Będziemy drugimi Węgrami: zmniejszy się portfel kredytów, ale przedsiębiorstwa chętniej wyemitują papiery dłużne
Obligacje firm to już prawie jedna piąta kredytów dla przedsiębiorstw / Dziennik Gazeta Prawna
Minister finansów Paweł Szałamacha jeszcze przed objęciem nowego stanowiska oświadczył, że jeśli chodzi o nowe podatki dla sektora finansowego, to jest zwolennikiem naliczania go od bankowych aktywów. Problem w tym, że zdaniem ekspertów podatek na poziomie 0,39 proc. aktywów prędzej czy później przełoży się na ceny pożyczek. Orlen musiałby np. zapłacić 25 mln zł dodatkowych odsetek, a jego koszty finansowania urosłyby o ok. 12 proc. W tej sytuacji, podobnie jak i inne firmy, będzie szukał sposobów na oszczędności. Nowy rząd, podobnie jak w przypadku Węgier, podatkiem chce jednak objąć tylko banki i ich portfele kredytowe, w spokoju zostawiając rynek papierów dłużnych. Z punktu widzenia spółek potrzebujących finansowania atrakcyjniejsze od kredytu mogą się stać obligacje.
– Powszechnie mówi się, że na Węgrzech podatek bankowy zmniejszył portfel kredytów o jedną czwartą, ale nikt już nie mówi, jak ożywcze było to dla rynku obligacji – zwraca uwagę Wojciech Sobieraj, prezes Alior Banku. Od czasu kryzysu węgierskie firmy czterokrotnie zwiększyły skalę finansowania działalności papierami dłużnymi. Jak podaje Bank Rozliczeń Międzynarodowych, do ubiegłego roku udział obligacji w całej puli wierzytelności wzrósł z 2 do 8 proc. i pod tym względem Węgry niemal dogoniły Chiny. W krajach rozwijających się tak dużego skoku nie odnotował żaden kraj.
Wyjście na rynek obligacyjny najlepiej widać na przykładzie koncernu paliwowego MOL, który 92 proc. finansowania długoterminowego czerpie już z papierów dłużnych. Wyemitował je na kwotę przekraczającą 2,5 mld euro. Ma też podpisaną umowę kredytową z konsorcjum banków, ale pieniądze czekają w gotowości, gdyby np. chciał zrealizować jakąś akwizycję – wykorzystuje 4 proc. dostępnych środków bankowych. Dla porównania Orlen sprzedał obligacje za 1 mld euro, co stanowi dla polskiej spółki 43 proc. finansowania długoterminowego.
– W Polsce mamy bardzo konkurencyjny sektor bankowy i atrakcyjne ceny kredytów. To w pewnym stopniu ogranicza rozwój obligacji. Jeśli potencjalny podatek wliczyć w koszty kredytu, to może się okazać, że emisja długu stanie się atrakcyjną alternatywą. Szczególnie taka prowadzona w dużej skali, dla największych firm – mówi Przemysław Gdański, wiceprezes mBanku odpowiedzialny za bankowość korporacyjną i inwestycyjną.
Oznacza to, że Orlen i reszta podmiotów z giełdowego indeksu WIG30 grupującego największe spółki ruszyłyby na rynek euroobligacji, czyli papierów sprzedawanych na zagranicznych rynkach. Trudniej byłoby mniejszym firmom, których skala działania nie pozwala na zrobienie dużej emisji sprzedawanej w Londynie. Te będą musiały radzić sobie na rynku krajowym.
Zdaniem ekspertów można sobie wyobrazić, że banki zmieniłyby swoją rolę pośrednika w pożyczaniu pieniędzy. Nie zbierałyby depozytów po to, by wykorzystywać je do udzielania kredytów, ale – jak robią to banki inwestycyjne – całą operację prowadziłyby poza własnym bilansem: sprzedawałyby obligacje bezpośrednio klientom, którzy mają nadwyżkę pieniędzy. Upodobniłoby to Polskę do modelu finansowania krajów anglosaskich. Taki scenariusz ma jednak istotne ograniczenia. Dwie podstawowe przeszkody to ryzyko i płynność.
– Złożenie depozytu w banku to coś całkiem innego niż kupno obligacji konkretnej spółki. W tym drugim przypadku trzeba dokonać analizy spółki i potrafić oszacować ryzyko kredytowe. Nie sprzyja także ograniczona płynność, szczególnie papierów mniejszych firm: pieniądze z bankowego rachunku można podjąć w każdej chwili, a zamknięcie pozycji na obligacjach w polskich warunkach nie zawsze jest już takie proste – ocenia Gdański.
Jest to rynek w znacznym stopniu zdominowany przez same banki, a przecież one kupując papiery, narażą się na konieczność zapłacenia podatku bankowego. Żeby go ominąć, rynek długu musiałby być zasilany pieniędzmi innych inwestorów: funduszy i korporacji. To kolejna bariera rozwoju, której pokonaniu sprzyja jednak rosnąca płynność polskiego biznesu – depozyty w ciągu ostatniego roku przyrastały o połowę szybciej niż kredyty.
W konsekwencji po wprowadzeniu podatku bankowego nie należy się spodziewać skokowego wzrostu rynku długu, ale nowa danina mogłaby się stać bodźcem do jego rozwoju. Banki działają w dużej skali i mają sporą umiejętność kreowania zachowań swoich klientów.
Procesy, jakie mogą zajść w bankowości korporacyjnej, mają szanse zaistnieć też w odniesieniu do klientów detalicznych, szczególnie przy najtańszych kredytach hipotecznych. – Jeśli banki udzielają kredytów mieszkaniowych przy marży na poziomie 2 pkt proc., to 0,39 proc. dodatkowego obciążenia będzie istotnym bodźcem do tego, aby pomyśleć o sekurytyzacji portfela długów – twierdzi Wojciech Sobieraj.
Emitowane już listy zastawne (niedawno weszła w życie nowelizacja ustawy o listach zastawnych i bankach hipotecznych) w tym wypadku na niewiele się zdają. Powód? Aktywa zostają w banku, więc podatek ich nie ominie. Polscy bankowcy musieliby pójść śladem swoich kolegów zza oceanu, gdzie kredyty zbiera się w „paczki” i sprzedaje inwestorom. W tym przypadku w grę wchodziłyby już jednak cesja wierzytelności i wprowadzenie odpowiednich zapisów w hipotece, co utrudnia całą operację i czyni ją bardziej kosztowną.
W przeszłości bankowcy dali dowody swojej kreatywności, dostosowując się do kolejnych regulacji, jakie utrudniały im działalność – od podatku Belki przez kolejne rekomendacje ograniczające możliwości kredytowania czy niskie stopy procentowe. Nowy podatek dałby bodziec do kolejnej fali kreatywnej bankowości: wypychania aktywów z bilansu. Dla banków mogłoby to być tym bardziej korzystne, że mniejsze aktywa to mniejsze wymagania kapitałowe. W efekcie pojawiłaby się szansa na zwiększenie rentowności biznesu.
Ucieczka od kredytów i wysyłanie klientów po pieniądze za granicę – nie tylko na rynek obligacji, ale np. także do spółek matek polskich banków, gdzie mogą być przenoszone m.in. portfele kredytów hipotecznych – może jednak spowodować znaczące obniżenie popytu banków na pozyskiwanie pieniądza na naszym rynku. Na Węgrzech długu korporacyjnego w euro jest praktycznie tyle samo, co w forintach, a jeszcze dochodzą wierzytelności w innych walutach. Podatek może więc spowodować, że presja na zbieranie depozytów będzie znacznie mniejsza i ich ceny spadną jeszcze bardziej.
Najlepiej poradzą sobie najbogatsi gracze, czyli duże firmy, które mogą emitować obligacje w euro, a z drugiej strony mają zasoby, aby na własną rękę inwestować w papiery wartościowe nieobjęte podatkiem bankowym. Reszta – małe firmy i osoby indywidualne – nie tylko nie ucieknie od podatku, który banki będą chciały przerzucić na klienta, ale dostanie rykoszetem w postaci niższych przychodów z depozytów, których kurczący się sektor bankowy nie będzie potrzebował tyle co dziś.
Na ratunek PKO BP
Minister Paweł Szałamacha bagatelizował wpływ podatku na rynek, proponując, aby szef państwowego PKO BP oświadczył, że przyjmie wszystkich, którym banki chcą podwyższyć ceny kredytów. Taki rodzaj dumpingu akcjonariusze mogą odebrać jako działanie na szkodę spółki (Skarb Państwa posiada niespełna 30 proc. akcji największego polskiego banku, prawie 2 proc. ma państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego, dużymi akcjonariuszami są fundusze emerytalne). Ale w rzeczywistości PKO BP nie ma dużych możliwości przeciwdziałania rynkowi. Nie chodzi o zapobieganie podwyższonym prowizjom i przejmowanie prowadzenia kont, ale o przeciwdziałanie wyższym stawkom oprocentowania kredytów. Potencjał tego banku do odbierania klientów kredytowych jest niewielki. PKO BP od dłuższego czasu nie potrafi utrzymać udziału w rynku – w ciągu roku spadł on z 18,3 do 17,5 proc. – nie wspominając o ekspansji. Bank ma ograniczone możliwości kapitałowe, a dodatkowo podkopuje je portfel kredytów frankowych, na który KNF nakazuje tworzyć bufor. Jeśli ma płacić dywidendy, jakiekolwiek wyjście naprzeciw klientom nie będzie miało dużego zasięgu.