Sejm w miniony piątek przyjął nowelizację ustawy o nadzorze nad rynkiem finansowym oraz niektórych innych ustaw, potocznie nazywaną antylichwiarską. Głównym celem Ministerstwa Finansów – jak wielokrotnie zresztą podkreślano – było jak największe wzmocnienie pozycji konsumenta na rynku pożyczkowym, nawet kosztem niektórych przedsiębiorców.



Podstawowe pytanie brzmi więc: czy można uznać, że cel zostanie osiągnięty? Czy ustawa antylichwiarska ograniczy koszty ponoszone przez konsumentów? Wszystko wskazuje na to, że tak. W tym względzie można więc stwierdzić, że nowa regulacja jest potrzebna i nawet krytyka niektórych jej zapisów nie powinna zmieniać tej ogólnej oceny.
Paradoksalnie jednak, mimo kilkuletnich prac, kluczowy przepis został wprowadzony dopiero na kilka dni przed przyjęciem ustawy, w trakcie prac sejmowej podkomisji. W ostatecznej wersji projektu – przyjętej potem przez Sejm – stwierdzono bowiem, że do limitu kosztów pozaodsetkowych zaliczane będą absolutnie wszystkie opłaty nakładane na klientów, a nie będące odsetkami. We wcześniejszych wersjach propozycja była mniej rygorystyczna (do limitu kosztów miały się wliczać wszystkie opłaty niezbędne do zawarcia umowy, lecz nie wliczałyby się te fakultatywne, jak np. obsługa domowa), co w praktyce nie zmieniłoby sytuacji klientów.
Dla wielu firm jednak znacznie istotniejszą kwestią było to, ile będzie wynosił limit kosztów pozaodsetkowych i jak będzie liczony. Zgodnie z przyjętą regulacją instytucje pożyczkowe będą mogły nałożyć na barki klientów dodatkowo co najwyżej 55 proc. wartości pożyczki w skali roku i nie więcej niż 100 proc. wartości pożyczki niezależnie od okresu kredytowania. Ustawodawca przesądził też, że część limitu będzie stała (bo firmy ponoszą pewne koszta niezależnie od czasu, na który pożyczają pieniądze), część zaś zależeć ma od czasu, na jaki udzielana jest pożyczka. Wiele firm i organizacji przedsiębiorców podniosło lament, że taka regulacja w praktyce wyeliminuje z rynku kilkadziesiąt niewielkich firm, których model biznesowy opiera się na udzielaniu mikropożyczek na co najwyżej kilka tygodni.
Ale czy państwo ma obowiązek stwarzać warunki do prowadzenia działalności gospodarczej, czy też powinno zapewniać prowadzenie opłacalnego przedsięwzięcia, i to niezależnie od przyjętego modelu biznesowego? Jeśli bowiem to pierwsze, to można powiedzieć brutalnie: ustawa pisana jest przede wszystkim dla konsumentów. I może to oznaczać wyeliminowanie z rynku firm, które nie są w stanie się przystosować do nowego stanu prawnego – to niewielka strata dla wszystkich, poza właścicielami tych firm. Ale bez obaw, pojawią się nowe.
Ustawa antylichwiarska zawiera jednak także szereg mankamentów, które zapewne dałoby się wyeliminować, gdyby nie fakt, że przy projekcie przez wiele miesięcy niewiele się działo.
Rzecz podstawowa: w fatalny sposób stygmatyzowano firmy pożyczkowe. Początkowo bowiem o omawianej nowelizacji mówiono „ustawa post-Amber Gold”. Wielokrotnie zresztą podczas prac urzędnicy państwowi podkreślali, że „dzięki tej ustawie uda się uniknąć kolejnych afer takich jak Amber Gold”. To fatalne nieporozumienie wynikające albo z politycznej hienowatości, albo z niewiedzy. Amber Gold to była piramida finansowa, funkcjonująca w całkowicie patologiczny sposób. Wiele firm pożyczkowych to zaś przedsiębiorstwa może i wykorzystujące problemy finansowe ludzi, ale robiące to w granicach prawa. Działają legalnie i oferują usługę, na którą jest popyt. Kojarzenie Providenta, Vivusa czy Wongi z Amber Gold jest dla tych firm szkodliwe i niedopuszczalne.
Drugi problem: nie będzie na razie oficjalnego rejestru firm pożyczkowych, o który zabiegali niemal wszyscy przedsiębiorcy na rynku. A taki rejestr pomógłby i organom administracji, i ludziom rozważającym wzięcie pożyczki. Powód, dla którego rejestru nie będzie, jest zaś, oględnie mówiąc, przedziwny: żaden z urzędów nie chciał wziąć tego sektora pod skrzydła. Sęk w tym, że trzeba było. Cały rynek jest wart ok. 4 mld zł rocznie, a my nawet nie wiemy, ile firm na nim funkcjonuje. To absurd, który dałoby się rozwiązać, a który tylko częściowo ograniczą większe uprawnienia nadzorcze Komisji Nadzoru Finansowego.
Wreszcie wada kolejna, czyli sposób liczenia odsetek. Ich maksymalna wysokość za opóźnienie nie będzie mogła w stosunku rocznym przekraczać sześciokrotności wysokości stopy kredytu lombardowego. Nawet dobrze orientujący się czytelnik spyta: czyli ile? Uzależnianie wysokości odsetek od stóp jest dość rozsądne z punktu widzenia przedsiębiorców, gdyż zapewnia pewną elastyczność. Jest jednak zupełnie niewłaściwe z punktu widzenia klientów. Po pierwsze, konsument nie rozumie przepisu. Po drugie zaś, mogę się założyć, że jeśli stopy za kilka lat będą wyższe niż obecnie, ustawodawca szybko zdecyduje się zmienić ten przepis, obawiając się posądzenia o dopuszczanie lichwy.
Dziś jednak wypada przyjąć, że parlamentarzystom udało się – w może nie najlepszym stylu, ale z ostatecznie niezłym wynikiem – uciec od lichwy.