę?
Jedno i drugie. Przemysł samochodowy i elektronika są na pierwszym miejscu, ale Korea jest także pionierem budowania w Polsce centrów badawczo-rozwojowych. Mamy inwestycyjny come back krajów, które 15–20 lat temu rozpoczynały w naszym kraju cykl inwestycji zagranicznych. W latach 90. koreańskie i japońskie inwestycje kojarzyły się jednak zupełnie inaczej – z przywożeniem mnóstwa maszyn, kilkutygodniowym szkoleniem personelu i mozolnym składaniem urządzeń przy taśmie. O takich inwestycjach możemy już jednak zapomnieć.
Dlaczego?
Ponieważ głównym czynnikiem była wtedy niska cena pracy.
A teraz nie jest?
Jeśli ktoś szuka parametru taniej siły roboczej, to trafia do nowych krajów UE: Rumunii, Bułgarii, lub innych państw bałkańskich. Według najnowszych analiz cena siły roboczej oceniana jest jako czynnik obniżający atrakcyjność inwestycyjną w Polsce.
Wciąż jesteśmy znacznie tańsi niż większość państw europejskich.
15 lat temu cena pracy była w Polsce o 60 proc. niższa. Jako pracownicy nie jesteśmy tym specjalnie zachwyceni, bo przez to wciąż zarabiamy znacznie mniej niż nasi koledzy z Niemiec czy ze Szwecji. Powiem tak – cywilizujemy się jako miejsce dla zagranicznego inwestora.
Co to znaczy?
Po pierwsze już od ponad dekady jesteśmy w Unii Europejskiej, co zwiększa naszą wiarygodność. Poza tym mamy ogromny kapitał ludzki, bardzo lojalnych i dobrze wykwalifikowanych pracowników.
Coraz częściej mówi się, że nasza młodzież nie jest przygotowana do realiów rynku pracy. Pan twierdzi, że młode kadry są atutem.
O ile kilka lat temu decyzja młodego człowieka wynikała albo z jego zamiłowań prywatnych, albo z podpowiedzi kolegów, albo z tego, że łatwo się dostać na dany kierunek, o tyle dzisiaj młodzież kalkuluje zupełnie inaczej. Dziś liczą się szanse na dostanie dobrej pracy po studiach.
Delegacja PAIiIZ udała się kilka dni temu do Kazachstanu. W co my możemy inwestować w tym kraju i w co Kazachstan może inwestować u nas?
Pytanie o Kazachstan i kraje postsowieckie to pytanie o polską ekspansję za granicą w ogóle. Mamy do czynienia z historycznym momentem, w którym Polska przeistoczyła się, z kraju zabiegającego o inwestycje, w kraj wysyłający swój kapitał w świat. I ten proces będzie się nasilał, jeśli do wyjścia z europejskiego kokonu przekonamy więcej firm.
Czym dla pana jest patriotyzm ekonomiczny?
Patriotyzm ekonomiczny zaczyna się od dumy. Jeśli nie czujemy się dumni z tego, co sami osiągnęliśmy u siebie, w firmie i kraju, jeśli nie czujemy się pewnie, jeśli nie siedzimy głęboko w fotelu, na pewno nie osiągniemy niczego za granicą.
I tej dumy jest więcej u polskich przedsiębiorców?
Zdecydowanie tak. Dlatego polskie firmy czują się na siłach wędrować do Indii, do Chin czy do Kazachstanu. Sięgamy coraz dalej.
Duma to piękna i bardzo cenna rzecz, ale nie utrzyma pracowników i nie rozkręci biznesu. Co z barierą psychologiczną w inwestowaniu na nieznanych rynkach? I wreszcie, w co konkretnie możemy tam włożyć pieniądze?
Kazachstan, podobnie zresztą jak Azerbejdżan, to kraj, który próbuje dywersyfikować swoją ekonomikę opartą na surowcach. Kazachowie zorientowali się, że strumień petrodolarów nie płynie tak szeroką strugą, jakiej wcześniej się spodziewali. Jest kilka gałęzi, w które polskie przedsiębiorstwa mogą tam inwestować w zasadzie od zaraz. Mam na myśli przemysł budowlany, przemysł związany z infrastrukturą, farmację, przemysł chemiczny i przemysł spożywczy, w którym jesteśmy prawdziwą potęgą.
A co z innymi kierunkami? W co można inwestować np. na Grenlandii?
Mamy wiele programów geograficznych, wspieranych finansowo przez Ministerstwo Rozwoju. To np. GoChina, GoAfrica i GoArctica. Za chwilę zostaną odpalone GoIran i GoASEAN. Te programy mają charakter eksperymentalny. Zawierają w sobie szkolenie przedsiębiorcy na miejscu, uruchomienie portalu informacyjnego, wysłanie misji sondażowej i wreszcie wysłanie misji inwestycyjnej. Jeśli chodzi o Arktykę, okazało się, że na Grenlandii duże perspektywy otwierają się np. przed polskimi firmami budowlanymi.
Brzmi abstrakcyjnie. Co konkretnie mogłyby tam budować?
Choćby hotele.
Wróćmy do ratingu. Naprawdę uważa pan, że jego obniżenie zupełnie nie zmieniło krajobrazu inwestycyjnego i tego, jak postrzegają nas zagraniczni inwestorzy?
Powiem z doświadczenia, bo nie jestem tu od trzech miesięcy, tylko od dziesięciu lat. Inwestorzy nie żyją problemami Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli jakiś podmiot chce zaangażować się w budowę fabryki, zwraca uwagę na kapitał ludzki, pomoc publiczną i infrastrukturę.
Plany wprowadzenia podatku handlowego też nam nie zaszkodziły?
Ze zmian w przepisach, które zaszły w ostatnich miesiącach, jedyną, która ma realny wpływ na inwestorów, jest ustawa dotycząca oddalenia stacji wiatrowych od budynków mieszkalnych.
Nie uwierzę, że jest tak kolorowo. Na coś inwestorzy muszą narzekać.
Co roku publikujemy czarną księgę rzeczy, które są do poprawy w Polsce – i one się w zasadzie nie zmieniają. Po pierwsze prawo budowlane, które jest niezwykle skomplikowane, prawo o zamówieniach publicznych, które ma podobne problemy. Do tego dodajmy przewlekłość procedury sądowej i podatki, ale nie ich wysokość, tylko niespójną interpretację kwestii podatkowych w urzędach.
Pana zdaniem cel inwestycyjny może uświęcać środki? Pytam, czy nas stać na dopłacanie do pewnych inwestycji, tylko po to, by podnieść prestiż i poprawić swój wizerunek. Chodzi mi po głowie przykład Jaguara, którego finalnie wzięli Słowacy. Nie brakuje głosów, że porażka w tym konkursie wyszła nam na dobre.
Ja też tak uważam. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpiło w okresie przedwyborczym i obawiałem się, że politycy będą chcieli za wszelką cenę pozyskać Jaguara, choćby po to, by w kampanii pochwalić się opinii publicznej. Jaguar – to ładnie wygląda i ładnie brzmi. Na szczęście zachowali się przytomnie, bo za pieniądze z pomocy publicznej, której chciał koncern, według naszych wyliczeń można byłoby stworzyć 17 tys. miejsc pracy. Może w mniejszych zakładach, ale regularnie po całej Polsce. Nasz kraj nie jest w takiej desperackiej sytuacji, by musiał kupować inwestycje.
Ile kosztuje wygenerowanie miejsca pracy dzięki pozyskaniu zagranicznej inwestycji?
Pięć razy mniej niż wytworzenie miejsca pracy przez urząd. Poza tym jedno miejsce w przemyśle to od trzech do siedmiu miejsc pracy w otoczeniu zakładu. Zwróćmy także uwagę na jakość miejsc pracy. Przy inwestycjach zagranicznych powstają one przede wszystkim w nowoczesnych centrach biznesowych, centrach badawczo-rozwojowych i przemyśle hi-tech.
A jaki ma pan stosunek do zagranicznych firm, które zarabiają w Polsce, ale podatki płacą gdzie indziej?
Zagraniczna firma zarejestrowana i zarabiająca w Polsce jest dla mnie polską firmą, więc mój stosunek jest taki sam.
Jest pan zwolennikiem wprowadzenia euro w Polsce?
Euro trzeba wprowadzić, gdy Polska będzie gotowa na euro, a euro będzie gotowe na Polskę. Wstępując do Unii, liczyliśmy się z tym, że kiedyś możemy je przyjąć, ale nie widzę powodu, by starać się o nie za wszelką cenę. Lepiej maszerować niż biec.