Zgoda na tworzenie pod auspicjami Chin Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych to porażka USA.
Chińska globalizacja rozpoczęła się 600 lat temu wraz z serią siedmiu wypraw morskich admirała Zhenga He. Ten muzułmanin mongolskiego pochodzenia, jako dziecko porwany i wykastrowany przez żołnierzy armii dynastii Ming, trafił na dwór cesarza Yongle. Zaskarbił sobie przychylność władcy do tego stopnia, że ten mianował go dowódcą nowo powstałej floty wojennej i handlowej. Jak na początek XV w. niebywale nowoczesnej i zadziwiająco licznej: podczas pierwszej ekspedycji w 1403 r. dowodził armadą 300 łodzi. Z rozmachem zaplanowano trasę: przez Morze Południowochińskie, cieśninę Malakka rozgraniczającą Sumatrę od Półwyspu Malajskiego, Sri Lankę (wówczas Cejlon), Ocean Indyjski, wreszcie Półwysep Arabski i wschodnią część Afryki. Podczas wypraw Zheng handlował z miejscowymi kupcami – jedwab i porcelana za przyprawy, kość słoniową, lekarstwa – a także prowadził politykę zagraniczną. Z czwartej z rzędu ekspedycji wrócił z 30 wysłannikami z obcych krajów, którzy chcieli oddać hołd cesarzowi.
Wyprawy Zhenga to jednak nie tylko materiał dla barwnych opowieści. To przede wszystkim przykład polityki historycznej sprawnie skrojonej na potrzeby teraźniejszej polityki. Chińczycy umiejętnie wykorzystują postać Zhenga do oswojenia świata z własnymi odświeżonymi aspiracjami do tytułu globalnej potęgi. „Przywoził ze sobą herbatę, porcelanę, jedwab i technologię, lecz nie okupował nawet metra obcego terytorium. Tym, co dał światu zewnętrznemu, były pokój i cywilizacja” – w ten sposób dziedzictwo admirała opisała Rada Państwa ChRL.
To powołanie się na historię służy oczywiście jak najbardziej teraźniejszym interesom. Chiny również dziś zainteresowane są wyłącznie szerzeniem „pokoju i cywilizacji”, zdają się zapewniać dzisiejsze władze w Pekinie. Tym, co się zmieniło, są narzędzia. Już nie porcelana i jedwab, lecz inwestycje i pomoc zagraniczna, układy bi- i multilateralne czy nowe instytucje międzynarodowe. Jedną z nich, ostatnio dyskutowaną najgoręcej, jest Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB), nowo powstała instytucja finansowa założona przez 57 państw (wśród nich znalazła się Polska).
Trudno się dziwić sceptykom, bo chiński PR, choć skuteczny, jest nie zawsze w pełni uczciwy. Nawet historia wypraw Zhenga nie przedstawia się tak kolorowo, jak zwykły malować ją chińskie władze. Mimo że w podręcznikach pisze się o „podróżach pokoju i przyjaźni”, współczesne źródła udowadniają, że przyjaźń ta bywała szorstka. Bo żołnierze Zhenga nie stronili od przemocy. Również dziś niektóre z chińskich przedsięwzięć – zarówno jeśli chodzi o zamiary stojące za nimi, jak i ich efekty – budzą uzasadnione wątpliwości.
Klęska USA
Kilka słów o przedmiocie sporu. Celem AIIB jest wspieranie projektów infrastrukturalnych w Azji, ale nie tylko. Kredyty mają być przyznawane także i tym projektom, które przyczynią się do rozwoju społeczno-gospodarczego kontynentu. Cel jest szczytny, szczególnie że zapotrzebowanie państw azjatyckich na inwestycje wydaje się nieograniczone. Azjatycki Bank Rozwoju (ADB), w gruncie rzeczy pierwowzór AIIB, działający już od 1966 r., ocenił, że między 2010 r. a 2020 r. Azji będzie potrzebne – m.in. na energetykę, transport i infrastrukturę telekomunikacyjną – aż 8 bln dol. Dla porównania kapitał początkowy AIIB wynosi 100 mld dol., co jak widać, jest zaledwie kroplą w morzu potrzeb.
Co więc wzbudziło kontrowersje? Po pierwsze inicjator przedsięwzięcia. W ostatnich latach każde działanie Chin na międzynarodowej arenie wzbudza i zainteresowanie, i obawę. Po drugie, że tak szybko udało im się ustanowić AIIB – od pierwszych negocjacji do podpisania aktu założycielskiego minął zaledwie rok, a po drodze zyskał sobie wielu sojuszników, niektórych zdawałoby się dość nieoczekiwanych. Bo tak naprawdę głośno o AIIB zrobiło się dopiero wtedy, gdy chęć przystąpienia do grona założycieli w imieniu Wielkiej Brytanii wyraził David Cameron. Jego decyzja zaskoczyła nie tylko Pekin, lecz także Stany Zjednoczone, których polityka azjatycka jak dotąd wyznaczała kierunek również Londynowi. Doszło do tego, że ze strony Amerykanów można było usłyszeć komentarze o krajach „starających się nadmiernie przypodobać Pekinowi”. Ale amerykańskie utyskiwania zdały się na nic, bo za Cameronem poszli kolejni europejscy liderzy. W końcu chęć akcesji do AIIB złożył nawet Izrael, co chyba do końca przypieczętowało klęskę dotychczasowej strategii USA polegającej na próbach izolowania nowej instytucji.
W końcu wśród 57 krajów założycieli znalazło się aż 16 z 20 najbogatszych państw świata (poza USA wyłamały się także Japonia, Meksyk i Kanada). Po podpisaniu aktu założycielskiego banku pod koniec czerwca chińskie media głośno odtrąbiły sukces, a prowadzący negocjacje Jin Liqun (kandydat Chin na pierwszego prezydenta AIIB) został uznany za bohatera narodowego. W prasowych peanach na jego cześć można przeczytać, że potrafił uwieść Anglików cytatami z Szekspira, Francuzów – znajomością ich kultury, a Niemców – zapewnieniami o tym, że ceni sobie ich uczciwość.
Porażka Amerykanów jest jednak szczególnie dotkliwa, bo podwójna. W końcu nie chodzi tylko o zaskakujące decyzje ich sojuszników, którzy otwarcie opowiedzieli się po stronie Pekinu. Waszyngton poprzez postawienie sprawy w taki sposób narzucił światu narrację o konflikcie dwóch mocarstw. W tej optyce podpisywanie aktu założycielskiego jawi się jako trybut składany nowemu mocarstwu, a samo AIIB jako wyzwanie rzucone obecnemu międzynarodowemu systemowi finansowemu w dużej mierze zdominowanemu przez Stany Zjednoczone. – Chiny od dawna już walczą, by mieć większy udział w Międzynarodowym Funduszu Walutowym i Banku Światowym. Niechętni temu są jednak Amerykanie – twierdzi Piotr Kuczyński, główny analityk Xelionu. To samo można powiedzieć o ADB, którego prezesami od samego początku byli wyłącznie Japończycy. Japonia ma także dwa razy więcej głosów w ADB niż Chiny, choć to przecież te ostatnie są największą azjatycką gospodarką. – Ponieważ Chińczycy stwierdzili, że metoda małych kroków nie dawała im odpowiednich wyników, postanowili założyć własny bank. To jedyne wytłumaczenie dla powstawania AIIB. Ale będzie to też zdrowa konkurencja dla Banku Światowego, szczególnie w Azji, która przecież od wielu lat jest sinocentryczna – dopowiada Kuczyński.
Polska szansa
Nie wszyscy jednak zgodzą się z taką narracją. Wiceminister finansów Artur Radziwiłł nie traktuje AIIB jako konkurencji dla instytucji, w których władzę sprawują Stany Zjednoczone czy ich najbliżsi sojusznicy. – AIIB uzupełnia, a nie zastępuje, istniejące instytucje. Szczególnie w pierwszym okresie pracy AIIB duża część projektów będzie realizowana z udziałem innych instytucji międzynarodowych. To w końcu najszybszy sposób do zrobienia czegoś pożytecznego: połączenie nowego źródła finansowego i istniejącej wiedzy oraz know-how – twierdzi.
Również kwestia przystąpienia państw Zachodu do banku jest interpretowana odmiennie. Dla Radziwiłła chodzi o obopólne korzyści z rozwoju azjatyckiej infrastruktury. – W tym momencie wymiana handlowa między Polską, w ogóle Unią Europejską, a Chinami jest dosyć niezrównoważona. Nadwyżka jest po stronie chińskiej, ale wydaje się, że to będzie się zmieniać, bo Chiny ewoluują w kierunku modelu zrównoważonego wzrostu, w którym liczą się nie tylko inwestycje wewnętrzne i eksport, lecz także konsumpcja wewnętrzna. Rola Chin i innych rynków azjatyckich będzie rosła szybko i z czasem będzie ulegać stopniowemu równoważeniu. Tworzymy więc infrastrukturę, która umożliwi eksport większej ilości towarów z Polski i Europy. To bardzo potrzebne, bo na ten moment infrastruktura, która wiąże Europę z Azją Południowo-Wschodnią, jest słaba – podkreśla.
Takie połączenie, jego oficjalna nazwa to Nowy Szlak Jedwabny, jest niezbędne również Chińczykom, i to z kilku powodów. Po pierwsze, Chiny są jednym z największych importerów surowców na świecie. Nawet lista ich sprawunków na samym tylko Środkowym Wschodzie robi wrażenie. Z Kazachstanu importują ropę, gaz ziemny i uran, z Turkmenistanu i Uzbekistanu – gaz, z Kirgistanu i Tadżykistanu – złoto. Chiny są także trzecim importerem ropy naftowej, którą kupują na Bliskim Wschodzie i dowożą drogą bliźniaczo podobną do tej, którą 600 lat temu podróżował Zheng He. Codziennie tysiące chińskich tankowców tłoczą się w cieśninie Malakka, niebywale wąskim gardle na tej drodze morskiej, w dodatku dość niebezpiecznym ze względu na częste ataki piratów.
Chińczycy dążą do choćby częściowego uniezależnienia się od tej trasy, co udaje im się raz lepiej, raz gorzej. Wielkim sukcesem było otwarcie rurociągu o długości 2,5 tys. km łączącego Mjanmę (Birmę) z prowincją Junnan. Wielkim nieszczęściem, że w wyniku procesu inwestycyjnego Pekin zraził do siebie władze w Naypyidaw. To pokrzyżowało chińskie plany gigantycznych inwestycji w nowe trasy kolejowe na południowym wschodzie Azji, w wyniku czego tory zamiast przez Mjanmę poprowadzą przez Laos, Tajlandię, Malezję i Singapur. Oczywiście i taka inwestycja ma głęboki sens, nawet mimo tego że nie pozwala uniknąć problemów stwarzanych przez cieśninę Malakka. Już te kilka przykładów pokazuje, dlaczego Chińczycy tak mocno angażują się w projekty infrastrukturalne w Azji.
Ale chodzi o coś więcej niż import czy eksport. Pekin wykorzystuje inwestycje również do rozruszania własnej gospodarki, szczególnie zaniedbanych regionów w zachodniej i środkowej części kraju. Dla przykładu Chongqing, miasto wydzielone leżące na wschód od Syczuanu, w ciągu pierwszego półrocza 2015 r. cieszyło się ponad 10-proc. wzrostem PKB, o 3 pkt proc. wyższym niż same Chiny. Władze w Pekinie tłumaczą to bliskością linii kolejowych łączących Chiny z Europą (Polska również ma udział w tym wzroście, bo chińskie pociągi dojeżdżają do Łodzi). Eksport olbrzymich projektów infrastrukturalnych pozwala też Chińczykom na zagospodarowanie nadmiarowych mocy produkcyjnych cementowni czy hut. Poza tym część zainwestowanych pieniędzy i tak prawie natychmiast wraca do Pekinu, bo przy budowach zatrudnia się chińskich wykonawców, co zresztą często wzbudza dość duże napięcia wśród miejscowej ludności. Zdarza się nawet, że ta daje wyraz swojej niechęci w sposób bezpośredni. Niedawno w kafeterii jednej z kazachskich kopalni miedzi doszło do zamieszek, po tym jak jeden z zatrudnionych tam Chińczyków głośno narzekał na jakość serwowanego jedzenia. W bójce wzięło udział 145 osób, a hospitalizowano 65 z nich.
Miękka władza
Powody, dla których Chiny chcą inwestować w azjatycką infrastrukturę, wydają się jasne. Znacznie ciekawszą kwestią jest to, dlaczego postanowiły przekierować część tych inwestycji przez instytucję, nad którą nie sprawują pełnej kontroli – Chińczycy mają w AIIB nieco ponad 26 proc. głosów przy wkładzie kapitałowym w wysokości 30 proc. (ta różnica bierze się stąd, że 15 proc. głosów rozdzielono po równi między wszystkich założycieli). Nie brakuje im przecież innych narzędzi inwestycyjnych, choćby w postaci Chińskiego Banku Rozwoju (CDB), Chińskiego Banku Ex-Im czy państwowego funduszu China Investment Corporation. Z pewnością po części chodzi tu o możliwości finansowe, ale też akurat tych Chińczykom nie brakuje. Ich rezerwy dewizowe są wręcz gigantyczne – wynoszą prawie 4 bln dol. A na dodatek Pekin nie obawia się ich wykorzystywać w bieżącej polityce przemysłowej.
AIIB to instytucja międzynarodowa i – w zamierzeniach – demokratyczna. Jin Liqun w trakcie negocjacji z państwami założycielskimi zwracał uwagę na procedury gwarantujące transparentność i wysokie standardy przedsięwzięć nowego banku, co, jak wiadomo, nie zawsze było ważne dla Chińczyków inwestujących za granicą. Liczne przykłady na to można znaleźć choćby w Afryce. W Zambii po przejęciu tamtejszej kopalni miedzi w Chanbishi przez państwową chińską spółkę – zresztą za bezcen, bo za 20 mln dol. – prawie od razu organizacja Human Rights Watch postawiła Chińczykom zarzuty o zaniżanie płac, zaniedbywanie zasad bhp i rozbijanie związków zawodowych. Na porządku dziennym są też oskarżenia o rabunkowe pozyskiwanie zasobów czy o brak poszanowania dla środowiska. (Z drugiej strony równie często spotykają się z nimi zachodnie korporacje. Jedyna różnica tkwi w strukturze własności).
Powołanie AIIB ma zmienić tę sytuację. – Inwestycje infrastrukturalne to kwestia zamówień publicznych – tłumaczy Radziwiłł. – Sposób ich realizacji w różnych krajach Azji często nie odpowiada standardom Unii Europejskiej. Projekty realizowane przez AIIB, a nie innymi kanałami, dają gwarancję, że inwestycje będą przeprowadzane wedle akceptowalnych przez nas reguł, podobnych do stosowanych przez Europejski Bank Inwestycyjny, w którego radzie dyrektorów zasiadam. EBI zresztą wspomógł AIIB pomocą techniczną i grupą konsultantów.
Liqunowi doradzali zresztą nie tylko ludzie z EBI, akt założycielski przygotowywała również Nathalie Lichtenstein, prawniczka z 30-letnim doświadczeniem w Banku Światowym. – Kładzenie uwagi na standardy inwestycje ma po prostu przyciągnąć jak najwięcej uczestników. To oczywiste. Ale też pamiętajmy, że polityka chińska jest długofalowa. Dlatego na początku AIIB faktycznie może działać na zasadach bardziej demokratycznych niż Bank Światowy – chłodzi nastroje Kuczyński. – Pamiętajmy jednak, że Chińczycy dążą do pozycji potęgi światowej poprzez miękką władzę. Świadomie rezygnują z pewnych przywilejów w krótkim terminie, aby w dłuższym powiększyć swoje wpływy.
Nowy układ sił
Współpraca czy konkurencja? Chiny jako nowe mocarstwo czy jako silny, ale odpowiedzialny partner innych państw? Powstanie AIIB raczej nie przybliża do odpowiedzi na te pytania, inicjatywa jest jeszcze zbyt świeża, pierwsze projekty planowane są na koniec bieżącego roku. Całkiem możliwe jednak, że nawet za dwa lata trudno będzie udzielić jednoznacznej odpowiedzi na tak postawione pytania.
Profesor Jan Rowiński z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW tłumaczy: – Mamy do czynienia z wydarzeniem o historycznej doniosłości, które zmienia dotychczasowy układ sił. Ponowne pojawienie się Chin jako globalnego rozgrywającego jest powrotem po dwu wiekach do roli, jaką odgrywało to państwo w długich okresach swej historycznej potęgi i wielkości. Ma to miejsce w całkowicie odmiennych warunkach historycznych i w błyskawicznie zmieniającym się świecie. Kryje w sobie także wiele niewiadomych, stawia ten kraj i świat przed ogromną ilością niezwykle skomplikowanych problemów, wyzwań i wyborów zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych, które w warunkach globalizacji i regionalizacji nabierają innych niż dotychczas wymiarów. Jest rzeczą naturalną, że chińskie wyzwanie budzi na świecie sprzeczne reakcje. Przez jednych ekspertów interpretowane jako wielka szansa, przez jeszcze innych jako wielkie zagrożenie. Przez większość jako ciągle wielka niewiadoma.
Mamy do czynienia z wydarzeniem o historycznej doniosłości, które zmienia dotychczasowy układ sił. Ponowne pojawienie się Chin jako globalnego rozgrywającego jest powrotem po dwu wiekach do roli, jaką odgrywało to państwo w długich okresach swej historycznej potęgi i wielkości.