Po 20 maja 2016 r. utrzymanie produktu na rynku będzie wymagało jego rejestracji. A to będzie kosztować. Część firm zapowiada: oferta będzie skromniejsza.
Zgodnie z projektowaną ustawą o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych, która dziś ma stanąć na rządzie, koncerny tytoniowe będą zobowiązane do przedstawienia listy składników wykorzystywanych przy produkcji papierosów. Opłata z tym związana wyniesie równowartość przeciętnego wynagrodzenia, czyli około 4 tys. zł. Dodatkowo będą zobowiązane przeprowadzić kompleksowe badania produktów zawierających substancje ujęte w wykazie priorytetowych składników, który ustali Komisja Europejska. Inspektor ds. chemicznych będzie mógł jednak zażądać ich weryfikacji przez instytut badawczy nadzorowany przez ministra właściwego ds. zdrowia. Opłatę za takie badanie, ustaloną na poziomie 10 przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń, poniesie producent.
– To wysokie obciążenie nawet jak dla koncernu tytoniowego. Przewidujemy ograniczenie naszej oferty w zakresie dostępnych produktów – komentuje Grzegorz Wargocki, dyrektor handlowy w firmie Orion, członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Przemysłu Tytoniowego.
Nie wszystkie koncerny obawiają się nowych obowiązków. Największe przyznają, że są przygotowane do ponoszenia wydatków związanych z rejestracją produktów. Niektóre wyliczyły, że całkowite roczne nakłady branży na ten cel wyniosą 20 mln zł. To niewiele, biorąc pod uwagę, że wartość rynku tytoniowego ocenia się na 27 mld zł.
Inaczej jest po stronie sektora e-papierosowego, w którym producenci i importerzy mówią jednym głosem – opłaty są bardzo wysokie i zmuszą do ograniczenia dostępnej na rynku oferty.
Wszystkie produkty na rynku będą wymagały rejestracji i zgłoszenia na tych samych warunkach. A to oznacza, że wszystkie będą musiały przejść badania i analizy toksykologiczne. Branża szacuje średnie koszty z tym związane na poziomie 30 tys. zł. Do tego dochodzi jeszcze opłata administracyjna za rejestrację produktu ustalona na 4 tys. zł. Zatem firma, która ma 500 wyrobów w asortymencie, by móc je sprzedawać po 20 maja, będzie musiała zainwestować w ich rejestrację kilka milionów złotych. W skali całego sektora wydatki szacuje się na kilkadziesiąt milionów złotych. Tymczasem wartość branży ocenia się na 1–1,5 mld zł. Zatem nakłady będą nieporównywalnie większe niż w sektorze papierosów. Uwagę na to zwrócił nawet Związek Przedsiębiorców i Pracodawców w swojej publikacji na temat wpływu implementacji dyrektywy tytoniowej na polską branżę elektronicznych papierosów.
– Przepisy zwiększające bezpieczeństwo produktu zasługują na poparcie, jednak wdrożenie powinno się odbywać zgodnie z zasadą proporcjonalności, w sposób, który daje możliwość dostosowania się do nich uczestnikom rynku – czytamy w publikacji ZPP.
Te większe obostrzenia wynikają z tego, że branża ta jak dotąd nie była w żaden sposób uregulowana. Resort zdrowia chce zatem mieć dokładny nadzór nad tym, co jest dostępne na rynku. Dlatego stawia wymóg – e-papierosy mogą zostać w sprzedaży, ale pod warunkiem dokładnego ich przebadania.
– Do tej pory dla liquidów wyrabiało się tylko kartę charakterystyki. By ją dostać, trzeba było tylko podać skład płynu. Urządzenia podlegały natomiast wyłącznie ogólnym wymogom w zakresie bezpieczeństwa. Obecnie trzeba będzie dokładnie przebadać skład płynu, ale też zrobić analizę aerozolu wydobywającego się z elektronicznego papierosa. Stąd te wysokie opłaty – komentuje nowe wymogi Jerzy Jurczyński ze stowarzyszenia eSmoking Association.
W efekcie już teraz, na kilkanaście tygodni przed wejściem w życie dyrektywy tytoniowej, firmy ruszyły z wyprzedażami. W efekcie urządzenia elektroniczne można kupić z 40-proc. zniżką, a akcesoria do nich, w tym płyny, nawet z 60-proc. upustem. Zdaniem ekspertów wyprzedaż oferty na rynku to też sygnał do tego, że wiele firm przygotowuje się do zamknięcia biznesu.