Do tego, by europejska waluta była warta mniej niż amerykańska, jeszcze długa droga. Po krótkim czasie lęku, w jaki sposób program skupu aktywów QE wpłynie na gospodarkę, rynek docenił płynące z niego zalety
Jak zmieniał się kurs euro do dolara w XXI wieku / Dziennik Gazeta Prawna
Kilka dni temu analitycy pisali, że euro słabsze niż dolar mamy dosłownie na wyciągnięcie ręki. Unijna waluta od ponad 10 miesięcy coraz bardziej słabnie. Jej kurs wobec dolara spadł z poziomu 1,399 w maju zeszłego roku do zaledwie 1,046 w połowie tego miesiąca, czyli o ponad 33 proc.
Analitycy są zgodni co do tego, że zasadniczym powodem tej tendencji była diametralnie inna polityka pieniężna prowadzona przez amerykańską Rezerwę Federalną i przez Europejski Bank Centralny. Fed zdążył zakończyć kolejny, trzeci program luzowania polityki monetarnej, zwany QE (od ang. quantitative easing), a na Starym Kontynencie wciąż zastanawiano się i dywagowano nad tym, czy rozpocząć analogiczny europejski program. Spekulacje na ten temat zaczęły się już w połowie 2014 r. W efekcie obie te gospodarki znajdują się teraz w zupełnie innych miejscach.
Szefowi EBC Mario Draghiemu udało się jednak ostatecznie przekonać wszystkich członków rady prezesów banku do wprowadzenia potężnego programu skupu aktywów. I europejski QE, wart co miesiąc 60 mld euro, wystartował. Jak zauważa Mateusz Adamkiewicz, analityk HFT Brokers, tym samym dzisiaj kurs euro uwzględnia już prawie wszystkie – poza ewentualnym bankructwem Grecji – negatywne czynniki. – Strefa euro ma rekordowo niskie stopy procentowe, program luzowania ilościowego i trudną sytuację gospodarczą – wylicza Adamkiewicz. W opinii analityka HFT Brokers na razie nie ma więc powodów do dalszej przeceny euro.
– Rynek przesadnie obawiał się skutków działań ECB, przy czym najwyraźniej nie dostrzegał potencjalnych plusów programu QE. Teraz jednak można już bardziej doceniać to, co dzieje się w europejskiej gospodarce, w szczególności zaś to, że w końcu zaczyna się ona odbijać – dodaje Marek Rogalski, główny analityk walutowy Domu Maklerskiego BOŚ.
Z kolei za oceanem Rezerwa Federalna – poważnie zaniepokojona znaczącym umacnianiem się amerykańskiej waluty wobec innych – postanowiła podczas ostatniego posiedzenia przynajmniej tymczasowo powstrzymać tę tendencję. – Fed obawiał się negatywnego wpływu rosnącego w siłę dolara na konkurencyjność amerykańskiej gospodarki – wyjaśnia Andrzej Kiedrowicz, dyrektor polskiego oddziału firmy Easy Forex. Dlatego też, jak zauważa, obniżono prognozy dla rynku pracy oraz prognozy inflacyjne. Ten komunikat oznacza dla rynku to, że pierwszej podwyżki stóp procentowych w USA można oczekiwać raczej dopiero we wrześniu niż już w czerwcu, jak spodziewano się jeszcze niedawno.
– Dlatego też oczekiwana od dawna korekta dotychczasowej tendencji spadkowej w przypadku kursu euro do dolara w końcu nadeszła – podsumowuje Kiedrowicz. – To odsuwa też na kilka miesięcy kolejną falę umocnienia amerykańskiej waluty – dodaje.
Podobnego zdania jest również Rogalski. Analityk z DM BOŚ zauważa jednocześnie, że choć początek cyklu podwyżek stóp procentowych za oceanem może być czynnikiem potencjalnie umacniającym tamtejszą walutę, to podwyżki te są już w dużej mierze brane pod uwagę przez rynki.
Ostatni tydzień pokazał, że wzmocnienie europejskiej waluty wobec amerykańskiej było świetną okazją do wzmocnienia się również złotego. Zresztą, jak zauważają analitycy, słabszy dolar był wsparciem dla wielu rynków wschodzących, do których wciąż zalicza się Polska. Jeśli założyć, zgodnie z powszechną opinią, że najbliższa podwyżka stóp procentowych w USA będzie mieć miejsce dopiero na przełomie lata i jesieni, to może to oznaczać, że złoty po ewentualnej korekcie w najbliższych dniach powinien znowu zacząć się umacniać. – Tradycyjnie w większym stopniu powinno być to widoczne wobec waluty amerykańskiej. Nie wykluczam, że jeszcze przed końcem pierwszego półrocza za jednego dolara będziemy płacić ok. 3,6 zł – mówi nam główny analityk walutowy DM BOŚ.