Przynajmniej od czasu „Kapitału” Piketty’ego mamy dowody na to, że jedyny okres w historii zachodniego kapitalizmu, gdy nierówności majątkowe malały, to (z grubsza) lata 1920–1980. Zdaniem wielu ekonomistów pokrywanie się tych dat z istnieniem ZSRR (1917–1991) nie jest przypadkowe.

Uważają tak na przykład najbardziej znany malezyjski ekonomista Jomo Kwame Sundaram (znany jako Jomo) i Rosjanin (ale wykładający w Kanadzie) Vladimir Popov. Ich teza jest czytelna: obserwowany od lat 30. do 80. XX w. spadek nierówności wiązał się z istnieniem radzieckiej Rosji. I formułowanej przez nią ustrojowej alternatywy wobec kapitalizmu.
Odbywało się to trzema kanałami. Pierwszym był zwykły ideologiczny przykład. Najmocniejszy tuż po rewolucji październikowej, gdy niewiele brakowało, by komuniści przejęli władzę również w wyniszczonych I wojną oraz rozprężonych upadkiem monarchii Niemczech. A potem po zakończeniu II wojny, gdy sowieckie wpływy sięgnęły Łaby w Europie, a potem zaczęły rozpychać się na innych kontynentach (Chiny, Kuba, Wietnam). Patrząc z kompletnie ahistorycznej perspektywy dnia dzisiejszego, może się to wydawać absurdalne, ale gdyby w 1930 r. lub nawet 1960 r. zapytać przypadkowego Niemca czy Francuza o to, czy kapitalizm jest ustrojem bardziej żywotnym od socjalizmu, odpowiedź nie byłaby taka oczywista.
Drugim kanałem promieniowania były realnie istniejące w wielu zachodnich krajach (Francja, Włochy) partie komunistyczne. Często otrzymujące oficjalne wsparcie zza żelaznej kurtyny. One wcale nie musiały rządzić. Samo ich istnienie sprawiało, że wszędzie tam ruchy socjaldemokratyczne uchodziły za umiarkowanych centrystów. W ten sposób lewicowe postulaty (wysoki stopień redystrybucji, pełne zatrudnienie, wysokie podatki dla biznesu, dialog ze związkami zawodowymi) stawały się rzeczywistością. Były ceną, jaką zachodni kapitaliści płacili za spokój społeczny. Trzeci kanał to zwyczajny strach przed potęgą militarną ZSRR, która aż do końca zimnej wojny (Afganistan) wydawała się oczywista.
Właśnie ten trzeci kanał jest przedmiotem pogłębionej analizy innej świeżej pracy. Jej autor to brazylijski ekonomista Andre Albuquerque Sant’Anna. Jej autor (w przeciwieństwie do Jomo i Popova) postawił na empirię. I zauważył związek między stopniem redystrybucji dochodu narodowego a mieszanką dwóch czynników: siły militarnej państwa i geograficznej odległości od ZSRR. To jego zdaniem niezawodnie wyjaśnia, dlaczego Skandynawia prowadziła w okresie międzywojennym i po II wojnie światowej politykę bardziej socjalną niż Portugalia albo Hiszpania.
Oczywiście takie spojrzenie może budzić u polskiego czytelnika odruch zniecierpliwienia. I słusznie. Bo wychodzi na to, że „złota era zachodniego kapitalizmu” nie byłaby możliwa bez istnienia „więzienia narodów” – jak w polskiej publicystyce zwykło się nazywać blok wschodni. Innymi słowy, jednowładztwo PZPR i testowanie na Polakach przyniesionego na bagnetach Armii Czerwonej prymitywnego realnego socjalizmu stało się decydującym zwornikiem kapitalizmu z ludzką twarzą, który panował na Zachodzie aż do lat 80. Niestety, biednemu zawsze wiatr w oczy.