Firmy wstrzymują inwestycje w farmy wiatrakowe. Boją się, że nowy rząd postawi na geotermię i biogazownie.
Ubiegły rok był dla energetyki wiatrowej okresem hossy. Według danych Polskich Sieci Elektroenergetycznych produkcja energii z wiatru wzrosła o prawie 40 proc. i po raz pierwszy w historii przekroczyła 10 TWh. Imponujący był również wzrost mocy – z danych Urzędu Regulacji Energetyki wynika, że w ubiegłym roku zainstalowano prawie 800 MW mocy wiatrowych (w 2014 r. było to ok. 450 MW).
Część inwestycji oddawano dosłownie w ostatnich dniach roku. Inwestorzy chcieli zdążyć przed zmianą przepisów. Z początkiem 2016 r. miał wejść w życie nowy system wsparcia dla odnawialnych źródeł energii, a zielone certyfikaty miały zostać zastąpione przez system aukcyjny. Zainteresowani spieszyli się z ukończeniem inwestycji, wychodząc z założenia, że nowe regulacje niosą ze sobą wiele niewiadomych. Tymczasem rząd przesunął wejście w życie systemu aukcyjnego.
– Do czerwca obowiązuje jeszcze stary system wsparcia, więc teoretycznie nie ma konieczności dostosowania się do nowych regulacji. Przesunięcie tego terminu nastąpiło jednak niedawno i większość inwestorów do końca ubiegłego roku zakończyła budowy farm. Jeżeli w ciągu tego półrocza powstaną jakieś nowe, to myślę, że łącznie ich moc nie będzie większa niż 150–200 MW – mówi wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej Arkadiusz Sekściński.
Efektem jest inwestycyjna posucha. Widać to po deklaracjach operatorów dotyczących spodziewanych przyłączeń mocy OZE w tym roku. O ile Tauron Dystrybucja przewiduje przyłączenia na poziomie ubiegłorocznym (35 MW), o tyle PGE Dystrybucja zakłada spadek z prawie 400 MW – do 250 MW. Dwa pozostałe koncerny nastawiają się na kilku-, kilkunastokrotne spadki przyłączeń. Energa Operator w ubiegłym roku przyłączyła 670 MW, a szacunki na ten rok mówią o 30 MW. Z kolei Enea Operator przewiduje spadek z 340 MW do 40 MW. Jednym słowem – ten rok dla energetyki wiatrowej będzie stracony.
Zdaniem Arkadiusza Sekścińskiego luka inwestycyjna może potrwać nawet półtora roku. – Aukcje odbędą się w drugim półroczu. Można się spodziewać, że będzie to przełom trzeciego i czwartego kwartału. To oznacza, że realizacja inwestycji realnie może się rozpocząć dopiero na początku 2017 r. Przewidziany okres inwestycji to 24 miesiące (w przypadku farm wiatrowych 72 miesiące), więc większy wysyp nowych mocy pojawi się raczej nieprędko.
Może się też okazać, że półtoraroczna luka to wariant optymistyczny. Wejście w życie systemu aukcyjnego odłożono, by go poprawić. Branża się temu nie sprzeciwia, bo jej zdaniem poprzednia wersja ustawy o OZE miała sporo wad i preferowała jedne grupy wytwórców kosztem innych. Nie wiadomo jednak, w jakim kierunku pójdą zmiany w nowej wersji. Śledząc dotychczasowe wypowiedzi ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego i innych przedstawicieli partii rządzącej, widać, że nie są oni fanami energetyki wiatrowej. Jeżeli więc w nowej ustawie pojawi się inny rozkład preferencji, to – o czym wspominał minister – będzie on korzystny raczej dla biogazowni i geotermii. Być może branża wiatrakowa będzie musiała dokonać rewizji swoich biznesplanów.
Na wiatraki czyha również inne zagrożenie. Część posłów PiS nie rezygnuje bowiem z forsowania ustawy ograniczającej lokalizacje pod farmy wiatrowe. Jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu zgłosili oni propozycje regulacji, w myśl których elektrownie wiatrowe o mocy powyżej 500 kW mogłyby powstawać co najmniej 3 km od zabudowań mieszkalnych i terenów leśnych. Teraz pomysł powraca. Pod koniec 2015 r. poseł PiS Marek Zagórski wnioskował o rozważenie możliwości zalecenia Regionalnym Dyrekcjom Ochrony Środowiska wstrzymania wydawania decyzji środowiskowych, które by nie spełniały tego warunku.
Resort środowiska odpowiedział, że takich zaleceń wydać nie może, ale zamierza podjąć w tej sprawie kroki legislacyjne. Także w uzasadnieniu do grudniowej nowelizacji ustawy o OZE (odwlekającej wejście w życie systemu aukcyjnego) zapisano, że jednym z powodów tej półrocznej zwłoki jest chęć „przygotowania niezbędnych regulacji w zakresie zasad lokalizacji i budowy elektrowni wiatrowych na lądzie”. Zdaniem branży wprowadzenie takich regulacji byłoby dla wiatraków zabójcze. Stopień urbanizacji kraju z jednej strony i wymogi programu Natura 2000 z drugiej w praktyce uniemożliwiłyby znakomitą część wszelkich inwestycji w farmy wiatrowe. Obecnie to samorządy decydują o lokalizacji, oddzielnie badając każdą inwestycję, na ile jest ona uciążliwa dla mieszkańców.