Uzgodniona kilka dni temu sprzedaż kilkudziesięciu transporterów opancerzonych Rosomak na Słowację to rzadki przypadek eksportowego sukcesu polskich zakładów. Choć z roku na rok sprzedajemy za granicę więcej sprzętu, to i tak nie mamy się czym chwalić – jego wartość w ubiegłym roku wynosiła zaledwie 210 mln zł.
Dziennik Gazeta Prawna
Klęska polskiej zbrojeniówki – eksportujemy broń o wartości zaledwie 1,4 mld zł. Taką wiadomość można było przeczytać w polskich mediach jesienią ubiegłego roku. Informację upowszechniło Ministerstwo Spraw Zagranicznych, publikując raport za 2013 r. „Eksport uzbrojenia i sprzętu wojskowego z Polski” (był to pierwszy tego typu dokument). Ale jeśli się bliżej wczytać w raport i sięgnąć po dane Głównego Urzędu Statystycznego, to rzeczywistość rysuje się w jeszcze ciemniejszych barwach.

Broni mniej niż kapeluszy

Tak naprawdę ponad połowę z tego 1,4 mld zł to produkty wytwarzane przez Polskie Zakłady Lotnicze w Mielcu i Świdniku dla swoich właścicieli, potentatów na ryku produkcji śmigłowców – odpowiednio Sikorsky Aircraft Corporation i AgustaWestland. „Firmy te, produkujące podzespoły do samolotów, śmigłowców i pojazdów lądowych, nadal pozostają głównymi polskimi eksporterami sprzętu objętego Wspólnym wykazem uzbrojenia Unii Europejskiej, a ich wyniki rzutują na łączny wynik eksportu firm sektora przemysłu obronnego” – czytamy w raporcie.
Ale nie jest tak, że cała reszta ta eksport nowej broni. Dalej można bowiem przeczytać, że „krajowy przemysł obronny, działający w obszarach niezwiązanych z sektorem lotniczym faktycznie wyeksportował towary na kwotę zaledwie 68,8 mln euro. Konieczne jest przy tym przypomnienie, że niemałą część tej kwoty uzyskano nie z eksportu nowych wyrobów krajowego przemysłu, ale z wyprzedaży zbędnego sprzętu z magazynów wojskowych, a także z reeksportu. Przy obecnie obowiązujących regulacjach prawnych Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie posiada narzędzi do dokładnego ustalenia liczbowych wartości rzeczywistego eksportu nowo wyprodukowanego uzbrojenia i sprzętu wojskowego”.
Niemoc urzędników z al. Szucha stosunkowo łatwo przezwyciężyć, wchodząc na strony Głównego Urzędu Statystycznego, gdzie w zakładce handel zagraniczny za 2013 r. w kategorii „broń i amunicja, ich części i akcesoria” widnieje kwota 132,1 mln zł. Niemniej sytuację dosyć trafnie na prezentacji raportu ujął wysoki urzędnik MSZ, mówiąc, że „eksport polskiej zbrojeniówki jest mniejszy niż przemysłu kapeluszniczego”.
Na pocieszenie można dodać, że w 2014 r. rzeczywisty eksport (czyli ten dotyczący nowych produktów) wyniósł 210 mln zł, a tylko w I kw. 2015 r. było to 110 mln zł. Tak więc tendencja jest wzrostowa, ale cały czas są to kwoty stosunkowo niewielkie. By jeszcze lepiej zrozumieć specyfikę polskiego eksportu broni, trzeba dodać, że w 2014 r. za ponad połowę eksportu (ok. 110 mln zł) odpowiedzialna była jedna firma – WB Electronics, która specjalizuje się m.in. w łączności i budowie bezzałogowych statków powietrznych. Kontrolowana przez państwo Polska Grupa Zbrojeniowa to gigant na glinianych nogach, który choć chwali się obrotami rzędu 5 mld zł, to w 2014 r. eksportowała produkty za najwyżej 100 mln zł, czyli 2 proc. całej produkcji.
Jednym z bardziej znanych produktów PGZ jest chwalony przez naszych wojskowych, sprawdzony na wojnie w Afganistanie Kołowy Transporter Opancerzony Rosomak, który od 10 lat służy w polskiej armii. Do tej pory udało się wyeksportować... dwie sztuki.

Brak wsparcia dyplomacji

Z czego wynika tak radykalna słabość polskiego eksportu broni? Przyczyn jest kilka. – Przede wszystkim brakuje dobrych produktów w rozsądnych cenach, które nie odbiegają od rynku. My takie produkty mamy, ciągle je ulepszamy i dlatego 70 proc. produkcji WB Electronics sprzedajemy za granicą – wyjaśnia Piotr Wojciechowski, prezes największej polskiej prywatnej firmy zbrojeniowej.
Ale problem jest bardziej złożony. Wiadomo, że handel bronią nieco różni się od handlu „cywilnego”: tutaj konkurencyjna cena, uśmiechnięty sprzedawca i dobra jakość nie wystarczą. Najlepszym przykładem jest polski wybór tarczy przeciwrakietowej średniego zasięgu „Wisła”. Nie do końca wiemy, co kupimy, ale za to wiemy, że kupimy to od Amerykanów. W pewnym sensie dolary zapłacone za system „made in USA” mają umocnić nasz sojusz i zapewne tak faktycznie będzie.
– Brak wsparcia politycznego w eksporcie i MSZ, które jest nieprzygotowane do wsparcia polskiego przemysłu, to jedna z przyczyn braku polskiego eksportu broni. Widziałem, jak zachowują się dyplomaci Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii – oni cały czas walczą o kontrakty dla swojego przemysłu. U nas czegoś takiego nie ma – mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony narodowej, który przyczynił się w dużym stopniu m.in. do eksportu polskich zestawów przeciwlotniczych Grom na Litwę. – Dodatkową przeszkodą jest to, że polskie produkty są często po prostu za drogie i słabej jakości – dodaje były szef wojsk lądowych.
Z innej perspektywy patrzy na problem dr Dominik Kimla, analityk z Avascentu, firmy zbrojeniowej specjalizującej się w rynku zbrojeniowym. – Nam brakowało i wciąż brakuje spójnej strategii, jeśli chodzi o przyszłość polskiej zbrojeniówki. A co za tym idzie, brakuje też strategii eksportu, którą byśmy konsekwentnie realizowali. Przez ostatnie 9 lat mieliśmy problem z koordynacją, bo każdy z podmiotów prowadził działania na własną rękę. Być może zmieni to powstanie Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Na razie efektów nie widać – stwierdza analityk. – Trudnością jest także to, że nie licząc przemysłu lotniczego, żaden z polskich producentów broni nie stał się częścią łańcucha dostawców wielkich zachodnich koncernów zbrojeniowych. A to jest prosta droga do szybkiego zwiększenia eksportu.
Zdarzają nam się udane kontrakty, jak choćby sprzedaż zestawów przeciwlotniczych Poprad do Indonezji. Transakcja miała wartość ponad 100 mln zł i zrealizowano ją w 2009 r. Problem w tym, że są to pojedyncze strzały. A zdarzają się także niewypały, jak choćby ciągnący się od 2011 r. kontrakt z Indiami, w ramach którego Bumar Łabędy miał sprzedać wozy zabezpieczenia technicznego za prawie 800 mln zł. Trudno powiedzieć, kto w tym wypadku zawinił (Polacy czy Hindusi), ale kontrakt jest zawieszony i niełatwo sobie wyobrazić, by jeszcze został zrealizowany. Dobrze, że Bumar nie został wpisany na czarną listę rządu Indii, co oznaczałoby, że wszelkie kontrakty w regionie zostałyby poważnie utrudnione.
Powoli, ale do przodu
Wydaje się więc, że eksport polskiej zbrojeniówki sięgnął takiego dna, że teraz może być tylko lepiej. Pierwszą zorganizowaną salwą w wojnie o zdobycie rynków jest sprzedaż rosomaków na Słowację. List intencyjny w tej sprawie z premierem Słowacji Robertem Fico podpisała w ubiegłym tygodniu Ewa Kopacz, szefowa naszego rządu. Po zamontowaniu bezzałogowej wieży produkowanej przez naszego południowego sąsiada pojazd ma się nazywać Scipio. Wiadomo, że w ciągu najbliższych trzech lat Słowacy kupią 30 transporterów o wartości 120 mln zł.
Eksportowi broni powinien pomóc „Program Wsparcie Bezpieczeństwa Regionu 2022”, który zakłada, że państwo polskie wspomoże zbrojeniówkę w sprzedaży do krajów regionu (Litwa, Łotwa, Estonia, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria). Sejm powinien przyjąć dokument we wrześniu. Dostępne mają być m.in. rządowe kredyty (koszt ok. 1,5 proc. rocznie) i co ważne, pakiety szkoleniowe, czego dotychczas praktycznie nie stosowaliśmy. Poza tym ma też być silne wsparcie rządu, a także możliwość darowania sprzętu wycofywanego z Polski. W podobny, różniący się tylko skalą, sposób działają Amerykanie w ramach programu „Foreign Military Sales”.
– Bułgarzy i Rumuni już teraz dopytują o to, kiedy ruszymy z programem – mówi DGP wysoki rangą wojskowy, który pracuje przy tworzeniu programu. Warto jednak pamiętać, że także wcześniej w określonych przypadkach możliwe były takie kredyty, a to radykalnie nie zwiększyło naszych zamówień.
– Armie naszego regionu mają podobne problemy i będą modernizować mniej więcej to samo. Jeśli polski przemysł obronny przygotuje dobrą ofertę dla naszej armii, to potem szanse wyjścia z nią za granicę są. Ale to musi być dobra oferta pod względem biznesowym i parametrów taktyczno-technicznych oferowanego uzbrojenia – stwierdza Dominik Kimla.
Innym działaniem, które może wspomóc nasz eksport (tym razem używanego sprzętu), jest nowa ustawa (także ma być przegłosowana do września) o Agencji Mienia Wojskowego. Dotychczas AMW mogła tylko sprzedawać sprzęt, który wycofano już z wojska. Pośrednicy go kupowali, remontowali i sprzedawali dalej z zyskiem. Teraz ma się tym zajmować sama agencja. A wbrew pozorom jest się o co bić, bo liczba jeszcze poradzieckich czołgów, które wycofamy w najbliższych latach, może iść w setki.
Jest jeszcze jeden warunek. – W sprzedaży broni jest potrzebny kontakt między wojskowymi, tak to się wszędzie odbywa. Dlatego do jej eksportu powinno się bardziej zaangażować wojskowych, bo na naszych tradycyjnych rynkach jak Azja Południowo-Wschodnia to właśnie mundurowi, a nie politycy, podejmują decyzje o zakupach – tłumaczy gen. Skrzypczak.
Modernizacyjna zagadka
Na wielkość naszego eksportu wpływ będzie miała także modernizacja polskiej armii. Problem w tym, że nie wiadomo, czy ten proces bardziej pomoże, czy zaszkodzi.
– Ruszające programy modernizacyjne w kraju sprawiają, że polska zbrojeniówka wie, że będzie miała krajowe zlecenia na lata, i dlatego parcie na eksport nie musi być duże – zaznacza z kolei Mariusz Cielma, analityk ds. bezpieczeństwa w „Dzienniku Zbrojnym”.
Do wydania mamy kilkadziesiąt miliardów złotych i możemy rozmawiać z wielkimi koncernami zbrojeniowymi, mając dobrą pozycję negocjacyjną. Rozmowy powinny dotyczyć nie tylko tego, jaką część zamówienia zrealizują krajowe zakłady, ale też tego, czy i co będziemy mogli później sprzedawać za granicę. Eksport rosomaków cierpiał właśnie z powodu licencji – to fińska Patria, czyli licencjodawca, sprzedawała swoje produkty w innych krajach, my nie mogliśmy.
Szukając pomysłu na to, jak można rozwinąć eksport, warto zerknąć, jak to robią nasi sąsiedzi. Czesi mają swój sztandarowy zakład Tatra, która specjalizuje się w produkcji pojazdów kołowych i wiele produktów sprzedaje do Indii. Z kolei Ukraińcy, choć w chaosie wojennym, dalej mocno stawiają na rozwój samolotu Antonow (partnerów biznesowych szukając m.in. w Polsce). My takiego produktu na razie nie mamy. By wierzyć w to, że PGZ jest zdolna do jego wytworzenia, trzeba być dużym optymistą. Realnie patrząc, nasz eksport będzie powoli rósł, ale rewolucji nie należy się spodziewać.

Przez 10 lat za granicę udało się nam sprzedać dwa rosomaki