Kardynał Richelieu prosił Boga, by chronił go przed przyjaciółmi, bo z wrogami sam da sobie radę. Tego samego należałoby życzyć Januszowi Lewandowskiemu, który pisze gospodarczą część nowego programu obecnego rządu.
Śmiem twierdzić, że filozofia przyjęta przez niektórych prominentnych urzędników Ministerstwa Finansów stanowi dla nowych propozycji Ewy Kopacz dużo większe zagrożenie niż krytyka ze strony nawet najbardziej krwiożerczej opozycji. Jej przyjęcie skutecznie może zniechęcić do rządzącej formacji tę warstwę, która najbardziej jej zaufała – polską przedsiębiorczość.
Chcemy walczyć z wielkimi korporacjami, które okradają nasz kraj, uzyskane w ten sposób środki rozdamy biednym, a wszystkim naszym nieszczęściom winne są kłamliwe media. Któż to wypowiada się w tym stylu? Kto używa tak modelowych dla najprostszego politycznego populizmu haseł? Jakiś twardogłowy europoseł znajdujący się na prawo od prawicy? Jacyś alterglobaliści projektujący w oparach marychy obalenie światowego systemu ucisku? Nie. To urzędnicy i doradcy resortu finansów. Tak wygląda – mniej więcej – ich argumentacja w sprawie wprowadzenia do ordynacji podatkowej klauzuli przeciwko „optymalizacji”. Co najciekawsze, owi urzędnicy swoim oponentom, czyli wszystkim dookoła, zarzucają, a jakże, populizm.
Klauzula do walki z unikaniem opodatkowania ma zwalczać legalne (tak, tak, to nie przejęzyczenie), ale zarazem „sztuczne” konstrukcje prawne służące zapłaceniu niższego podatku. Tworzenie takich „sztucznych” konstrukcji, czyli „optymalizacja”, byłaby przestępstwem. Urzędnicy promujący klauzulę, minister Mateusz Szczurek, minister Izabela Leszczyna, profesor Dominik Gajewski, przekonują, że zmiana dotknęłaby tylko wielkich korporacji. Skąd ta pewność? Musimy uwierzyć im na słowo. Więc jak ktoś naiwny albo niedoświadczony, to niech wierzy. Bo niestety mądrość, którą doświadczenie zsyła, uczy, że dotknie wszystkich. A najbardziej uderzy w tych, którzy nie będą w stanie się bronić, bo nie będzie stać ich na doradców, prawników, długotrwałe spory prawne z urzędami skarbowymi. Czyli najmniejszych. Ileż już firm zakończyło w podobny sposób żywot, nawet jak po latach, w którejś tam instancji, okazywało się, że urząd nie miał racji?
Promowanie rozwiązań uderzających w biznes to nie tylko szkodnictwo społeczne. To nie tylko usilna, szkodliwa i niemoralna próba łatania na gwałt budżetu przez nakładanie dodatkowych kontrybucji mających formalnie charakter kar czy domiarów. Śmiem twierdzić, że to coś więcej. To efekt działalności pewnej sekty urzędniczej, której filozofia sprowadza się do walki z przedsiębiorcą. Jako kimś z natury podejrzanym, z założenia nieuczciwym, niezasługującym na pieniądze, które zarabia. To, że z owych dochodów utrzymywani są także urzędnicy, nie ma znaczenia. Wiary sekt nader często bywają mało logiczne i tak jest w tym przypadku.
Narzędzie walki z owym diabelskim przedsiębiorcą stanowić ma regulacja prawna, obiekt kultu i uwielbienia. Nie trzeba chyba specjalnie strzępić języka ni pióra, by dowodzić, że ta antyfilozofia gospodarcza, przywodząca na myśl hasła najgorszej maści populistów społecznych, nie niesie za sobą korzyści politycznych dla tych, którzy mają ją implementować za namową owych urzędników – wyznawców. Wręcz przeciwnie. Szczególnie, jeśli ich podporę stanowiła właśnie gospodarcza średnia klasa – ludzie, którzy liczyli na odblokowanie dla nich Polski.
Bo przecież chodzi nie tylko o tę kolejną próbę, bo tak to trzeba uczciwie nazwać, narzucenia firmom obowiązku płacenia jak najwyższych podatków. Próbę, dodajmy, która opiera się na podeptaniu żelaznej zasady systemu prawnego, z którego się wywodzi nasza cywilizacja, mówiącej, iż to, czego nie zabroniono, jest dozwolone.
To tylko kolejna akcja wpisująca się w wiele podobnych. W konsekwentną obronę ze strony Ministerstwa Finansów zasady in dubio pro fisco – w razie wątpliwości na korzyść fiskusa. Przecież i projekt wprowadzenia zasady rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika jest przez wspomniany resort i wspomnianych urzędników zwalczany ogniem i żelazem.
Próba ta wpisuje się także w opisywaną kilka dni temu na łamach Dziennika Gazety Prawnej „Hydrozagadkę”, czyli sprytną sztuczkę zastosowaną przez fiskus, by ściągnąć od kilkunastu firm VAT za prace, które miały być z owego VAT zwolnione, a ich zleceniodawcą był nie kto inny, lecz Skarb Państwa. Okazuje się, że to, czy praca realizowana dla publicznego zleceniodawcy podlega opodatkowaniu, czy nie, zależy od urzędnika. Najpierw jeden rozpisuje przetarg na prace zwolnione od podatku, a potem drugi przedstawia inną interpretację niż wcześniej jego kolega, i ten podatek ściąga. Czy można sobie wyobrazić działanie bardziej rujnujące zaufanie do państwa w ogóle? Przecież ta „inna interpretacja” przywodzi na myśl nic innego jak wyłudzenie VAT – czyli działanie, które kojarzy się z gangsterami, a nie urzędnikami.
Antybiznesowej sekcie skupionej w Ministerstwie Finansów jednego odmówić nie wolno – uporu i żelaznej konsekwencji. I właśnie one stanowią największe zagrożenie. Także dla tworzącego zarysy nowego programu gospodarczego PO Janusza Lewandowskiego i planującej kolejną propozycję dla Polski i Polaków premier Ewy Kopacz. W ciągu najbliższych tygodni będą musieli oni zdecydować, kogo posłuchać, czyje interesy w pierwszej kolejności zabezpieczyć, jak zwiększyć własną wiarygodność, jak ją odzyskać w oczach tych, którzy się zawiedli. Jeśli próba ta odbędzie się w oparciu o antygospodarcze pomysły urzędników resortu finansów, a nawet jeśli zabraknie w niej propozycji stawienia tamy tym propozycjom, to będzie ona kontrproduktywna. A zwycięstwo resortowej sekty będzie bardzo ekskluzywne. Bo nie przysłuży się ono nikomu innemu poza nią.
Promowanie rozwiązań uderzających w biznes jest niemoralne i szkodliwe społecznie