Polityka nie jest wyborem między dobrem a złem, czarnym a białym, tym co słuszne i niesłuszne. Prawdziwa polityka to wybór między dwoma złymi scenariuszami, gdy nie ma trzeciego i pozostaje tylko pytanie, który z dwóch złych scenariuszy jest mniej bolesny dla ludzi” – to słowa Bartłomieja Sienkiewicza, byłego ministra spraw wewnętrznych i bohatera afery taśmowej ze styczniowego wywiadu dla „Newsweeka”. Sienkiewicza w rządzie już nie ma, ale może czas, by tę wiedzę przyswoiła sobie również Ewa Kopacz.
Ledwie skończył się konflikt na Śląsku, odezwały się kolejne grupy, które czegoś chcą (czytaj: podwyżek). Nauczyciele, kolejarze, pocztowcy, służba cywilna – lista będzie się wydłużać, wszak jest rok wyborczy. Można utyskiwać na roszczeniowość, ale z drugiej strony, zachowanie tych grup jest jak najbardziej racjonalne. Bo jeśli rząd Ewy Kopacz czymkolwiek się wykazał w sprawie konfliktu na Śląsku, to kompletną amatorszczyzną. Najpierw postawił wysoko poprzeczkę, by się potem pod nią przeczołgać. Przekaz do opinii publicznej poszedł taki: trzeba wrzeszczeć, a rząd ulegnie.
Mniejsza w tym przypadku o to, czy ekonomicznie racja stoi po jego stronie, czy nie. Wbrew zaklęciom polityka nie jest sztuką podejmowania racjonalnych wyborów, emocje mają równie wielki wpływ na rzeczywistość, jak chłodna kalkulacja. Dlatego nie można zadowolić wszystkich: rynków, związkowców, górników, opinii publicznej. Trzeba wybierać. Ale to już potrafią tylko niektórzy.