To jak to jest z tym neoliberalizmem? Załamał się, skompromitował i zniknął, jak komunizm pod koniec lat 90.? A teraz budujemy coś nowego, choć prawdę powiedziawszy, nie bardzo jeszcze wiemy, co takiego. Angielski politolog Colin Crouch bardzo w to wątpi.

Colin Crouch, „Osobliwa nie-śmierć neoliberalizmu”, Wydawnictwo Naukowe UMK, Toruń 2015 / Dziennik Gazeta Prawna
Crouch to jeden z tych akademików, którzy mają talent do chwytliwych tez. To on wymyślił hasło „sprywatyzowanego keynesizmu”. Sytuacji, w której państwa pod wpływem neoliberalnej presji wycofały się z wielu dziedzin wspierania obywateli. A w to puste miejsce wszedł kapitał prywatny, dostarczając np. „naprawdę wartościową” wyższą edukację albo mieszkania własnościowe po bardzo wysokich cenach. Co zaowocowało wzrostem zadłużenia prywatnego. To również Crouch pisał jako pierwszy, już w 2000 r., o postdemokracji. Czyli dziwnym systemie, w którym formalne procedury ciągle istnieją. Ale prawdziwa władza spoczywa w rękach wąziutkich elit finansowych i technokratycznych.
W książce, do której dziś państwa zachęcam, „Osobliwa nie-śmierć neoliberalizmu”, Anglik bierze na warsztat pojęcie neoliberalizmu. Zastanawia się, czy aby nie jest tak, że po kryzysie 2008 r. nie uczyniono zeń typowego kozła ofiarnego. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to ma pewnie rację. Spróbujmy dziś bowiem znaleźć w dowolnym kraju polityka czy komentatora, który dobrowolnie określi samego siebie neoliberałem. Leszek Balcerowicz? Powie, że on jest prawdziwym liberałem i całe życie walczył z neoliberalizmem. Jerzy Hausner? Uważa siebie za socjałliberała i zupełnie nie poczuwa się do neoliberalnych grzechów. Witold Gadomski? Będzie pewnie dowodził, że etykietki nic nie znaczą w dzisiejszym skomplikowanym świecie. Faktycznie. Neoliberał to dziś postać przypominająca yeti – mitycznego stwora, którego nikt nigdy nie widział. Albo niewidzialną rękę rynku, której też nie sposób złapać. Ale znajdzie się wielu takich, których ta niewidzialna ręka mocno złapała za gardło.
Tylko że to wszystko wcale nie oznacza, że myślenie neoliberalne się skończyło. Trwa – zdaniem Croucha – w najlepsze. Neoliberalizm nie popełnił samobójstwa. Owszem, wyrzucił światowe gospodarki na pobocze drogi, zatarł silnik i skasował karoserię. Ale on sam wyszedł z rozbitego wozu bez większego draśnięcia. Może nawet silniejszy niż kiedykolwiek. Klasyczne „zabili go i uciekł”. Tu zaznaczyć należy, że „Osobliwa nie-śmierć” została napisana w 2011 r. Gdy faktycznie wydawało się, że cała gospodarka i elity polityczne wracają do myślenia w stylu „business as usual”. A od tamtej pory coś się jednak w debacie ekonomicznej zmieniło. Pojawił się Piketty z tezą o nierównościach. Albo postkeynesowska teza o spowodowanej niedostatkami popytu „wielkiej stagnacji”. Są Mazzucato i Rodrik z ich pracami na temat potrzeby nowego silniejszego państwa na miarę wyzwań XXI w.
Nie oznacza to oczywiście, że książka Croucha jest nieaktualna. Sam opis mechanizmów obronnych systemu neoliberalnego pozostaje na czasie. A kluczową rolę odgrywa tu mechanizm klasowy. Mówiąc wprost: władza wciąż spoczywa w rękach klas posiadających, które są żywotnie zainteresowane utrzymaniem neoliberalnych praktyk. A klasy pracujące (mimo formalnej demokracji) są od władzy bardzo daleko. Czytelnik znajdzie u Croucha bardzo głębokie i erudycyjne wyjaśnienie, jak to się dzieje. Pod tym względem bardzo dobrze, że ta książka wchodzi na polski rynek. I można jej nawet wybaczyć, że dzieje się to dopiero kilka lat po angielskiej premierze.