W tym roku inwestorzy znów mogą dostać mniej pieniędzy ze swoich polskich spółek córek. Zwłaszcza ci z sektora finansowego
Maya Senussi ekonomistka z Roubini Global Economics / Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Wstępne dane Narodowego Banku Polskiego za 2014 r. wskazują na odwrócenie wieloletniej wzrostowej tendencji, jeśli chodzi o transfer kapitału z Polski. Zmalały dywidendy pobierane przez inwestorów bezpośrednich (do 6,8 mld euro z 8,5 mld euro w 2013 r.), niższe też były zyski z odsetek od pożyczek wypłacanych firmom zależnym (spadek z 2,5 mld euro do 2,4 mld euro).
Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, mówi, że zagraniczni właściciele trochę nie mieli wyjścia: od dłuższego czasu jest problem z zyskownym lokowaniem pieniędzy ze względu na niskie stopy procentowe na świecie. – Poza tym globalnie strumienie bezpośrednich inwestycji zagranicznych zmniejszyły się. Mówiąc inaczej, wycofywanie kapitału z Polski w formie dywidend i możliwości ich inwestowania w innych gospodarkach były raczej ograniczone ze względu na większe ryzyko związane z globalną dekoniunkturą. Tymczasem polska gospodarka była w na tyle dobrej kondycji, że dawała podstawy do tego, by rozbudowywać tutaj działalność, licząc na większe stopy zwrotu w przyszłości – mówi.
Podobnego zdania jest Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole. Jego zdaniem takie podejście widać w innych danych, np. informacjach o wzroście inwestycji w ubiegłym roku. To mógł być właśnie skutek zostawienia większej części zysków w polskich spółkach córkach. – Mieliśmy szybki wzrost inwestycji ogółem, w przypadku inwestycji przedsiębiorstw on był nawet dwucyfrowy w I połowie roku. Powodem tych inwestycji było duże wykorzystanie mocy wytwórczych – żeby zwiększać produkcję, przedsiębiorcy musieli zainwestować w zwiększenie tych mocy. Taka potrzebę widzieli też pewnie zagraniczni właściciele – uważa Borowski.
Analitycy zwracają uwagę, że nie zawsze tak było. Jak duży wpływ na postawy zagranicznych inwestorów ma globalna koniunktura, widać było w latach 2008–2010, czyli w najostrzejszym stadium kryzysu. Już w 2008 r., gdy w Polsce niewielu ekspertów spodziewało się nadchodzącej nawałnicy – za to za granicą symptomy kryzysu były coraz bardziej wyraźne – zachodni właściciele garściami sięgali po dywidendy z polskich spółek córek, niewiele dając w zamian. Wypłacili sobie wtedy 8,1 mld euro, nie reinwestując właściwie nic. Sytuacja pewnie by się powtórzyła w 2009 r., gdyby nie zakaz wypłacania dywidend przez polskie banki wprowadzony przez Komisję Nadzory Finansowego. To właśnie sektor finansowy jest drugim – po przemyśle – „dawcą” dywidend i odpowiada za 30 proc. wartości wypłat. Blokada spowodowała duży wzrost reinwestowanych zysków (wyniósł 3,6 mld euro) i spadek wielkości zysków wypłacanych za granicę do 5,4 mld euro.
Grzegorz Maliszewski twierdzi, że podobny mechanizm może zadziałać w tym roku. Banki mogą się wstrzymywać z wypłatą dywidendy, czekając na rozstrzygnięcie w sprawie przewalutowania kredytów, głównie we frankach. – W razie konieczności przewalutowania może się okazać, że wstrzymanie się z wypłatą zysku akcjonariuszom będzie konieczne ze względu na ochronę kapitału – zauważa ekonomista. Zresztą o możliwym zaleceniu, by banki wstrzymywały się z dzieleniem się zyskami w związku z zamieszaniem z kursem franka, mówił już przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Andrzej Jakubiak. Na razie jednak nie zapadły jeszcze żadne decyzje w tej sprawie.
Inny powód zmniejszenia transferów to nadal utrzymujące się niskie rentowności, zwłaszcza w strefie euro. Ta tendencja może się pogłębić, gdy Europejski Bank Centralny zacznie skupować obligacje z rynku długu. A to oznacza, że w środowisku niskich stóp trudno będzie zyskownie ulokować kapitał. I z pewnością za granicą nie będzie problemów z płynnością, bo będzie jej dolewał EBC swoimi zakupami.
– Poza tym wykorzystanie mocy produkcyjnych nadal jest wysokie, w I kwartale według danych NBP było rekordowe. Ciśnienie, żeby zostawić większe zyski w firmach i przeznaczyć je na inwestycje, będzie pewnie większe niż rok temu – dodaje Jakub Borowski.
Trudniej prognozować dochody kapitału portfelowego, bo zależą one od wielkości jego napływu i koniunktury na rynku. W 2014 r. dochody z inwestycji portfelowych też były mniejsze niż rok wcześniej – dochód zagranicy z inwestycji w akcje spadł do 1,7 mld euro z 1,9 mld euro w 2013 r. Na obligacjach zyskano niespełna 4 mld euro w porównaniu do 4,3 mld euro rok wcześniej.
– Luzowanie ilościowe prowadzone przez EBC powinno sprzyjać napływowi kapitału portfelowego. Ma ono trwać dość długo, bo do września 2016 r., więc na razie nie ma ryzyka gwałtownego odpływu inwestorów tego typu – uspokaja Borowski.
ROZMOWA
Polska pozostanie atrakcyjna dla inwestorów
Czy rynki wschodzące są nadal dobrym miejscem do inwestycji? Kilka lat temu inwestorzy szukający wysokiej stopy zwrotu wręcz zalewali pieniędzmi takie kraje jak Brazylia czy Indie.
Nie należy patrzeć na rynki wschodzące jak na jedną całość, bo każdy kraj ma swoją specyfikę i dynamikę. Ale w 2015 r. widzimy trzy główne globalne czynniki, które będą wpływały na rynki wschodzące: ceny ropy, silny dolar i poszukiwanie stopy zwrotu. Po tym jak w połowie 2014 r. na świecie zyski z obligacji załamały się, inwestorzy szukają miejsc, gdzie nadal mogą uzyskać zwrot bez nadmiernego ryzyka. Jeśli chodzi o ceny ropy, to na rynkach wschodzących są zarówno przegrani tej sytuacji, jak Rosja czy Brazylia (nie mówiąc już o Nigerii czy Wenezueli), jak i wygrani – RPA czy Turcja. Generalnie mówiąc, w krajach wschodzących niższa inflacja i niekoniecznie wysoki wzrost będą skłaniać banki centralne do utrzymania gołębiej polityki i powinniśmy oczekiwać luzowania. To pomoże obligacjom, ale w połączeniu z silnym dolarem będzie wystawiało je na ryzyko, szczególnie po podniesieniu stóp procentowych w USA.
W tym roku nastąpią dwa kluczowe wydarzenia – w marcu EBC zacznie swoją wersję QE, zaś w drugiej połowie roku Fed zapewne podniesie stopy procentowe. Jaki to będzie miało wpływ na rynki wschodzące?
Możemy powiedzieć, że uruchomienie QE przez EBC zostało już w większości skonsumowane przez rynek. Mimo że proces skupywania obligacji jeszcze się nie zaczął, przez to, że został ogłoszony, inwestorzy traktują go jak fakt. Beneficjentami działań EBC będą kraje Europy Środkowo-Wschodniej, jak Polska czy Węgry, bo mają dobre perspektywy wzrostu i wyższe stopy procentowe, co przyciąga kapitał. To stworzy pewien dylemat dla banków centralnych, w tym polskiego, który obawia się, że silny złoty wzmocni presję deflacyjną. To zmusi je do działania i spodziewamy się obniżki stóp w marcu. Silna waluta nie jest tym, czego NBP w tym momencie chce. Innymi krajami, które zapewne skorzystają z trendów, będą RPA, Turcja i do pewnego stopnia Rosja, która ma jednak własne problemy. Jeśli chodzi o podwyżki stóp w USA, to te kraje, które mają słabe dane fundamentalne, będą najbardziej wystawione na skutki.
Jak z perspektywy inwestora wyglądają kraje Europy Środkowo-Wschodniej na tle pozostałych rynków wschodzących?
Są bardziej przywiązane do europejskiego cyklu koniunktury, więc będą korzystać z luźnej polityki monetarnej EBC, ich perspektywy wzrostu są odrobinę lepsze. Rosnący eksport z Węgier i Czech oraz większa konsumpcja w Polsce zachęcają do inwestycji, ale równocześnie wzrost gospodarczy tych krajów jest wolniejszy niż innych rynków wschodzących, więc to zależy, jakich inwestycji się szuka. W obecnej chwili należałoby unikać inwestycji powiązanych z ropą, bo ten surowiec może już mieć dno za sobą, a może nie mieć. Szukalibyśmy inwestycji w krajach, które są bardziej powiązane z amerykańskim popytem, bo wzrost w USA jest wyższy niż w strefie euro, i w szczególności w tych, które, jak Korea Południowa, Meksyk czy Polska mają lepsze dane fundamentalne.
W jaki sposób na inwestycje w tej części Europy wpływa konflikt na Ukrainie?
Można odpowiedzieć jednym słowem – niepewność. Wprawdzie zostało zawarte porozumienie, ale nie wiadomo jeszcze, jak będzie wyglądać jego przestrzeganie, poza tym to nie rozwiązuje problemów Ukrainy, która jest w fatalnej sytuacji finansowej.