Po 10 latach działalności Korona zrezygnowała z promowania własnego brandu. I dzięki temu stała się globalnym potentatem w produkcji świec
Powstanie Korony było poniekąd dziełem przypadku. Na początku lat 90. Krzysztof Jabłoński wspólnie ze swoim niemieckim wspólnikiem prowadził firmę leasingową i warsztat samochodowy. W wyniku niekorzystnych zmian przepisów musiał zamknąć biznes i szybko się przebranżowić. Na świeczki padło tylko dlatego, że jego partner od lat zajmował się sprowadzaniem parafiny do Polski. Na początku swojej działalności Korona miała zatem tylko dostęp do kluczowego surowca.
Początki wyglądały niepozornie. W małym zakładzie w Wieluniu kilka kobiet tworzyło małe rękodzieła. Do mieszania i spieniania parafiny firma wykorzystywała pralkę „Frania”. Zawartość odlewano w foremki, zdobiono i wysyłano do Niemiec. Głównym konkurentem dla polskich producentów byli wtedy Chińczycy, którzy przysyłali produkty znacznie tańsze, ale nieporównywalnie gorsze jakościowo. To właśnie jakość przekonała do Korony niemieckich zleceniodawców. Nasi zachodni sąsiedzi doceniali także czas dostawy. Na świeczki z Wielunia czekało się dobę. Na kontener z Chin nawet kilka tygodni. Popularność Korony rosła, a licznik zamówień przyspieszał, dlatego w pewnym momencie pojawił się pomysł spróbowania swoich sił na krajowym rynku, pod własnym brandem. W praktyce polegało to na sprzedawaniu resztek towaru, którego nie udało się zbyć na rynku niemieckim. Świeczki spodobały się jednak Polakom i firma zaczęła więcej dostarczać na wewnętrzny rynek. Zwiększenie skali produkcji wiązało się z dwoma problemami – niedostatkiem maszyn i specjalistów. Kadry i technologie firma pozyskiwała ze spółdzielni inwalidów, które w ostatniej dekadzie XX w. były na europejskim rynku znaczącym eksporterem.
Przełomowa okazała się połowa lat 90., gdy do Polski weszły pierwsze sieci sklepowe. – Mieszkałem kilka lat w Niemczech, więc od razu się do nich zgłosiłem. Wiedziałem, z czym to się je, i w przeciwieństwie do konkurencji nie obawiałem się nowości. Było dla mnie normalne, że trzeba uiścić opłatę półkową i że musimy przyjmować zwroty – wspomina Jabłoński. W taki sposób po raz pierwszy w większej skali na polskich półkach zagościły świece pod brandem Korona.
Jeśli wejście do sieci było przełomem, to pierwsze zapytania o markę własną można nazwać rewolucją. Jabłoński na początku podchodził do tej formy sprzedaży z dużą nieufnością. Nielogiczne wydawało mu się, że na jednej półce będzie musiał konkurować sam ze sobą. Gdy jednak pod markami sieciówek zaczęła produkować konkurencja, zrozumiał, że sprzedając drożej, pod własnym brandem, firma może nie przetrwać próby czasu. Z własnej marki Korona definitywnie zrezygnowała w 2002 r. Od tamtej pory zakład produkował praktycznie wyłącznie jako podwykonawca. Pod logo marki została tylko jedna seria premium. – Ktoś wtedy powiedział, że jestem wariatem, bo idąc w markę własną sieci handlowej, rezygnuję z tego, co jest najbardziej wartościowe. Marka chroni. Dziś często klient nie płaci za produkt, tylko za brand – mówi prezes Korony.
Gdy pojawiła się propozycja powiązania kapitałowego z jednym z niemieckich partnerów, Krzysztof Jabłoński ją odrzucił. Z perspektywy czasu cieszy się z tej decyzji. Tamta firma działa nadal i ma się całkiem dobrze, ale Korona przerosła ją kilkakrotnie pod względem skali produkcji. W 1997 r. Korona nawiązała współpracę z kluczowym i największym jak dotychczas partnerem – siecią IKEA. Zaproponowała Skandynawom, aby ci w swojej ofercie umieścili świece zapachowe. I to właśnie w polskich sklepach IKEA produkt ten po raz pierwszy trafił do otwartej sprzedaży.
Ale były także chwile zwątpienia. – Takim momentem był 2001 r. Rozpoczynaliśmy wtedy nową produkcję dla sieci IKEA i niewiele brakowało, byśmy się wywrócili. Jeden z banków wypowiedział nam umowy kredytowe, ale na szczęście drugi bank nas uratował – wspomina Jabłoński. Dziś szef i założyciel firmy może powiedzieć, że odniósł sukces. W Wieluniu firma zatrudnia ok. 900 pracowników. Kolejna setka pracuje w otwartej w ubiegłym roku fabryce w amerykańskim stanie Wirginia. Dziś za granicę trafia ponad 90 proc. wszystkich produktów Korony, a roczny obrót sięga 450 mln zł. Jabłoński zapowiada przekroczenie miliarda w 2020 r. I zapewnia, że na pewno nie ucieknie z produkcją poza Polskę. – To świetny kraj, zarówno jeśli chodzi o położenie geograficzne, jak i kadry oraz stabilność polityczną. Możemy narzekać na ustawodawstwo, podatki czy sprawy administracyjne, ale na całym świecie ludzie narzekają. Nigdy nie uciekłbym do innego kraju tylko dlatego, że jest tam taniej – kwituje.