Europejski Bank Centralny wykreuje zapewne 0,5–1 bln euro na zakup obligacji rządowych. Ta decyzja – kontrowersyjna zarówno z ekonomicznego, jak i prawnego punktu widzenia (czy EBC powinien i czy może to robić) – zasadniczo jest już „w cenach”.
To oznacza, że mocno wpłynie na notowania walut i instrumentów finansowych tylko wówczas, jeśli skala luzowania ilościowego będzie dużo mniejsza lub dużo większa od spodziewanej. Drukowanie euro ma uchronić Europę przed recesją i deflacją. Może być także kołem ratunkowym na wypadek, gdyby trzeba było któryś z krajów strefy euro bronić przed bankructwem.
Słabsze euro powinno pomóc europejskim gospodarkom – ale czy tym, które najbardziej tego potrzebują, czy też np. Niemcom, które po 45 latach przerwy mają zrównoważony budżet? Niemcy to nasz największy partner handlowy, niemniej wszyscy płyniemy tą samą dziurawą unijną łodzią. A euro będzie wciąż o wiele za mocne dla Grecji i za słabe dla naszego zachodniego sąsiada.
Do monetarnego eksperymentu EBC dojdzie w ciekawej sytuacji. Chiny rozwijają się najwolniej od 24 lat. 7,4 proc. to wciąż dobre tempo, ale jego spadek sugeruje, że strukturalne zmiany w tej gospodarce (odejście od ekspansji napędzanej eksportem) nie będą bezbolesne. Jeśli jeszcze amerykański silnik zacząłby się dławić z powodu umacniającego się dolara, to Fed może się wycofać z planów zaostrzenia polityki monetarnej, a nawet wrócić do luzowania ilościowego. W takiej sytuacji Japończycy będą musieli wykreować więcej jenów, a EBC – euro. Tak czy inaczej spirala wojny walutowej już zaczęła się nakręcać.