Reasekuratorzy chcieliby 30-50-proc. wzrostu stawek za swoje usługi. W Polsce podwyżki mogą wynieść przeciętnie 5 proc. i będą dotyczyć głównie polis dla dużych firm.

Spotkanie reasekuratorów i ubezpieczycieli w Baden--Baden nie przyniosło jasnych ostatecznych deklaracji co do wysokości wzrostu cen. Wszyscy czekają na rozwój sytuacji na rynkach finansowych – czy kryzys przeminie, czy może nasili się.

– Z tego powodu można spodziewać się, że tegoroczne umowy reasekruacyjne będą podpisywane późno, pod koniec grudnia i wtedy ostatecznie dowiemy się, o ile i czy w ogóle trzeba będzie płacić więcej na naszym rynku za ubezpieczenia – mówi Marcin Z. Broda z firmy Ogma monitorującej rynek ubezpieczeniowy.

Dodaje, że potencjalnie wyższe koszty reasekuracji mogą się odbić na ubezpieczeniach dla dużych firm, gdzie wsparcie reasekuratorów bywa niezbędne. Przy umowach indywidualnych ma ona mniejszy wpływ. To dobra wiadomość dla posiadaczy polis, bo ze wstępnych rozmów w Baden-Baden wynikało, że reasekuratorzy chcieliby wzrostu stawek za swoje usługi nawet o 30–50 proc.

– Uzasadniali to głównie stratami poniesionymi na skutek huraganów Gustav i Ike oraz kryzysem finansowym – mówi Marek Rundo, dyrektor Biura Reasekuracji PZU.
Ostateczna skala podwyżek zależy oczywiście od rynku, linii biznesu i jego rentowności.

– Wszyscy zgodnie powtarzają, że nie będą już przyjmowali kontraktów, z których prawdopodobieństwo osiągnięcia zysku będzie niskie – mówi Marek Czerski, prezes Polskiego Towarzystwa Reasekuracji.

Ten ostatni wymóg może się odbić w Polsce na takich branżach jak energetyka czy górnictwo. Droższe mogą być też ubezpieczenia ryzyk konstrukcyjnych, bo tu też liczba i wartość szkód jest spora. Towarzystwa mogą też pójść w innym kierunku: zamiast podwyższać ceny, mogą zaproponować wyższe udziały własne czy franszyzy, czyli część szkody, którą klient ma pokrywać z własnego budżetu.