Odkryciem laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Daniela Kahnemana jest to, że bardziej obawiamy się ponieść straty, niż cenimy sobie zyski. To tzw. efekt posiadania. Bo jeśli coś już mamy lub w zdobycie czegoś włożyliśmy dużo wysiłku, to nie chcemy się z tym rozstać. Nawet jeśli to nierozsądne. Trzymamy tracące na wartości akcje, mając nadzieję, że bessa się wkrótce skończy, a my odzyskamy to, co zainwestowaliśmy. I to z nawiązką.

O efekcie posiadania przypomniałem sobie w trakcie spotkania w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego z unijną komisarz ds. handlu Cecilią Malmstroem, podczas którego broniła europejsko-amerykańskiej umowy o transatlantyckim partnerstwie w dziedzinie handlu i inwestycji (TTIP, Transatlantic Trade and Investment Partnership). Wsłuchując się w jej słowa, zwróciłem uwagę na to, że porzuciła już argumenty ekonomiczne, które miały dowodzić racji bytu TTIP, a zaczęła posługiwać się ogólnikami na temat wzrostu gospodarczego (było to już 39. spotkanie w ramach dialogu społecznego na temat TTIP). Mówiła, że Europa dzieli przecież z USA te same wartości, a zaraz potem podkreślała korzyści, które odniosła Polska dzięki członkostwu w UE. Biorąc pod uwagę, że jednym z założycieli Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej był Brytyjczyk Thomas Paine – zgadzam się co do wspólnych wartości. Ale czy można się na nie powoływać, przekonując do niekorzystnej umowy handlowej? Oczywiście, że nie. I oto przykład z mojej ojczyzny: nową elektrownię atomową zbudują w Wielkiej Brytanii Chińczycy – bo zaproponowali lepsze warunki (będzie to ich debiut w tej branży na Zachodzie), a nie Amerykanie z General Electric. Rozwój współpracy Londynu z Pekinem jest uzasadniony interesem ekonomicznym, a nie żadnymi wspólnymi wartościami. Zatem nie usprawiedliwiają one zgody na TTIP, która może mieć dramatyczne skutki dla sektora małych i średnich firm w całej Europie.
W odpowiedziach komisarz na pytania publiczności brakowało także logiki. Na przykład ustalono już, że wzrost handlu jest skutkiem wzrostu gospodarczego, a nie jego przyczyną. Fakt, że światowy handel rozwija się znacznie szybciej, niż przyspiesza wzrost, może oznaczać tylko, że handel ma negatywny wpływ na wzrost gospodarczy. Jednak komisarz broniła starej tezy. Celnie podsumował jej wywód słuchacz, który powiedział, że zniesienie obowiązku wizowego dla obywateli Polski znacznie bardziej przyczyniłoby się do rozwoju handlu między Polską a USA niż zmniejszenie kilku opłat celnych.
Okruchy z pańskiego stołu
Trzy kluczowe elementy TTIP są coraz mniej atrakcyjne dla Europy. Cła już są symboliczne i chronią tylko kluczowe sektory gospodarki, np. rolnictwo. I mam mocne podejrzenie, że ich dalsze zmniejszenie będzie znacznie korzystniejsze dla USA niż dla UE. – Po wejściu w życie TTIP Polska będzie mogła eksportować do Ameryki grzyby – zapewniła Malmstroem. Co też pani wygaduje! Grzyby nie są kluczowym produktem polskiego rolnictwa, są nimi mięso i zboża, a akurat te produkty są potężnie w USA dotowane. Przy okazji tak się złożyło, że w tych samych dniach co Malmstroem przebywał w Polsce komisarz UE ds. rolnictwa Phil Hogan. Dziwnym trafem w jego wystąpieniach nie było wzmianki o TTIP. Co więcej – wynikało z nich, że umowa o partnerstwie z USA może odegrać marginalną rolę w rozwoju tak ważnego dla Polski sektora.
Drugim filarem TTIP jest unifikacja standardów oraz utworzenie specjalnego instytutu reprezentującego przemysł i państwa, który będzie ustalał regulacje w dziedzinie norm. Komisarz bardzo mocno podkreśla to, że wiele produktów – przed dopuszczeniem na unijny czy amerykański rynek – musi być obecnie testowanych zarówno w UE, jak i USA. Zniesienie dublujących się procedur, które tylko zwiększają koszty, będzie więc korzystne. Jednak trzeba mieć na uwadze to, że korporacje w USA to najpotężniejsze i najbogatsze lobby świata. W kwestii GMO, internetu i finansów już widać, jak potężny ma ono wpływ na europejską politykę.
Odpowiadając na zaczepne pytanie o korzyści z TTIP dla Polski, komisarz powiedziała, że wykorzystanie możliwości umowy zależy od każdego państwa członkowskiego, choć – jak zaznaczyła – będą wygrani i przegrani. Według niej jednym z wygranych mogą być Niemcy, więc Polska może skorzystać dzięki powiązaniom gospodarczym z zachodnim sąsiadem. Czyli Warszawie dostaną się okruchy z pańskiego stołu. I tu dochodzimy do głównego powodu zaniepokojenia dla Warszawy. Dziś Polska to centrum montażowe wielu towarów, takich jak lodówki czy telewizory, ale to musi się zmienić, jeśli chce być państwem z wysokimi zarobkami. Żeby tak się stało, przedsiębiorstwa muszą się rozwijać, ale bardzo często brakuje im kapitału. Ujednolicenie standardów z definicji służy tym, którzy mają pieniądze i zdolność do wykorzystania ekonomii skali. Zatem w praktyce to amerykańskie przedsiębiorstwa zdominują rynek.
Trzeci obszar TTIP dotyczy wprowadzenia mechanizmu rozstrzygania sporów, który pozwoli inwestorom z USA i UE kwestionować decyzje państw. Tym samym firmy zagraniczne otrzymają prawa, których nie posiadają rodzime przedsiębiorstwa, a na dodatek spory nie będą rozstrzygane przed sądami powszechnymi, ale w sądach arbitrażowych. Podobny mechanizm posłużył już koncernom tytoniowym do zablokowania ustaw o ograniczeniu palenia tytoniu, został również użyty do przeciwdziałania ograniczaniu produkcji energii jądrowej, a nawet do blokowania ustaw o ochronie środowiska i płacach minimalnych. Dlatego propozycja oddania sprawiedliwości trybunałom arbitrażowym spotkała się z bezprecedensowym sprzeciwem społeczeństwa obywatelskiego. Organizacje pozarządowe i grupy konsumenckie protestują przeciwko naruszeniu suwerenności państw i ograniczeniu ich praw kosztem międzynarodowych korporacji. Ta propozycja nie ma sensu jeszcze z jednego powodu – nie ma żadnych dowodów na to, że mechanizmy arbitrażowe mają jakikolwiek wpływ na poziom inwestycji. Innymi słowy, są absolutnie zbędne z ekonomicznego punktu widzenia. I tylko korporacje, zwłaszcza amerykańskie, domagają się ich wprowadzenia.
Dwa tygodnie temu Komisja Europejska zaproponowała utworzenie organu orzekającego w sprawach konfliktów między państwami a inwestorami zagranicznymi w ramach sądownictwa powszechnego. Komisarz Malmstroem twierdzi, że ta propozycja, jeszcze nieprzedstawiona stronie amerykańskiej, uwzględnia wiele zarzutów krytyków TTIP. Jednak problem pozostaje, firmy zagraniczne będą mogły pozywać państwa, ale na odwrót już nie, z czego wynika, że firmy zagraniczne będą miały takie same, a w niektórych przypadkach większe prawa niż demokratycznie wybrane rządy. Wiele osób uważa to za niedopuszczalne.
Za dużo pracy nas to kosztowało
Znamienne jest to, że komisarz Malmstroem zignorowała petycję przeciwko TTIP podpisaną przez niemal 3 mln osób. Umowa o partnerstwie transatlantyckim wzbudziła większy sprzeciw niż jakakolwiek inna unijna ustawa, protesty napływały z każdego zakątka Europy od bardzo różnych grup społecznych. A jednak Komisja Europejska kontynuuje negocjacje z Waszyngtonem.
Dlaczego? Tu wracamy do kwestii, od której zacząłem. Cecilia Malmstroem podkreślała, że nad projektem TTIP przez kilka lat pracowały setki osób, co oznacza, że Komisja Europejska włożyła w tę wątpliwej jakości umowę więcej pracy niż w jakikolwiek inny projekt legislacyjny. Efekt posiadania powoduje, że KE, zaślepiona ogromem pracy włożonym w projekt, nie może się pogodzić z myślą, że trzeba go porzucić. Bo oczywiste jest, że TTIP nie służy polskim interesom, nie służy małym i średnim przedsiębiorstwom, nie służy rolnictwu i jest sprzeczne z interesem Europy w ogóle. To polityczny, nie gospodarczy projekt, i trzeba to jasno powiedzieć.
Dlatego wzywam komisarz Malmstroem i Komisję Europejską do zaprzestania forsowania TTIP. Czas przyznać, że Bruksela nie ma mandatu społecznego do zawarcia transatlantyckiego partnerstwa w dziedzinie handlu i inwestycji, zaś sama umowa ma bardzo słabą lub wręcz żadną ekonomiczną rację bytu. Trzeba się skupić na rozwoju wspólnego rynku europejskiego, który może przynieść Polsce prawdziwe korzyści.