Oto auta zaprezentowane na salonie w Genewie, przy których zatrzymałem się chwilę dłużej. Żeby im się przyjrzeć, lepiej je poznać albo się z nich pośmiać.

Łzy radości – Audi RS3
Audi pokazało światu nowego, mocno odchudzonego nosorożca o oznaczeniu Q7, a także następną generację supersportowego R8. Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się o tych modelach czegoś więcej, musicie skorzystać z pomocy dr. Google’a, bo ja mogę wam powiedzieć tylko tyle, że jedno było chyba złote, a drugie być może niebieskie. Albo czarne. Nie pamiętam dokładnie, bo gdy tłum dziennikarzy z całego świata onanizował się (na co wskazywały głosy uniesienia „och” i „ach”) przy tych dwóch modelach, ja zalecałem się do RS3. Dlaczego? Bo w ubiegłym roku słabsza wersja tego samochodu, S3, przez kilka dni przysporzyła mi więcej radości niż wszystkie inne auta razem wzięte przez pozostałe miesiące. Spodziewam się zatem, że 367 koni, którymi dysponuje kompaktowe RS3, rozedrze mi kąciki ust podczas przyspieszania (4,3 s do setki), a moim dzieciom oczyści żołądki podczas drogi do przedszkola. Będzie przy tym trzy razy tańsze od R8, znacznie od niego praktyczniejsze i niekoniecznie mniej emocjonujące.
Łzy ze śmiechu – Volvo S60 cross country
U Szwedów tłum oblegał głównie nowe XC90, które jest świetnym samochodem. Bardzo uniwersalnym, bardzo komfortowym, bardzo ładnym i bardzo dobrze wykonanym. Ma przy tym bardzo dobrą – na tle konkurentów – cenę, dzięki czemu będzie podobnym bestsellerem co XC60. A teraz od gromkich oklasków przejdźmy do równie gromkiego śmiechu, czyli modelu S60 cross country. Jest to bodaj pierwszy na świecie uterenowiony sedan. Uterenowiony, czyli podwyższony, z napędem na cztery koła i paskudnymi plastikowymi nakładkami na nadkolach. Całość wygląda jak uczesany z przedziałkiem menedżer banku w przyzwoitym garniturze i gumiakach na nogach. Patrząc na S60 w wersji „przez wieś”, wpadłem w tak spazmatyczny śmiech, że jakiś człowiek z obsługi Volvo podszedł do mnie i zagroził, że skończę w bagażniku XC90. I mówiąc szczerze, wydało mi się to lepszą perspektywą, niż pokazać się za kierownicą cross country.
Łzy zakochania – Lexus LF-C2 oraz VW Sport Coupe
Znacie to uczucie, gdy stajecie przed kobietą, która cholernie się wam podoba, ale wszystko, co potraficie wydusić z siebie, to „Eeeee..., ooooo... yyyyy...”? Miałem tak przy tych dwóch samochodach. Są jednocześnie olśniewające i onieśmielające. I choć to koncepty, to prawdopodobnie w ciągu dwóch najbliższych lat zobaczymy je w seryjnej produkcji. Wówczas stawki OC za nie będą stukrotnie wyższe niż za inne auta. Staną się bowiem przyczyną wielu wypadków – ludzie będą doznawali urazów kręgów szyjnych od wiecznego oglądania się z nimi.
Łzy rozpaczy – Fiat
Stoisko Włochów wyglądało jak sklep Społem z 1981 r. Nie było na nim niczego poza mortadelą, czyli modelem 500 w pięciuset różnych odmianach: same wersje specjalne, limitowane, rocznicowe etc. Nic nowego, przełomowego, przyciągającego uwagę. Wydaje mi się, że wiem, jak w Turynie wygląda planowanie każdych kolejnych targów: tydzień przed punktem kulminacyjnym do szefostwa marki przybiega horda niezadowolonych pracowników, gestykulując wymownie i krzycząc, że jeszcze nie są gotowi, że nie wytrzeźwieli od ostatnich targów i że jak nie dostaną podwyżek, to zrobią taki strajk, że wybuch Etny i zatopienie Wenecji to przy tym pikuś. Pan dyrektor Giuseppe Pizza Lata MiTo ulega im i tylko błaga, żeby w trzy dni przygotowali coś, co mógłby pokazać podczas salonu. Wtedy ktoś wpada na genialny pomysł: położymy nową tapicerkę, przez środek dachu rąbniemy biały pasek, a na klapie bagażnika nakleimy napis „Edizione Speciale”. I tak od dobrych kilku lat. Gdy wszyscy pracują w pocie czoła, dwoją się i troją, by pozyskać nowych klientów, Fiat leży w cieniu drzewka oliwnego z słomkowym kapeluszem nasuniętym na oczy, przeżuwa źdźbło trawy i tylko się modli: „Pater noster (...), fiat voluntas tua”.
Łzy szczęścia – Toyota Avensis
Przyznam szczerze, że za każdym razem, gdy patrzę na obecnie produkowaną generację tego auta, zaczynam nieświadomie kręcić głową, co wyraża kłębiącą się w niej myśl: „Panowie, jak można było to tak spie.....”. I nie chodzi o to, że avensis jest zły. Jest po prostu gorszy niż inne modele z tego segmentu – i to zarówno pod względem osiągów i komfortu, jak i jakości wykończenia. Na szczęście niebawem się to zmieni. Nowa generacja, która ma zadebiutować już za kilka miesięcy, zaskoczyła mnie przestronnością, wykonaniem i intuicyjnością obsługi. Siedziałem w jej wnętrzu przez dłuższą chwilę i cmokałem z uznaniem. Oczywiście nie ma tu niczego porywającego i zachwycającego, ale umówmy się – to nigdy nie był samochód dla ludzi, którzy zwracają uwagę na tak przyziemne rzeczy, jak uroda, fryzura czy krój garnituru. Ich żona w pierwszej kolejności musi dobrze gotować, prać, prasować i wychować dzieci. Dokładnie tak jest z avensisem. Ma po prostu nadawać się do życia i je ułatwiać. Nowy – jak sądzę – będzie to robił znacznie lepiej niż poprzednie generacje.
Krokodyle łzy – Hyundai Tucson
Te gady rzeczywiście płaczą. Pozbywają się w ten sposób nadmiaru soli z organizmu, ale w XIII w. człowiek dorobił do tego inną teorię – doszedł do wniosku, że krokodyl ryczy z żalu nad tym, że pozbawił swoją ofiarę życia. Jeżeli tak, to niebawem będą płakali w Hyundaiu. Bo jestem pewien, że poodgryzają nogi i ręce konkurencji w segmencie SUV-ów. Koreańczycy przebąkują, że Tucson ma zastąpić model ix35, a to tak, jakby szpinak zastąpić pieczenią z dzika. O ile ix35 jest brzydki, plastikowy i powolny, o tyle Tucson jest bardzo ładny, świetnie wykonany, ma bardzo dobre silniki i siedmiobiegowy automat. Jest przy tym większy, elegancki i – o ile jego cena zostanie rozsądnie skalkulowana – ma szanse odnieść naprawdę duży sukces. Szczerze mówiąc, gdyby wydłubać mu z przedniego grilla i kierownicy znaczek, pomyślałbym, że siedzę w odważniej zaprojektowanym VW.
Łzy wzruszenia – Honda NSX i Ford GT
Lubię stare auta. Nie tak stare, że już trzeba tankować je naftaliną zamiast benzyny, ale takie, które zapisały się w najnowszej historii motoryzacji. Zaliczam do nich Hondę NSX i Forda GT. Śniły mi się po nocach, gdy miałem 10 lat, i śniły się przedwczoraj – tuż po tym, gdy zobaczyłem ich najnowsze wcielenia. Ford ma 600-konne podwójnie doładowane V6, w przypadku NSX-a mówi się o 550-koniach z napędu hybrydowego. Innymi słowy, mamy do czynienia z osiągami na poziomie Ferrari czy Lamborghini, ale w znacznie mniej ostentacyjnym i wulgarnym wydaniu. Domyślam się, że Ford będzie stawał w płomieniach za każdym razem, gdy przekręci się kluczyk w stacyjce, zaś wnętrze Hondy będzie przypominało wnętrze wielkiego zderzacza hadronów. Ale i tak wolałbym te auta niż nowe Ferrari 488 GTB. Sami powiedzcie, czy chcielibyście jeździć superwozem, którego nazwę można przetłumaczyć jako Gay Transsexual Bolid?