- Główny inspektor ochrony środowiska musi zwrócić opłaty za 2006 r., które nienależnie pobrał. Niepotrzebnie z tym zwleka, bo rosną odsetki obciążające wszystkich podatników - mówi Małgorzata Sobońska.
Małgorzata Sobońska, adwokat, partner w Kancelarii MDDP Sobońska Olkiewicz i Wspólnicy / Dziennik Gazeta Prawna
NSA podjął w ubiegłym tygodniu uchwałę (sygn. akt II OPS 1/15) dotyczącą sporu między branżą motoryzacyjną a głównym inspektorem ochrony Środowiska (GIOŚ). Chodzi o opłatę za 2006 r. za brak sieci zbierania pojazdów wycofanych z eksploatacji. Jakie są skutki tego rozstrzygnięcia?
W odniesieniu do tych firm, które nie zapłaciły opłaty w 2007 r. (za 2006 r.) i wobec których GIOŚ nie wszczął postępowania przed wejściem w życie nowelizacji, czyli przed 10 października 2007 r., uchwała jednoznacznie nakazuje stosowanie zmienionych, łagodniejszych przepisów. Spór przedsiębiorstw motoryzacyjnych z GIOŚ rozpoczął się właśnie wtedy. W przypadku ostatecznego przegrania sporu groziły im kary w łącznej wysokości 131,5 mln zł (a wraz z odsetkami liczonymi do dziś – ok. 260 mln zł) za to, że nie pokryły całego kraju siecią stacji demontażu lub punktów zbierania zużytych pojazdów do recyklingu – czyli nie spełniły wymogu, który od samego początku był nierealny.
Dlaczego?
Przepisy ustawy o recyklingu pojazdów wycofywanych z eksploatacji w brzmieniu obowiązującym w 2006 r. wymagały, by odległość od miejsca zamieszkania lub siedziby potencjalnego posiadacza pojazdu w Polsce do takiej stacji lub punktu nie przekraczała w linii prostej 50 km. Żeby nie płacić kary, firma motoryzacyjna musiała zapewnić sieć zbierania pojazdów pokrywającą 100 proc. zamieszkanego terytorium kraju. To się firmom motoryzacyjnym prawie udało. Zrealizowały cel w 96–99 proc. Z uwagi na ukształtowanie terenu, tj. lasy, jeziora, góry, znalazło się kilka maleńkich skrawków terytorium nieobjętych siecią w wymagany sposób. Przykładem jest wieś Wołosate w Bieszczadach, zamieszkana dziś przez zaledwie 44 osoby. Od ich miejsc zamieszkania do najbliższego punktu zbierania pojazdów było w linii prostej nieco więcej niż 50 km. W takich przypadkach GIOŚ nakładał monstrualne kary, wynoszące od kilku do kilkunastu milionów złotych dla danej spółki. Istotne jest również to, że taka sama wielomilionowa kara groziła firmie, która zrobiła wszystko i poniosła znaczący koszt, żeby utworzyć sieć, oraz firmie, która nie podjęła żadnego wysiłku w tym kierunku. Pierwotny tekst ustawy o recyklingu bardzo szybko został uznany za zbyt restrykcyjny przez samych posłów, którzy znowelizowali ustawę, jednak w bardzo skomplikowany sposób zredagowali przepis intertemporalny. Nie dawał on jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, którą wersję przepisów należy stosować do opłaty za 2006 r. Nowe regulacje mówiły, że firmy, które pokryły siecią przynajmniej 95 proc. powierzchni Polski, są z niej zwolnione.
Jaką wykładnię przyjął NSA?
NSA w poszerzonym, siedmioosobowym składzie uznał, że opłata za brak sieci jest sankcją administracyjną. W związku z tym należy do niej stosować wykładnię opartą na zasadach właściwych dla prawa karnego. Chodzi np. o zasady tempus regit actum (czas rządzi czynnością) czy lex benignior, nakazującą stosowanie prawa łagodniejszego w przypadku orzekania w czasie obowiązywania ustawy nowej. W myśl uchwały opłata za brak sieci za 2006 r., jeśli do jej zapłaty i do wszczęcia postępowania w sprawie określenia jej wysokości nie doszło przed wejściem w życie nowelizacji ustawy, ma być naliczana zgodnie z nowelizacją. Uchwała NSA ma moc wiążącą dla innych składów orzekających w podobnych sprawach.
Czyli firmy nie będą musiały płacić kar?
W praktyce z uwagi na stopień zaawansowania toczących się postępowań wszystkie firmy zainteresowane treścią uchwały już zapłaciły wielomilionowe opłaty naliczone przez GIOŚ. Teraz GIOŚ będzie musiał zwrócić im te pieniądze z odsetkami. Jednak na przykładzie tych firm motoryzacyjnych, w stosunku do których zapadły jednostkowe pozytywne rozstrzygnięcia NSA, widać, że odzyskanie pieniędzy nie jest łatwe. GIOŚ robi wszystko, aby ich nie wypłacać. Opóźnia oddanie kwot głównych i wykazuje się jeszcze większą opieszałością w zwrocie odsetek. Można odnieść wrażenie, że wykorzystywane są wszystkie możliwe okoliczności, aby zobowiązań nie uregulować lub maksymalnie odroczyć ten moment. Przykład: poszczególne opłaty firmy wnosiły nie na rachunek GIOŚ, ale Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, czyli innego podmiotu. GIOŚ poproszony o zwrot opłaty rozkłada ręce i twierdzi, że nie ma tych środków i wskazuje na NFOŚ. Ten zgadza się na wypłatę, ale tylko wpłaconej sumy, bowiem to nie z jego winy narosły odsetki. Prawdopodobnie konieczne będzie wszczęcie procesów cywilnych przeciwko organom o zapłatę bezprawnie przetrzymywanych kwot głównych i odsetek. A przecież każdy kolejny dzień zwłoki to coraz wyższe odsetki – w całości pokrywane z kieszeni podatników.
Co z tymi firmami, które zapłaciły opłaty w 2007 r. zgodnie z wersją ustawy sprzed nowelizacji?
W Polsce mamy co najmniej dwa takie przypadki. Uchwała NSA dotyczy jednak tylko tych przedsiębiorców, którzy nie zapłacili opłaty przed wejściem w życie nowelizacji. W ogóle nie odnosiła się do tych, którzy ją wnieśli. Oni już starali się o odzyskanie pieniędzy, ale ostatecznie przegrali przed NSA. W ich przypadku trudno bowiem zastosować zasadę, że prawo znowelizowane, łagodniejsze, ma pierwszeństwo. Wtedy, kiedy firmy wnosiły opłatę, nowela jeszcze przecież nie obowiązywała.
Czyli te przedsiębiorstwa, które zapłaciły w 2007 r., nie odzyskają pieniędzy?
Moim zdaniem, nie jest to jeszcze przesądzone. Mogą np. wskazywać, że w 2007 r. nie było programu komputerowego, a więc podstawowego narzędzia, które pozwoliłoby dokładnie ustalić, czy dana firma zrealizowała wymóg pokrycia siecią 100 proc. zamieszkanej powierzchni kraju. W moim przekonaniu program, który działa obecnie, również jest wadliwy z tego chociażby powodu, że nie uwzględnia określonej w kodeksie cywilnym definicji miejsca zamieszkania czy siedziby. Oznacza to, że GIOŚ nie dość precyzyjnie sprawdza, czy firma zapewnia punkty demontażu pojazdów, mimo że znaczenie ma każdy kilometr. Po wyczerpaniu drogi związanej ze skargą konstytucyjną poszkodowane firmy mogą rozważyć zwrócenie się do Komisji Europejskiej o to, aby zakwestionowała pierwotny tekst ustawy o recyklingu przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej – z uwagi na jego potencjalną niezgodność z dyrektywą unijną.