Po kieszeni oberwałyby tylko same banki czy może większość instytucji finansowych? Dla niektórych segmentów rynku może to być pytanie rozstrzygające o ich przyszłości
Niektórym  bankom podatek może zjeść całość zysków / Dziennik Gazeta Prawna
Beata Szydło, kandydatka Prawa i Sprawiedliwości, zapowiadając zgłoszenie projektu wprowadzającego podatek od instytucji finansowych, wykluczyła z niego trzy typy instytucji: spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe, banki spółdzielcze oraz otwarte fundusze emerytalne. Szczegółów rozwiązania, jakie zamierza zaproponować Prawo i Sprawiedliwość, nie znamy. Jeśli jednak podatkiem miałyby być objęte wszystkie inne typy instytucji finansowych, mogłoby się okazać, że dla części z nich byłby to ciężar trudny do udźwignięcia.
Według Szydło podatek miałby wynosić 0,39 proc. aktywów instytucji finansowych, chociaż na niedawnym kongresie PiS w Katowicach wskazywano, że stawka będzie wynosić raczej 0,15–0,25 proc. Wyższa stawka (zgodna z propozycją partii sprzed kilku lat) dla banków oznaczałaby – na podstawie danych na koniec I kw. bieżącego roku – wydatek rzędu 5,6 mld zł. Ale nowa danina mogłaby się okazać sporym kosztem również dla towarzystw funduszy inwestycyjnych. Z danych nadzoru wynika, że aktywa zarządzane przez TFI wynosiły w końcu marca tego roku 288 mld zł. Oznaczałoby to, że towarzystwa mają do zapłacenia rocznie ponad 1,1 mld zł. Tymczasem ubiegłoroczny zysk netto całej branży TFI to 477 mln zł.
Mniej prawdopodobny byłby wariant, w którym podatek dotyczyłby aktywów samych TFI, które wynoszą niewiele ponad 2 mld zł. W tym wypadku podatek stanowiłby niewielką część zysków branży.
Izba Zarządzających Aktywami i Pasywami, reprezentująca branżę TFI, odmówiła komentarza.
Kłopot dla maklerów
Problem dotyczyłby również domów maklerskich. Aktywa klientów na rachunkach u brokerów wynosiły w końcu marca 110 mld zł (kolejne niemal 40 mld zł to aktywa w zarządzaniu). Podatek od tej kwoty wyraźnie przekroczyłby 400 mln zł. Ubiegłoroczne zyski branży: 396 mln zł.
– Nie ma możliwości nadrabiania dystansu do wyżej rozwiniętych krajów, jeśli nie oprzemy wzrostu PKB na zwiększaniu produktywności. Do tego zaś potrzebny jest rynek kapitałowy, który finansuje przedsiębiorstwa innowacyjne czy na wczesnym etapie rozwoju. Dobijanie branży maklerskiej obniża zdolność do spełniania tej funkcji przez rynek kapitałowy, ze szkodą dla całej gospodarki. Ta zależność dotyczy nie tylko Polski: bez rynku kapitałowego nie rozwinęłaby się amerykańska Dolina Krzemowa – uzasadnia Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich.
I zwraca uwagę na dodatkowy czynnik. – Branża maklerska jest obecnie dochodowa, ale zyski biorą się z działalności foreksowej czy transakcji podejmowanych na rachunek własny. Tradycyjna działalność brokerska nie jest dochodowa – podkreśla Markiewicz. W I kw. bieżącego roku domy maklerskie wykazały 122 mln zł zysku netto, ale na działalności maklerskiej straciły niemal 21 mln zł (strata na podstawowej działalności była również w całym ub.r.).
Instrument repolonizacji
Łatwiej z nowym podatkiem poradziłyby sobie firmy ubezpieczeniowe czy banki. Choć dla tych ostatnich byłoby to już kolejne obciążenie tego typu. Prócz podatku dochodowego opłacają także obowiązkową składkę na Bankowy Fundusz Gwarancyjny (obecnie jest to ponad 2 mld zł w skali roku, ale zapewne wzrośnie ona, ponieważ trwają prace nad nową ustawą o BFG, która wprowadzi dodatkową, trzecią składkę na tzw. uporządkowaną likwidację banków znajdujących się na granicy niewypłacalności), mniejsze znaczenie ma kolejna obowiązkowa opłata – na funkcjonowanie nadzoru.
Efektem wprowadzenia nowych regulacji może być też ograniczenie możliwości wypłacania dywidend przez działające w Polsce banki. Dotyczy to również banków kontrolowanych przez Skarb Państwa (PKO BP w tym roku nie płaci dywidendy ze względu na ograniczenia ze strony nadzoru w związku z kredytami we frankach), choć z punktu widzenia budżetu podatek jest korzystniejszy od dywidendy (państwo podatek dostaje w całości, a dywidendę w zależności od posiadanego udziału w spółce).
Nie jest więc niespodzianką, że zwiększenie obciążeń skutkuje spadkami cen akcji banków na giełdzie. – Podatek bankowy można wpisać w plan repolonizacji sektora bankowego – uważa przedstawiciel sektora bankowego. I uzasadnia, że chodzi o to, żeby zniechęcić zagranicznych inwestorów do pozostawania na naszym rynku oraz by móc odkupić od nich akcje tanio.
Perspektywę międzynarodową mają też inne segmenty. Wygląda ona jednak inaczej. – Podatek od instytucji finansowych dodatkowo pogarszałby pozycję konkurencyjną polskich domów maklerskich w stosunku do zdalnych brokerów, działających na naszej giełdzie z zagranicy. Oni zaś obsługują tylko największe firmy, nie wspomagają w rozwoju sektora małych i średnich przedsiębiorstw, ważnego dla naszych domów maklerskich – zaznacza Waldemar Markiewicz.
Przerzucić na klientów
Specjaliści oceniają, że instytucje finansowe będą starały się przerzucić nowy podatek na klientów. – Spodziewałbym się przede wszystkim wzrostu oprocentowania kredytów. W obecnych warunkach, przy rekordowo niskich stopach procentowych, taką podwyżkę stosunkowo łatwo przeprowadzić – ocenia rozmówca DGP z sektora bankowego. Dodaje, że z wyższą składką na BFG banki radzą sobie w taki sposób, że w kredytach dla przedsiębiorstw wpisują, że do marży kredytowej dolicza się jeszcze stawkę zależną od wysokości opłat na fundusz. Jego zdaniem podobnego postępowania należy się spodziewać w odniesieniu do podatku bankowego.
O ile w bankach podwyżka mogłaby być stosunkowo trudno zauważalna, to np. TFI dla wyrównania ubytku musiałyby skokowo podnieść opłaty z tytułu zarządzania funduszami.
Na rachunkach maklerskich znajduje się 110 mld zł. Podatek od tej kwoty wyniósłby ponad 400 mln zł, czyli więcej niż ubiegłoroczny zysk branży