Pekin coraz śmielej inwestuje w Ameryce Łacińskiej, zastępując w roli największego partnera handlowego Stany Zjednoczone. Współpracę ułatwia rządząca w niemal wszystkich krajach tego regionu lewica
Choć według zapowiedzi Baracka Obamy to Amerykanie mieli zwiększać swoją obecność w Azji, na razie efekty są zupełnie odwrotne. W Ameryce Łacińskiej, czyli na terenach przez lata uważanych przez Waszyngton za własną strefę wpływów, coraz chętniej i więcej inwestują Chińczycy.
W ciągu najbliższej dekady handel między Chinami a krajami Ameryki Łacińskiej powinien osiągnąć 500 mld dol., co oznaczałoby niemal podwojenie obecnych obrotów, a chińskie inwestycje w regionie wzrosną do 250 mld dol., czyli ponad dwa razy więcej niż w ciągu minionych 10 lat, zapowiedzieli podczas zeszłotygodniowego szczytu w Pekinie Xi Jinping oraz przywódcy Wspólnoty Państw Ameryki Łacińskiej i Karaibów (CELAC) – organizacji powołanej w 2010 r. z inicjatywy ówczesnego prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza, która skupia wszystkie kraje obu Ameryk z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych i Kanady.
Jeszcze przed rozpoczęciem szczytu następca Chaveza Nicolas Maduro ogłosił, że Pekin zainwestuje w jego kraju kolejne 20 mld dol. (dotychczasowe inwestycje sięgają 50 mld), czym uratował uzależnioną od dochodów z taniejącej ropy Wenezuelę przed bankructwem. Znajdujący się w podobnie trudnej sytuacji Ekwador otrzymał kredyt w wysokości 7,5 mld dol. Jakby tego było mało, pod koniec grudnia ruszyły wstępne prace przy budowie Kanału Nikaraguańskiego – konkurencyjnego wobec zbudowanego ponad sto lat temu przez Amerykanów Kanału Panamskiego połączenia Atlantyku z Pacyfikiem. Głównym inwestorem wartego 50 mld dol. przedsięwzięcia jest firma należąca do chińskiego magnata telekomunikacyjnego.
– To spotkanie jest pozytywnym dowodem pogłębiającej się współpracy między Chinami a Ameryką Łacińską i będzie miało dalekosiężne skutki dla promowania współpracy między krajami Południa – przekonywał podczas pekińskiego szczytu chiński prezydent. Współpraca faktycznie jest obustronnie korzystna. Chińczycy kupują w Ameryce Łacińskiej potrzebne im surowce i towary – ropę naftową z Wenezueli i Ekwadoru, miedź z Peru i Chile, soję z Argentyny i Brazylii, zarazem inwestując miliardy dolarów w tamtejsze gospodarki. Ale nie robią tego bezinteresownie – po pierwsze, Pekin liczy, że wszystkie inwestycje za jakiś czas się zwrócą, po drugie – budują w ten sposób rynki zbytu dla swoich towarów, wreszcie – w ten sposób osłabiają wpływy Waszyngtonu w regionie.
– To, że jesteśmy na tej samej półkuli (co Stany Zjednoczone), nie jest przeszkodą w rozwoju naszych stosunków z Chinami – zadeklarował minister spraw zagranicznych Kostaryki Manuel Gonzalez. Nie da się jednak ukryć, że sprawa nie do końca tak wygląda. Wystarczy spojrzeć na Brazylię, która jest największą gospodarką Ameryki Łacińskiej – w 2009 r. Chiny zastąpiły Stany Zjednoczone w roli najważniejszego partnera handlowego tego kraju, zaś rok później stały się także największym inwestorem zagranicznym.
Współpraca z Chinami jest o tyle łatwa, że niemal we wszystkich krajach Ameryki Łacińskiej rządzi lewica, która z natury jest dość niechętna Waszyngtonowi, zaś według badań nawet przedsiębiorcy bardziej pozytywnie postrzegają Chiny niż Stany Zjednoczone. I co też nie jest bez znaczenia, Pekin, udzielając kredytów, nie stawia warunków gospodarczych czy politycznych, jak robiłby to np. Międzynarodowy Fundusz Walutowy. To nieco przypomina chińską strategię w Afryce, z której Pekin niemal zupełnie wyeliminował dawne tamtejsze mocarstwa kolonialne – nie tylko dlatego, że ma znacznie większe środki na inwestycje, ale też nie mówi nic o przestrzeganiu praw człowieka. O tym, jak daleko posunięty jest pragmatyzm Pekinu, najlepiej świadczy fakt, że spośród 22 państw, które uznają Tajwan za jedynego legalnego reprezentanta Chin, 12 jest członkami CELAC. Stosunków dyplomatycznych z Pekinem nie utrzymuje m.in. Nikaragua.
Oczywiście nie można zapominać, że Chiny dopiero wchodzą na zachodnią półkulę. – Gospodarczo-społeczne i międzyludzkie powiązania pomiędzy każdym z państw a Stanami Zjednoczonymi są znacznie silniejsze niż wszelkie związki z Chinami – zwraca uwagę Matt Ferchen, analityk z Carnegie-Tsinghua Center for Global Policy. Zresztą w przyszłym roku Waszyngton podczas Szczytu Ameryk – regionalnego forum współpracy – będzie miał okazję odpowiedzieć na ofertę Pekinu. Problem w tym, że nie wygląda na to, by mógł taką kontrpropozycję złożyć.
Nie tylko Ameryka Łacińska, Chiny rozpychają się też w Afryce. Czytaj na Forsal.pl