Ten rok na rynkach energii rozpoczął się sensacyjnie. Agencja Xinhua podała wiadomość o przystąpieniu Chin do likwidacji 4300 kopalń węgla o łącznym wydobyciu 700 mln ton rocznie, a w rezultacie do relokacji 1 mln górników w ciągu trzech lat. Ta wiadomość była jednak zaskoczeniem tylko dla osób niezajmujących się na co dzień zagadnieniami energetycznymi.
Specjaliści wiedzą, że Chiny w krótkim czasie stały się światowym liderem w wytwarzaniu energii ze źródeł odnawialnych (OZE). Od 2006 r. konsekwentnie realizują program redukcji emisji gazów toksycznych i cieplarnianych. W jego efekcie do 2020 r. emisja powinna zostać zredukowana o 40–45 proc. w relacji do PKB wobec poziomu z 2006 r., a energochłonność gospodarki powinna spaść o 16 proc. Aby osiągnąć ten cel, władze wytypowały 10 tys. przedsiębiorstw, którym wyznaczono cele redukcyjne. Dodatkowo tylko w 2014 r. w OZE zainwestowano ponad 89 mld dol., budując 53 GW nowych mocy (w tym czasie powstały też 32 GW mocy w jednostkach na węgiel i 6 GW w energetyce jądrowej). W rezultacie w 2015 r. 12 proc. energii w Chinach wytwarzano z OZE, a 64 proc. – z węgla.
Chiny wydobywają i zużywają w ciągu roku ponad 50 proc. światowego wydobycia węgla kamiennego. Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI w. zużycie węgla rosło tam bardzo szybko – w tempie 3,8 proc. rocznie – i mimo gigantycznego wydobycia w 18 tys. kopalń konieczny był import. W 2013 r., w apogeum zapotrzebowania Chin na węgiel, import głównie z Indonezji i Australii wyniósł 328 mln ton, czyli 27,3 proc. całego światowego handlu surowcem. Szybko rosnący import spowodował gwałtowny wzrost cen. A spadek zużycia w Chinach po 2013 r. doprowadził do powrotu cen do średnich poziomów sprzed chińskiego boomu, czyli 45–50 dol. za tonę (o kaloryczności 25 GJ), który to poziom, zdaniem Międzynarodowej Agencji Energii, ma zostać utrzymany co najmniej do 2021 r.
Skutki tych zmian są już odczuwane na Górnym Śląsku. Kopalnie, które nawet w czasach względnej prosperity eksportowały marginalną ilość surowca, będą miały jeszcze większe problemy z ich zbyciem za granicą. Z kolei polska elektroenergetyka, wciąż oparta na węglu, będzie musiała kupować surowiec z innych regionów. Jak wynika z opublikowanego właśnie opracowania Forum Analiz Energetycznych „Polska energetyka na fali megatrendów”, za 10–15 lat nawet 80 proc. surowca wykorzystywanego przez krajową energetykę będzie pochodzić z zagranicy. Spadek krajowego popytu na coraz droższy węgiel w połączeniu ze skokowym wzrostem importu na potrzeby sektora energetycznego to gotowy przepis na gospodarczą katastrofę.
Niestety, polscy politycy od kilku lat nie podejmują kluczowej dla gospodarki i zdrowia obywateli decyzji o reformie strategii energetycznej. Zamiast tego wierzą w powrót węglowej hossy, która wywindowała globalne ceny powyżej 100 dol. za tonę. Tymczasem każda kolejna wiadomość o nowej umowie w zakresie ochrony klimatu czy o rozbudowie sektora OZE w Chinach, Indiach albo Wietnamie oddala nas od realizacji tej wizji.
2016 r. to ostatni moment na publiczną debatę nad modelem polskiej polityki energetycznej oraz transformację sektora wydobywczego i energetyki. Powinna się ona opierać na rzetelnej ocenie technologii wytwarzania energii i zasobów węgla kamiennego oraz brunatnego możliwych do wydobycia po racjonalnych kosztach przy minimalizacji strat w środowisku i uwzględnieniu interesów społeczności lokalnych. Bez takiej analizy i rzetelnie przygotowanej strategii za kilka lat się okaże, że budowane dziś elektrownie będą opalane węglem z importu, a wokół kopalń będą rosnąć hałdy najdroższego na świecie – i niesprzedanego – surowca.