Staje się coraz bardziej oczywiste, że chińskie władze nie dają sobie rady z zarządzaniem sytuacją ekonomiczną i finansową w kraju. Z dnia na dzień rośnie ryzyko, że władze doprowadzą do wybuchu kryzysu na pełną skalę. Najpierw mieliśmy nierozważne próby podtrzymywania cen akcji przez ich kupowanie i ograniczanie możliwości ich sprzedaży.

Teraz władze chińskie próbują czegoś jeszcze bardziej głupiego – zabijania posłańca. Kilka dni temu aresztowano prawie 200 osób pod zarzutem rozsiewania w internecie plotek o zawirowaniach na rynku akcji i niedawnej eksplozji fabryki chemicznej w Tianjin. To pachnie już desperacją i sygnalizuje globalnym inwestorom, że władze naprawdę nie mają pojęcia o tym, co dzieje się w gospodarce i na rynkach.
Oczywiście chińskie akcje nie spadają z powodu plotek. Ale to dobrze znane zachowania wielu rządów na całym świecie: gdy rynki rosną, to z powodu znakomitej polityki rządu, gdy spadają, to z powodu złych spekulantów.
Chińskie władze w dalszym ciągu twierdzą, że wszystko jest w porządku i że PKB rośnie powyżej 7 proc. Jednak jeśli spojrzeć na wszystkie inne wskaźniki chińskiego wzrostu, to widać, że chińska gospodarka szybko zwalnia, a wzrost wynosi znacznie mniej niż 7 proc. Indeks menedżerów logistyki Caixin/Markit (PMI) spadł w sierpniu do 47 pkt – to najniższy odczyt od marca 2009 r. Równie wymowne są dane mówiące, że eksport Korei Południowej spadł w sierpniu aż o 14,7 proc. w skali roku – o wiele więcej, niż oczekiwano. Chiny są kluczowym rynkiem dla południowokoreańskiego eksportu, który zazwyczaj jest bardzo dobrym wskaźnikiem aktywności chińskiego przemysłu.
Biorąc pod uwagę to, jak w sierpniu wyglądały spadki na chińskich giełdach, co działo się na rynkach surowców i napływające dane makroekonomiczne, trudno nie dojść do wniosku, że Chiny zostały dotknięte przez „nagłe hamowanie”. To samo było widać na rynku walutowym, gdzie chińskie władze zostały zmuszone do zgody na osłabienie renminbi. Rynki terminowe mówią nam, że należy się spodziewać dalszej dewaluacji.
Na domiar złego Ludowy Bank Chin (PBOC), podejmując kolejną próbę odsunięcia problemów, zapowiedział, że będzie starał się ograniczyć odpływ kapitału poprzez nałożenie rezerwy obowiązkowej na instytucje finansowe angażujące się w transakcje terminowe na zlecenie klientów. To jest w istocie forma ograniczenia przepływu kapitału – i kolejna próba zabicia posłańca. Rynki mówią nam, że będzie dalsza dewaluacja. Jak poradzić sobie z tym problemem? Zamknijmy rynki. Jeszcze raz – to pachnie paniką i prawdopodobnym skutkiem będzie dalsza eskalacja odpływu kapitału, a nie odwrotnie.
To nie tylko pachnie paniką, to mocno szkodzi chińskiej gospodarce. Być może paradoksalnie małe osłabienie renminbi zasygnalizowało, że będzie większa dewaluacja, a to doprowadziło do eskalacji odpływu kapitału. W rezultacie PBOC musiał przeprowadzić więcej interwencji, by podtrzymać kurs renminbi. To jednak zasadniczo jest zacieśnieniem polityki pieniężnej, którego konsekwencją będzie dalsze spowolnienie chińskiej gospodarki i pogłębienie problemów na rynkach finansowych.
To ważna lekcja również dla innych krajów, które usztywniły kursy swoich walut: nie ma czegoś takiego jak mała dewaluacja. Trzeba albo utrzymywać dotychczasowy poziom, albo uwolnić kurs. A więc z mojego punktu widzenia chińskie władze mają tylko jedno wyjście: powtarzam, dla mnie istnieje tylko jedno wyjście z problemu dla władz chińskich – skończyć błazenadę i uwolnić renminbi!
To prawdopodobnie doprowadziłoby w krótkim czasie do znacznego spadku chińskiej waluty, ale alternatywą jest to, że odpływ będzie się utrzymywał, PBOC nadal będzie interweniować i czynić drakońskie antyrynkowe kroki, a kryzys będzie się tylko pogłębiać.
Wydarzenia ostatnich kilku tygodni przypomniały, że Chiny nadal w bardzo dużym stopniu są „wschodzącym rynkiem” i że tamtejsze władze mają o wiele mniejszą kontrolę nad tym, co się dzieje, niż wielu ludziom się wydawało. Chińskim władzom było łatwo, dopóki sprzyjające czynniki strukturalne przyczyniały się do napływu kapitału, a Stany Zjednoczone prowadziły luźną politykę pieniężną. Jednak teraz jesteśmy świadkami gwałtownego strukturalnego spowolnienia w chińskiej gospodarce, odpływu waluty i zaostrzenia warunków monetarnych w USA. W rezultacie staje się coraz bardziej oczywiste, że chińskie władze nie są supermanem, za jakiego je czasami uważano.
Jeśli władze nadal będą walczyć z nieuniknionym – dość dużą deprecjacją renminbi – przyniesie to o wiele więcej szkody chińskiej gospodarce i dramatycznie zwiększy ryzyko kryzysu finansowego w pełnej skali. Kiedy będzie pisana historia tego kryzysu, nie wątpię, że wiele będzie się mówiło także o pokusie nadużycia i kumoterstwie. W gruncie rzeczy, kiedy patrzę na działania władz chińskich, przypomina mi się sposób, w jaki reżim Suharto w Indonezji (nie) radził sobie z kryzysem w latach 1997–1998.
Tak samo wskazywano na „złych spekulantów” i próbowano drakońskich i nierozsądnych metod wsparcia waluty. W końcu bank centralny był zmuszony do pozwolenia na dużą dewaluację, ale stało się to dopiero po tym, jak próby utrzymania kursu rozsadziły system finansowy i spowodowały poważny spadek w gospodarce. I to był oczywiście koniec reżimu Suharto (prawdopodobnie najbardziej pozytywny efekt kryzysu). Komunistyczna Partia Chin dziś powinna pamiętać, jak i dlaczego ten reżim się rozpadł. Chiny wciąż mogą uniknąć kryzysu w indonezyjskim stylu, ale powinny skończyć z kopiowaniem polityki Suharto.