Przez parę ostatnich tygodni rynki finansowe pozostawały pod wpływem czynnika greckiego. Większość obserwatorów emocjonujących negocjacji pomiędzy słoneczną Helladą a jej wierzycielami koncentrowała się jednak na wymiernych implikacjach bieżących wydarzeń. A dokładniej na tym, czy będzie bankructwo Grecji, czy też go nie będzie. Oraz czy Grecja wyjdzie ze strefy euro, czy też nie. Tymczasem historia greckich negocjacji z wierzycielami mocno przypomniała o tym, jak ważny jest jeszcze jeden element gospodarczo-rynkowej układanki, który choć jest ulotny i niemierzalny, często przesądzał o biegu wydarzeń. Czynnikiem tym jest zaufanie.

Grecja, odchodząc od stołu negocjacyjnego i organizując zaskakujące referendum, straciła zaufanie (lub raczej resztki zaufania) swoich wierzycieli. I cały proces negocjacyjny, delikatnie mówiąc, bardzo się skomplikował. Bo jak tu pożyczać pieniądze komuś, komu zupełnie się nie ufa?
Podobnie istotną rolę odegrało zaufanie w przypadku greckiego sektora bankowego, a dokładniej masowego wypłacania gotówki z greckich banków. Jeśli tracimy zaufanie do systemu bankowego i zaczynamy wątpić w jego zdolność do wypłacenia naszych pieniędzy w przyszłości, to chcemy je wybrać tu i teraz.
Jeśli tracimy zaufanie do stabilności systemu walutowego i uważamy, że za jakiś czas zamiast mocnego euro wypłatę będziemy dostawać w niewiele wartej drachmie, to zaczynamy gromadzić tego euro tyle, ile możemy, dopóki jest to możliwe.
Wszystko to pokazuje, jak ważne jest zaufanie w gospodarce i na rynkach finansowych. Przykłady powyższe pokazują również, jak ulotny jest to czynnik. Czasem wystarczy zrobić na przykład o jeden trik negocjacyjny za dużo. Czasem znów wystarczy, że z dowolnych przyczyn ludzie stracą zaufanie – na przykład do systemu finansowego. Stara mądrość mówi, że zaufanie buduje się latami, a można je stracić w jednej chwili. Jak widać po ostatnich wydarzeniach, ta stara mądrość wciąż pozostaje aktualna.
Zależności powyższe, choć mało odkrywcze, stanowią ważną lekcję dla naszej polskiej gospodarki i rynków finansowych. Bo jeśli popatrzeć na kilka ostatnich lat naszej historii gospodarczej, to widać wyraźnie, że każdy, czy europejski, czy nie europejski, kryzys, który pojawiał się po drodze, wywoływał najwyżej przejściową i zwykle dość umiarkowaną przecenę na naszych krajowych rynkach finansowych. Odporność naszych rynków na zawirowania zewnętrzne po części wynikała oczywiście z mocnych fundamentów polskiej gospodarki oraz z tego, że „nasza chata z kraja”, czyli że zarówno gospodarczo, jak i geograficznie zwykle plasowaliśmy się daleko od epicentrów kolejnych kryzysów. Jednak nie będzie przesadnie ryzykownym stwierdzeniem, że istotną, jeśli nie najistotniejszą, przyczyną naszej odporności na zawirowania zewnętrzne było zaufanie, którym inwestorzy darzyli i darzą naszą gospodarkę.
Przez długie lata rozsądnej polityki fiskalnej i monetarnej, jak również niezłego zarządzania długiem Polska wyrobiła sobie markę stabilnego, przewidywalnego i nieryzykownego kraju. A to było i jest zaletą nie do przecenienia w tak zmiennym i wciąż kryzysowym otoczeniu zewnętrznym. Dzięki temu cokolwiek złego działo się na zewnątrz, my byliśmy postrzegani jako w miarę bezpieczny port. Może nie na miarę Szwajcarii, ale całkiem blisko. Powiedzmy, że staliśmy się taką Szwajcarią na miarę naszych możliwości. Ale i to jest całkiem sporym kapitałem. Szczególnie w tak ciekawych czasach dla gospodarki światowej, w jakich przyszło nam żyć.
Lecz nic nie jest dane na zawsze. Przed nami nasze krajowe wybory parlamentarne. Czas obietnic i roztaczania przepięknych przedwyborczych miraży. Zwykle kosztownych miraży. Trzymajmy kciuki, by w tym przed- i powyborczym zamieszaniu nie zadziało się nic, co sprawi, że długo budowane zaufanie do polskiej gospodarki zniknie niczym bańka mydlana. Bo, jak pokazują doświadczenia Grecji, koszty znikającego zaufania bywają naprawdę spore.