Obama chce, by gorzej zarabiający także odczuli ożywienie gospodarcze.
Barack Obama chce, aby amerykańska klasa średnia zaczęła wreszcie odczuwać korzyści z ożywienia gospodarczego. W zaplanowanym na noc z wtorku na środę czasu polskiego orędziu o stanie państwa prezydent miał zapowiedzieć podwyżki podatków dla najbogatszych, które pozwolą sfinansować ulgi dla słabiej zarabiających. Wprawdzie republikanie mogą te propozycje zablokować w Kongresie, ale w ten sposób osłabią swoje szanse w najbliższej kampanii prezydenckiej.
– Kluczem jest dokonywanie właściwych wyborów. Teraz, po tym jak przeszliśmy przez kryzys, kwestią jest to, jak zapewnić, by wszyscy ludzie w tym kraju odczuwali, że gospodarka się rozwija – mówił Obama w wyemitowanej na YouTube zapowiedzi wystąpienia. To faktycznie jest problemem, bo o ile gospodarka Stanów Zjednoczonych jako całość rozwija się bardziej niż przyzwoicie – według MFW tegoroczny wzrost PKB wyniesie 3,6 proc. – o tyle rozkłada się on nierównomiernie. Efekty ożywienia odczuwają praktycznie tylko najbogatsi. Wystarczy powiedzieć, że od zakończenia recesji w czerwcu 2009 r. mediana dochodów gospodarstwa domowego w USA spadła o 3,9 proc., a w przypadku jednej piątej najbiedniejszych rodzin dochód zmniejszył się o 5,9 proc.
Obama proponuje zatem podniesienie podatku od zysków kapitałowych dla najlepiej zarabiających z obecnych 23,8 do 28 proc. (dotyczyć to będzie ok. 1 proc. najbogatszych podatników), skasowanie luki podatkowej, która pozwala na niepłacenie podatku od dziedziczonych aktywów kapitałowych, oraz nałożenie dodatkowych opłat na firmy finansowe, które dysponują aktywami przekraczającymi 50 mld dol. To wszystko według prezydenckiej administracji powinno przynieść dochód w wysokości 320 mld dol. w ciągu najbliższych 10 lat. Te pieniądze miałyby posłużyć do wprowadzenia dodatkowej ulgi podatkowej w wysokości 500 dol. dla gospodarstw domowych o średnich i niskich dochodach, w których obydwoje małżonkowie pracują, oraz potrojenia maksymalnej ulgi podatkowej z tytułu opieki nad dzieckiem do 3000 dol. rocznie.
Republikanie nawet nie czekali na orędzie prezydenta i zaczęli krytykować te pomysły już na etapie prasowych przecieków. – Uderzanie w drobnych przedsiębiorców, oszczędzających czy inwestorów kolejnymi podwyżkami podatków jedynie neguje korzyści z polityki fiskalnej, która skutecznie pomogła we wzroście gospodarczym, w promowaniu oszczędności i tworzeniu nowych miejsc pracy. Prezydent powinien przestać słuchać swoich lewicowych stronników, którzy chcą podnosić podatki za wszelką cenę – przekonywał Orrin Hatch, przewodniczący senackiej komisji finansów. A ponieważ od stycznia republikanie mają większość w obu izbach Kongresu, mogą z powodzeniem utrącić każdą propozycję prezydenta.
Ale jeśli tak zrobią, postawią się w bardzo trudnej sytuacji w zaczynającej się powoli kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2016 r. Demokraci ciągle przekonują, że republikanie są partią wielkiego biznesu i najlepiej zarabiających, więc jeśli ci drudzy zablokują propozycję, która faktycznie może pomóc milionom rodzin z klasy średniej, dadzą świetny argument na poparcie tej tezy. – Jeśli republikanie, którzy teraz mówią o biedzie i nierówności w dochodach, chcą bronić luki podatkowej wykorzystywanej przez fundusze dla najbogatszych Amerykanów, chętnie posłuchamy ich argumentów – mówił anonimowo jeden z wysokich rangą urzędników administracji Obamy.
Choć według kongresowej arytmetyki demokraci nie mają szans na przeforsowanie pomysłów Obamy, tak czy inaczej politycznie na nich zyskają. Bo albo republikanie zgodzą się na jakiś kompromis i wtedy demokraci będą mogli przypisywać sobie zasługę z ulżenia klasie średniej, albo republikanie je zablokują i wówczas w oczach opinii publicznej będą winni, że średnio zarabiający wciąż mają gorzej niż przed kryzysem. Obama zapewne wolałby pierwsze rozwiązanie, bo wpłynęłoby ono na ocenę jego prezydentury, ale z punktu widzenia partii ma to mniejsze znaczenie – i jeden, i drugi scenariusz kandydatowi demokratów w wyborach prezydenckich bardzo pomoże.