Akcje banków najbardziej ucierpiały na przecenie na światowych parkietach. W Europie na cenzurowanym znalazły się instytucje z Niemiec i Włoch.
Bankom spada najbardziej, ale inne branże też sobie słabo radzą / Dziennik Gazeta Prawna
Krzysztof Jedlak / Dziennik Gazeta Prawna / Wojtek Gorski
Inwestorzy pilnie przyglądają się perspektywom europejskich banków. A te wyglądają kiepsko przez toksyczny koktajl różnych czynników. Wzrost gospodarczy w tym roku prawdopodobnie będzie słabszy, niż zakładano – o czym świadczy korekta prognoz, jakiej dokonał Międzynarodowy Fundusz Walutowy w ubiegłym miesiącu. Na rynkach finansowych od początku roku zawirowania, na skutek których główne indeksy giełdowe straciły nawet kilkanaście procent. Nie widać perspektyw odbicia cen surowców. Do tego w strefie euro i w Japonii obowiązują ujemne stopy procentowe, co z jednej strony nie pozwala bankom chomikować kapitału, ale z drugiej – pozbawia perspektyw na bezpieczny zarobek.
W efekcie inwestorzy pozbywają się akcji banków. Indeks MSCI grupujący walory tych instytucji na całym świecie spadł od początku roku o prawie 20 pkt proc. Z największym niepokojem trend ten obserwowany jest we Frankfurcie. Cena akcji Deutsche Banku osiągnęła wczoraj poziom ok. 13 euro – nienotowany od czasów upadku Lehman Brothers. Sytuacja jest na tyle poważna, że prezes banku John Cryan opublikował wczoraj komunikat, w którym zapewniał inwestorów i pracowników, że finanse kierowanej przez niego instytucji są „solidne jak skała”. Brytyjczykowi nie udało się jednak przekonać rynków, po publikacji oświadczenia walory DB spadły o dalsze 3 proc.
Wtedy w obronie niemieckiego giganta stanął sam minister finansów Wolfgang Schaeuble. – Nie mam obaw co do kondycji Deutsche Banku – skwitował na antenie telewizji Bloomberg. Inwestorzy są jednak innego zdania. DB zakończył ubiegły rok stratą 6,8 mld euro. Obawa jest taka, że obecny nie będzie lepszy. Do tego dochodzą plotki o stratach na transakcjach pochodnych. W sumie portfel derywatów największego niemieckiego banku kilkunastokrotnie przekracza wartość jego bilansu.
Nie cichną też obawy dotyczące sektora bankowego we Włoszech. 18 proc. należności tamtejszych instytucji nie jest spłacanych terminowo. Banca d’Italia podał, że poziom złych kredytów w grudniu wynosił 200,94 mld euro. Inwestorów nie uspokaja to, że rząd Mattea Renziego w końcu dogadał się z Komisją Europejską w sprawie możliwości rozwiązania tego problemu. Rzym chciał w tym celu stworzyć specjalną instytucję, tzw. zły bank, który skupiłby toksyczne aktywa, uwalniając od nich banki. Ostatecznie zawarty z Brukselą kompromis zakłada możliwość gwarantowania przez włoski rząd niektórych długów, tak aby polepszyć stan tamtejszych instytucji finansowych w oczach inwestorów.
„Prawdą jest, że spełnienie wymogów kapitałowych europejskie banki uzależniają od podtrzymania obecnego poziomu dochodów. Jednak perspektywy takiej strategii są coraz słabsze” – czytamy w analizie Goldman Sachs. Jego analitycy dodają jednak, że europejskie instytucje finansowe nie czeka krach, chociażby przez wzgląd na różne mechanizmy dokapitalizowania i podtrzymywania płynności, jakie po kryzysie uruchomił Europejski Bank Centralny.
Nasze banki na tle Europy pod względem notowań nie wypadają źle. Analitycy wskazują dwie główne przyczyny mniejszej skali spadków polskiego sektora bankowego. Na razie u nas jest mniejsze niż na zachodzie Europy ryzyko głębokiego spowolnienia gospodarki. Do tego inwestorzy zagraniczni są mało aktywni, jeśli chodzi o podaż akcji banków. – Ci, którzy chcieli je sprzedać, zrobili to już w ubiegłym roku. A polscy duzi inwestorzy, nawet gdyby chcieli wykonać taki ruch, nie mają dla nich na GPW alternatywy inwestycyjnej – ocenia analityk jednego z domów maklerskich.
OPINIA
Tylko nie Deutsche Bank
Wiemy już więcej, dlaczego rynki finansowe zaczęły rok tak źle, jak w 2008 czy 2009 r., czyli podczas wielkiego kryzysu. Poza surowcami i firmami surowcowymi w centrum uwagi są banki. Na przykład Deutsche Bank, który dolał oliwy do ognia, zapewniając, że... będzie w stanie obsługiwać swoje obligacje. Tak, to na pewno wzmocniło zaufanie w sektorze.
Inwestorzy pamiętają Lehman Brothers i jego oświadczenia. Niewiele brakowało, by upadek tego banku doprowadził do ruiny inne instytucje, a pewnie i cały system finansowy. Reakcji łańcuchowej udało się zapobiec tylko dzięki wielkiej akcji ratunkowej rządów i banków centralnych.
Być może inwestorzy boją się, że DB będzie musiał naprędce sprzedawać aktywa lub zamykać pozycje. Lęk budzą warte ponoć 50 bilionów (czyli tysięcy miliardów) dolarów pozycje DB w derywatach. Derywaty to, w największym uproszczeniu, zakłady o cenę/wartość bazowych aktywów, np. ropy, walut, akcji. Ktoś twierdzi, że cena pójdzie w górę, ktoś inny – że w dół. Zainteresowani zakładają się np. o wartość 10 mln baryłek ropy określonego gatunku. Jeśli kurs surowca spada o 50 proc., np. z 60 do 30 dol. za baryłkę, wartość kontraktu (zakładu) zmniejsza się z 600 do 300 mln dol. Ktoś traci 300 mln. A jeśli zakłady opiewają na 50 bln dol.? I jedna ze stron chce lub musi szybko się ich części pozbyć?
Inwestorzy wiedzą jeszcze jedno. Rządy i banki centralne doszły niemal do ściany. Pierwsze są ogromnie zadłużone. Jak nigdy dotąd. Drugie utrzymują stopy procentowe na poziomie zera lub poniżej. Oczywiście, zawsze mogą uruchomić prasy drukarskie. I np. pożyczyć więcej rządom lub kupować obligacje banków. Krok dalej jest już tylko anulowanie skupionych długów. Ale wtedy wiarygodność Deutsche Banku będzie najmniejszym problemem.