Kiedy ponad 20 lat temu zacząłem wykładać zarządzanie, jednym z gorących tematów mojej branży była społeczna odpowiedzialność biznesu (CSR – corporate social responsibility).
Wydawało się, że korporacje w końcu zaczęły uświadamiać sobie, że dbanie o interesy społeczeństwa jest nie tylko moralne, lecz także leży w ich własnym interesie. Nawet Komisja Europejska zdefiniowała CSR jako „koncepcję, zgodnie z którą firmy dobrowolnie decydują się podejmować działania na rzecz lepszego społeczeństwa i czystszego środowiska naturalnego. W której dobrowolnie włączają interesy społeczne i ochrony środowiska do swoich operacji biznesowych oraz relacji z grupami interesariuszy”.
Pomysł, że nastawione na zysk przedsiębiorstwa mogą funkcjonować, dbając o środowisko naturalne, o pracowników, konsumentów i społeczeństwo, wciąż wywołuje oddźwięk w publicznej debacie. Wszędzie roi się od kodeksów dobrych praktyk, w których firmy obiecują, że będą dobre i uczciwe, że będą sprawiedliwie traktować dostawców i nie będą oszukiwać konsumentów. A najważniejsze, że wierzą w to władze, bo kiedy pojawia się problem – fachowo nazywany zawodnością rynku – np. w górnictwie czy przemyśle naftowym, to przedstawiciele branży organizują spotkanie, zgadzają się, że to czy inne zachowanie było niewłaściwe, ustalają wspólne cele i obiecują poprawę. Nawet Polska stworzyła w Ministerstwie Rozwoju (dawnym resorcie gospodarki) specjalny zespół, którego członkowie uważają, że CSR to uroczy pomysł, wymieniają się doświadczeniami z kolegami z innych państw, twierdzą, że przedsiębiorstwa chętnie biorą w tym wszystkim udział i że zasady społecznej odpowiedzialności biznesu powinny być szeroko propagowane. W Europie istnieje cała branża, choć niszowa, poświęcona tej tematyce – z mnóstwem programów, narad, konferencji i innych form spotkań.
Jednak kilka lat temu porzuciłem wykładanie społecznej odpowiedzialności biznesu, bo uświadomiłem sobie prawdę (niestety wolno się uczę): społeczna odpowiedzialność biznesu to chimera. Figowy listek przykrywający bezwstydną interesowność korporacji. To sposób na odwrócenie przez nie uwagi ufnych funkcjonariuszy publicznych od kontrolowania ich zachłannych działań. Zamiast tego urzędnicy mają wierzyć w obietnice dobrego zachowania w przyszłości. Bo przecież mają do czynienia z przedsiębiorstwami społecznie odpowiedzialnymi.
Podwyżka o 5 tys. proc.
Spójrzmy na rzeczywistość współczesnych korporacji. W ostatnich latach banki zostały uznane za winne manipulacji stopami procentowymi, zmowy w sprawie cen złota, świadomego sprzedawania klientom bezwartościowych produktów, wprowadzania wewnętrznych systemów motywacyjnych, które nagradzały zaniedbania, a nawet zachowania kryminalne. Koncerny naftowe BP i Shell ze swoją retoryką o odpowiedzialności społecznej postawiły krótkoterminowe zyski ponad odpowiedzialność za środowisko w Zatoce Meksykańskiej i Delcie Nigru. Zaniedbanie firmy wydobywczej BHP Billiton doprowadziło do pęknięcia tamy w Brazylii – ta katastrofa dotknęła 3 mln osób. Gigant farmaceutyczny Johnson & Johnson od lat przedstawiający się jako uosobienie wszelkich cnót musiał zapłacić 2,2 mld dol. odszkodowań w pozwach cywilnych i procesach karnych za nieetyczne zachowanie i „wykroczenia o charakterze kryminalnym”. Firmy technologiczne, jak Amazon, Apple, Facebook i Google, generujące miliardowe zyski, traktują podatki jako nieobowiązkową wpłatę do budżetu kilku dolarów. Firmy produkujące napoje i fast food ciągle promują produkty szkodliwe dla zdrowia miliardów konsumentów i sprzeciwiają się oznakowaniu, które zawierałoby niezbędne dla nas informacje. Jest jeszcze Volkswagen, który nie tylko dopuścił się zaniedbania, ale też celowo podejmował działania mające na celu wprowadzenie w błąd władze państw i konsumentów. Nie mówię tu o wyjątkowych przypadkach (mam na myśli anomalie statystyczne w rodzaju Turing Pharmaceuticals, której dyrektor generalny Martin Shkreli podniósł cenę leku dla chorych na AIDS o 5 tys. proc.), tylko o czołowych międzynarodowych korporacjach, wykorzystywanych jako przykłady CSR i promujących swoją postawę odpowiedzialności społecznej.
Patrząc na strukturę gospodarki, zauważymy, że mówienie o CSR zaczęło się w tym samym czasie, kiedy spadł udział zarobków w PKB, a uczciwe plany emerytalne zostały zamknięte dla nowych uczestników (to szczególnie poważny problem w takich państwach jak USA i Wielka Brytania, gdzie poziom emerytur gwarantowanych przez państwo jest skandalicznie niski). Pojawienie się śmieciowych kontraktów i prekariatu świadczy o dalszym pogorszeniu warunków zatrudnienia, które może spowodować, że w dużej części cywilizowanego świata młodzi ludzi będą żyli w gorszych warunkach niż ich rodzice. Tymczasem korporacje pomnażają zyski, wykorzystując globalizację i zasłaniając się mówieniem o odpowiedzialności społecznej.
Zatem CSR to mit pozwalający ukryć niewygodną prawdę o korporacjach. Ich zadaniem jest maksymalizacja zysków właścicieli. Maksymalizacja za wszelką cenę. Reszta jest opcjonalna. Nie możemy za to winić firm. Kapitalizm i pogoń za zyskiem zmieniły życie miliardów ludzi, nasi XIX-wieczni przodkowie mogliby nam pozazdrościć stosunkowo szczęśliwego losu. Energia kapitalizmu pozwoliła nam cieszyć się dobrym zdrowiem, przyzwoicie się odżywiać i powadzić wygodne życie.
Twórca monetaryzmu Milton Friedman nie jest człowiekiem, z którym chciałbym pójść na piwo, jego poglądy na społeczeństwo są dla mnie wyjątkowo odpychające, lecz z następującym cytatem z jego głównego dzieła „Kapitalizm i wolność” się zgadzam: „Istnieje tylko jedna społeczna odpowiedzialność biznesu – korzystać ze swoich zasobów i podejmować działania prowadzące do zwiększania zysków tak długo, jak pozostaje to w zgodzie z zasadami gry, to znaczy zaangażowanie w otwartą i wolną rywalizację pozbawioną podstępu i oszustwa”. Widocznie wiele odpowiedzialnych społecznie korporacji nigdy nie słuchało głównego kapłana kapitalizmu, gdyż nie pozostały one w zgodzie z zasadami gry ani nie angażowały się w wolną i otwartą rywalizację.
Nie wierzyć na słowo
W mitologii CSR niepokoi mnie to, że ludzie odpowiedzialni za ustalanie zasad gry – ustawodawcy i urzędnicy państwowi (włącznie z Komisją Europejską) – wpadli w jej pułapkę. Oni wierzą, może szczerze, że firmy są rozsądne i nie chcą szkodzić społeczeństwu. To prowadzi do absurdalnych sytuacji, takich jak negocjacje w sprawie TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership – Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji), gdzie zasady rozmów ustala nie KE, ale korporacje i przemysłowe grupy nacisku. A tajemnica otaczająca rozmowy nie pozwala się dowiedzieć, kto tak naprawdę nimi kieruje.
Podobne sytuacje powtarzają się cały czas. Przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego, czyli wy i ja, muszą podporządkować się imperatywowi zwiększania zysków wielkich korporacji. Szczerze mówiąc, firmy zrobią wszystko, by zasady zostały zmienione na ich korzyść. Władze państw powinny być o wiele bardziej zdecydowane, nie powinny wierzyć zapewnieniom biznesu na słowo. Działalność dużych firm w ostatnich dekadach naruszyła zaufanie społeczeństwa i politycy, nasi wybrani przedstawiciele, powinni uświadomić sobie realny stan rzeczy. Kiedy dyrektor generalny uwikłanej w kolejny skandal korporacji próbuje się bronić i usprawiedliwiać nieetyczne działania, mówiąc „nie jesteśmy tacy i nie tego chcemy”, musimy wszyscy mu powiedzieć: „przepraszamy, ale właśnie tacy jesteście – zejdźcie na ziemię”.
Nie oznacza to bycia przeciwnikiem biznesu. Sam przez kilka lat prowadziłem firmę. Chcę wierzyć, że jako dyrektor firmy dbałem o interes społeczny, ale były mi bliskie również interesy przedsiębiorców. Przedsiębiorcy muszą trzeźwo patrzeć na rzeczywistość, bo od niej zależy ich dobrobyt. I nie są aniołami. Przedsiębiorczość ma na celu zarabianie pieniędzy. Jeśli przy okazji pomagają społeczeństwu – wspaniale, ale nie jest to obowiązkowe. To nasi wybrani przedstawiciele i ich doradcy powinni ustalać zasady gry. Nie liczcie na świadomość społeczną, bo się rozczarujecie.
Nieżyjący już założyciel sieci Wal-Mart Sam Walton powiedział kiedyś, że „prawość osobista i moralna jest jedną z naszych głównych podstaw i powinna zaczynać się od każdego z nas”. Miał rację. Warto jednak pamiętać, że mówił o korporacji winnej łamania praw pracowniczych, niegwarantowania odpowiedniej opieki zdrowotnej, eksploatacji pracowników i sprzeciwiania się związkom zawodowym. Różnica pomiędzy etyką osobistą a korporacyjną to coś, co wszyscy powinniśmy zrozumieć .