Kto jest lepszym szefem banku centralnego – ktoś szczerze zajęty swoją pracą czy ktoś, kto większość czasu spędza na polu golfowym?
Lepszy jest golfista, ponieważ im więcej czasu szef takiego banku spędza w pracy, tym bardziej rośnie prawdopodobieństwo, że nie wykonuje jej dobrze. Zadaniem każdego szefa banku centralnego powinno być zapewnienie – tak to ujmijmy – nominalnej stabilności, a nie zniekształcanie względnych cen w gospodarce.
Najlepszym sposobem zapewnienia nominalnej stabilności jest prowadzenie polityki pieniężnej opartej na jasnych, przejrzystych i automatycznych zasadach. Szefowie banków centralnych, którzy tak postępują, nie mają za dużo pracy, ponieważ większość wykonuje za nich rynek. Tak się właśnie działo, zarówno w USA, jak i w większość państw europejskich, podczas Wielkiej Stabilizacji od początku lat 90. do 2008 r. Na rynkach panował wówczas wysoki poziom zaufania do banków centralnych w USA i Europie. Ogólnie spodziewano się, że banki centralne będą gwarantować nominalną stabilność. W rzeczywistości rynki zachowywały się tak, jakby Fed i EBC skupiały się na celu w postaci poziomu nominalnego PKB.
To oznacza, że jedyne, co szefowie banków centralnych mieli do roboty, to dbanie o odpowiedni strój szefa banku centralnego (ciemny garnitur i niespecjalnie ekstrawagancki krawat) i mówienie rzeczy, które utwierdzały rynki w przekonaniu, że bank centralny będzie zapewniał nominalną stabilność. Jeśli bank centralny jest w pełni wiarygodny, a polityka pieniężna – kształtowana zgodnie z jasnymi zasadami (takimi jak cel w postaci poziomu nominalnego PKB), szefowie banków centralnych raczej nie będą zajęci, a przynajmniej nie polityką pieniężną. Popyt na pieniądz – zamiast podaży pieniądza – rósłby i malał, mniej więcej zapewniając wykonanie celu nominalnego.
Gdyby jednak bank centralny nie był wiarygodny, jego szef nie miałby czasu na wizyty na polu golfowym. Powiedzmy, że bank ustalił cel w postaci poziomu nominalnego PKB i że ten poziom wzrósł powyżej założonego. W przypadku wiarygodnego banku rynki oczekiwałyby, że doprowadzi on do spadku nominalnego PKB do poziomu zgodnego z założeniami. Uczestnicy rynku oczekiwaliby więc zacieśnienia polityki pieniężnej. To by prowadziło do umocnienia waluty krajowej i wzrostu cen akcji. Skoro inwestorzy i konsumenci oczekują zacieśnienia polityki monetarnej, oczekują również wzrostu wartości waluty. W konsekwencji doprowadziliby oni do wzrostu popytu na pieniądz. Wszystko to automatycznie spowolniłoby wzrost nominalnego PKB i przywróciło jego zakładany poziom. W tym scenariuszu wiarygodny bank nie robiłby nic poza poważnymi minami godnymi banku centralnego, a o całą resztę zadbałby rynek. Osiągnięcie celu umożliwiłyby raczej zmiany popytu na pieniądz niż podaży pieniądza.
Z drugiej strony, jeśli bank centralny nie jest wiarygodny, uczestnicy rynku nie oczekują, że będzie on działał na rzecz przywrócenia zakładanego poziomu nominalnego PKB. W tym scenariuszu bank centralny aktywnie wpływałby na zmianę podaży pieniądza. Najgorzej jednak, jeśli bankierzy zaczynają zarządzać na poziomie mikro. Konkretny szef banku nie lubi zbyt silnej waluty, ale ceny nieruchomości pozostają dla niego zbyt wysokie, podobnie jak akcja kredytowa, a w dodatku jest bardzo zaniepokojony liczbą obcej waluty w posiadaniu gospodarstw domowych. Dlatego szefowie banków centralnych są dziś tak sfrustrowani. Po prostu dążą do zbyt wielu celów naraz. W efekcie polityka pieniężna przestaje działać, a szefowie banków nie mają czasu na grę w golfa.