Historia jak z filmu: specjalista od mediów rzuca pracę, by uczyć ludzi growlu i gry na perkusji.
Maciej Michniewicz, szef rockowej szkoły muzycznej / Dziennik Gazeta Prawna
Choć cykl „Historie sukcesu” prowadzimy w DGP od ponad 10 miesięcy, po raz pierwszy zdarzyło się, by sam odezwał się do nas młody przedsiębiorca z pytaniem, czy nie zechcielibyśmy napisać i o nim. Owszem, zdarzają się agencje PR, które podsyłają nam informacje o swoich klientach i zachęcają, by się nimi zainteresować, ale jeszcze nie było młodego biznesmena, który miałby odwagę samemu się zareklamować. Tym bardziej postanowiliśmy sprawdzić, czy biznes Macieja Michniewicza jest rzeczywiście tak prężny.
„Mam 31 lat. Pięć lat temu porzuciłem pracę w domu mediowym i założyłem pierwszą Akademię Rocka – rockową szkołę muzyczną. Była to pierwsza taka instytucja w Polsce. Od tamtej pory szkoła przerodziła się w sieć placówek z działem organizującym eventy oraz ofertą franczyzową. We wrześniu będziemy otwierać piątą szkołę – na warszawskim Żoliborzu” – przeczytaliśmy w wiadomości od Michniewicza.
Z młodym biznesmenem spotkaliśmy się na Grochowie, w jednej z dwóch warszawskich placówek jego akademii. Pierwsza, najstarsza, mieści się na Służewcu tuż obok Mordoru, czyli stołecznego zagłębia biurowców. – W pewnym sensie to taki chichot historii, bo najwięcej zarabiam w miejscu, z którego uciekłem – opowiada Michniewicz. Do pracy w dużym domu mediowym trafił w wieku 21 lat, jeszcze jako student socjologii.
– Po czterech latach pracy byłem już wyczerpany korporacyjnym klimatem. Niby awansowałem, lepiej zarabiałem, ale coraz mocniej czułem, że to nie jest to, co chciałbym dłużej robić. Nie jest jednak filozofią nie chcieć czegoś robić, tylko wymyślić, co się chce. Ja dosyć szybko wymyśliłem, czego chcę. Od dawna fascynowała mnie muzyka, a konkretnie rock – opowiada nasz rozmówca.
– Grywałem amatorsko, raz w jednej, raz w drugiej kapeli. Podstawowy problem polegał na tym, że trudno było się czegoś nauczyć samemu. Nie bardzo było od kogo się dowiedzieć, jaki wybrać piec, jaką gitarę, jak ćwiczyć techniki śpiewu tak, by przy growlu (charakterystyczna, metalowa technika śpiewu – red.) nie zrobić krzywdy strunom głosowym. Mamy szkoły muzyczne, ale one uczą muzyki klasycznej. Tak wpadłem na pomysł szkoły rocka – dodaje.
– Jak w tej komedii z Jackiem Blackiem o muzyku rockowym, który po konflikcie w swoim zespole niespodziewanie zostaje nauczycielem rocka w szkole? – pytamy. – Dokładnie tak. Nawet myślałem o nazwie „Szkoła rocka”, ale ze względu na problemy z pozycjonowaniem – w końcu odniesienia do filmu zawsze wyskakiwałyby w wyszukiwarce przed informacjami o mojej szkole – zmieniłem nazwę – opowiada.
Pomysł to jedno, realizacja jest już zupełnie czymś innym. Maciek opowiada, że podszedł do tego metodycznie: zaczął od biznesplanu i kosztorysu. Gdy wyliczył, ile pieniędzy potrzebuje na rozpoczęcie działalności, założył, że popracuje w domu mediowym tak długo, aż odłoży potrzebną sumę. W międzyczasie dopracowywał szczegóły pomysłu. Szukał odpowiedniego lokalu (takiego, w którym hałas nie przeszkadzałby sąsiadom), namawiał muzyków, by zechcieli zostać nauczycielami w szkole, która przecież jeszcze nie działała, układał szczegóły planu zajęć.
We wrześniu 2010 r. wszystko było gotowe. Michniewicz zwolnił się z pracy i otworzył pierwszą placówkę Akademii Rocka. – Nie da się jednak powiedzieć, że rozpoczęcie biznesu było proste. Jako 26-latek nie do końca miałem świadomość, jak egzotycznym wyzwaniem jest prowadzenie firmy w Polsce – wzdycha. Od rejestracji firmy poprzez wypełnienie wszystkich urzędowych wymogów związanych z prowadzeniem działalności edukacyjnej, zgody od urzędników i lokatorów pobliskich budynków na działalność, której towarzyszy uciążliwy hałas (zajęcia są w godzinach 13–20), aż po znalezienie najbardziej dogodnych form rozliczania się z pracownikami – początkujący przedsiębiorca musiał się sporo nauczyć.
Mimo problemów jego szkoła zaczęła się rozwijać. Na początku mieściła się w trzech salkach o łącznej powierzchni zaledwie 30 mkw., jednak zainteresowanie klientów sprawiło, że trzeba było poszukać kolejnych lokalizacji. Uczniowie Akademii Rocka dzielą się na dwie grupy. – Jedna to nastolatki, licealiści, studenci. Oni mają z zasady poważne ambicje, chcą się rozwijać jako muzycy i od nich sporo wymagamy. Druga to osoby po trzydziestce, na co dzień pracownicy poważnych firm, robiący kariery. Oni traktują taką naukę jak hobby, rozwój osobisty, możliwość fajnego spędzenia czasu – opowiada właściciel Akademii.
Jedni i drudzy równie chętnie wybierają naukę śpiewu (w tym charakterystycznych metalowych technik growlu i screamu), gry na gitarze i perkusji. Mniej popularne, ale też mające swoich fanów, są nauka gry na basie, pianinie, saksofonie oraz nauka nagrywania w warunkach domowych i produkcji muzycznej. – Rynek muzyczny w Polsce jest jeszcze bardzo amatorski, jeżeli chodzi o obsługę klienta, marketing, PR. Nawet uznani muzycy, którzy sporo koncertują, poza sezonem nie mają wielu szans na zarobek. Czasem dają prywatne lekcje, ale często brakuje im umiejętności organizacyjnych, by sobie z tym dać radę. Przejmując te obowiązki na siebie, postanowiłem spróbować wygrać na tym rynku – opowiada Maciej Michniewicz.
Nasz rozmówca tłumaczy, że muzycy pracujący w akademii mają możliwość zarabiania w unormowany, stały i pewny sposób. Podpisywane są z nimi umowy-zlecenia, a grafiki zajęć są dopasowywane do ich potrzeb koncertowych. Nauczyciel otrzymuje wynagrodzenie nawet wtedy, gdy uczeń nie przyjdzie na lekcję. Dzięki takim zasadom Akademia Rocka może się pochwalić niezłym zestawem kadry pedagogicznej od wokalistki zespołu Closterkeller Anji Orthodox przez perkusistę grupy Vavamuffin Kubę Kinsnera i Marka „Brunona” Chrzanowskiego, który swego czasu grał w Wilkach na basie, aż po Mariusza Godzinę, saksofonistę współpracującego m.in. z zespołem Strachy na Lachy. Łącznie w akademii uczy już 40 muzyków, dodatkowo szkoły zatrudniają sześć osób na stanowiskach menedżerskich.
Taki zestaw wykładowców przyciąga do szkoły sporo uczniów. Do tej pory uczyło się w niej już kilka tysięcy osób. Wiosną we wszystkich oddziałach szkoły odbywało się ponad 300 godzin zajęć tygodniowo. Naukę w Akademii Rocka, podobnie jak w innych szkołach, kończą egzaminy, a nawet coś w rodzaju dyplomu. Tyle że tu uczniowie nie zdają go przed komisją złożoną z nauczycieli, a przed słuchaczami. Szkoła organizuje prawdziwe koncerty w klubach, na których uczniowie podzieleni na zespoły pokazują, czego się nauczyli nie tylko od strony technicznej, lecz także estradowej.