W świecie, gdzie miarą człowieczeństwa jest produktywność, na nudę nie ma miejsca. Niesłusznie
Na przystanku autobusowym, w tramwaju, w kolejce do lekarza – wszędzie tam, gdzie pojawia się moment oczekiwania, z kieszeni wyskakują smartfony, czytniki Kindle, tablety, czasem jeszcze książki i czasopisma. To smart boredom – sztuka mądrego wykorzystania pozornie bezproduktywnych momentów. Mądrego, czyli pożytecznego: przeglądania stron (zdobywania wiedzy), siedzenia na Facebooku (podtrzymywania kontaktów), telefonowania (załatwiania niecierpiących zwłoki spraw).
W czasach kiedy największą zbrodnią jest marnowanie czasu, nie możemy pozwolić sobie na to, by nawet najkrótsze chwile wypełniało bezczynne oczekiwanie. Powszechnie wiadomo przecież, że inteligentny człowiek się nie nudzi.
Pięć odcieni nudy
– Nuda jest czasem bez właściwości, nie możemy sobie przypomnieć, co robiliśmy. Dopiero gdy mamy na ten temat przemyślenia i refleksje, okazuje się, że mnie coś nudziło. Większość ludzi kojarzy ją negatywnie, bo przeżywa ją w negatywny sposób. Sama nuda nie może być jednak ani dobra, ani zła. Może takie być to, co z nią robimy – mówi Mariusz Finkielsztein, doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.
Finkielsztein sam na zajęciach z socjologii nudził się tak bardzo, że aż zaczął się zastanawiać nad tym fenomenem. Kiedy przekonał się, że współczesna socjologia o nudzie mówi bardzo niewiele, postanowił zgłębić temat – przeprowadził badania wśród studentów UW. Okazało się, że żacy uznają za nudne aż 50 proc. zajęć. Blisko połowa studentów przynajmniej czasami sięga na wykładach po książkę, gazetę czy telefon lub rozmawia z kolegami. Ponad połowa przygotowuje się do innych przedmiotów. Co trzeci surfuje w internecie. Co więcej, w trakcie jego analiz okazało się też, że na uniwersytecie śmiertelnie nudzą się jego pracownicy. Zwłaszcza kiedy wykonują czynności administracyjne.
Badania do pracy magisterskiej były dla młodego naukowca tylko pierwszym krokiem. Finkielsztein wpadł na pomysł, by nudzie poświęcić konferencję naukową. Pierwsza sesja odbyła się w maju tego roku. Młodzi naukowcy analizowali nudę w życiu społecznym, kulturze, psychologii. Tłumaczyli, dlaczego buddysta wpatruje się w ścianę, i opowiadali, jak Virginię Woolf leczono nudą. Nudno chyba nie było, bo powtórkę konferencji młodzi naukowcy planują za rok. A to temat ważny dla każdego. Według badań naukowców z Wielkiej Brytanii okazję do nudy mamy przeciętnie przez sześć godzin tygodniowo. Jeśli z niej skorzystamy, możemy stracić mniej więcej dwa lata życia.
– Potocznie panuje przekonanie, że ludzie mają być na tyle interesujący sami dla siebie i na tyle twórczy, że nie powinni się nudzić. To mija się z prawdą. Fryderyk Nietzsche mówił o nudzie, że ta jest ciszą przed burzą. To moment zawieszenia, w którym możemy zobaczyć szersze spektrum postrzegania i dzięki temu wpaść na coś zupełnie nowego. Podobnie uważali Artur Schopenhauer czy Martin Heidegger – przypomina Finkielsztein.
Nudą zajął się też międzynarodowy zespół badaczy ze Szwajcarii, z USA i Niemiec. Naukowcy opublikowali niedawno w piśmie „Motivation and Emotion” pracę, w której sklasyfikowali aż pięć rodzajów nudy. Najlepiej, gdy towarzyszy jej stan relaksu i obojętności albo podenerwowanie, które prowadzi nas do zmian. Najgorzej, kiedy nic już nam się nie chce. Apatyczna nuda idzie zwykle o krok przed depresją.
Nieludzka nienuda
Przykład? Ledwie miesiąc temu otwarto centrum Amazona na wrocławskich Bielanach, a media już donoszą o tych, którzy nie wytrzymali tempa i zwolnili się z firmy. Ci, którzy podzielili się swoimi historiami, opisują dziesięciogodzinny dzień pracy: motywacyjne zebrania o poranku, kilkadziesiąt sekund na zrealizowanie zamówienia klienta i SMS-y: „Pracuj szybciej” dla tych, którzy się nie wyrabiają. W magazynie Amazona kluczowym słowem jest „produktywność”. Amerykański sklep internetowy wszystkie procesy dopracował do perfekcji. Pracownik cały czas ma zorganizowany pod linijkę.
Zwolnienia podzieliły opinię publiczną – jedni komentują, że Polacy nie potrafią docenić pracy i wreszcie ktoś pokazał nam, jak ona wygląda naprawdę. Drudzy przekonują, że wizja z filmu „Elizjum” (na przeludnionej Ziemi praca jest przywilejem, a każdego robotnika da się natychmiast zastąpić innym) to już rzeczywistość. Dla tych drugich amazonowi buntownicy, tak samo jak odchodzący z korporacji pracownicy call center, opowiadają się za swoim człowieczeństwem. Rezygnują, bo słuchają organizmu, który nie akceptuje narzuconego z góry rytmu. Potrzebują nudy.
Na drugim biegunie jest inny amerykański koncern – Google. O tym, że biura giganta urządzone są tak, by sprzyjały wykorzystywaniu przerw na nudę, krążą legendy. Mało kto wie jednak o innym pomyśle firmy. – Google zalecił programistom poświęcanie czterech godzin tygodniowo na obowiązki związane z pracą inną niż główne zadanie, do którego osoba jest zatrudniona. Wprowadzenie tego obowiązku wygenerowało spory wzrost efektywności w ramach podstawowego zadania – mówi prof. Radosław Sterczyński, psycholog rozwojowy z sopockiej SWPS. I dodaje, że taką samą funkcję w pracy pełni urlop. – Osoba powracająca po wakacjach jest później zdecydowanie bardziej efektywna. – Nie wszystko, co dzieje się w naszym umyśle, możemy kontrolować. Poza naszą świadomością toczą się procesy dotyczące celów ogólnych, wartości. Kiedy przestajemy planować, co po kolei zrobimy, nasz umysł przejmuje stery i zaczyna kierować się w stronę rzeczy, jakich pragniemy naprawdę. Zarówno nieinteligentni, jak i inteligentni powinni się czasem ponudzić – przekonuje.
Psycholog przywołuje teorię prof. Roya Baumeistera z Uniwersytetu Stanowego Florydy. – Potraktował ludzki umysł jak mięsień. Twierdził, że umysł wkłada w pracę taki sam wysiłek jak mięśnie i tak samo jak one może się przemęczyć. Aby go zregenerować, potrzebujemy dla niego takiego samego odpoczynku jak mięśnie po wysiłku fizycznym. Do tego właśnie potrzebna nam nuda – mówi.
Dzieci muszą się nudzić
Jak zaznacza psycholog, potrzebę nudy najlepiej widać na przykładzie dzieci. Zaraz po wakacjach przychodzą do szkoły z bardzo wysokim poziomem kreatywności, który spada następnie przez dziesięć miesięcy. Z jednej strony to wina zamknięcia w szkolnych ławach. Z drugiej – nieustannie napiętego grafiku. Jak pokazały przeprowadzone w Niemczech badania, 36 proc. tamtejszych uczniów cierpi na apatię. W Polsce uczniami zajął się amerykański psycholog prof. Philip Zimbardo. Na początku ubiegłego roku szkolnego alarmował, że 1,5 mln polskich dzieci może mieć depresję.
Paradoks polega na tym, że nauczycieli przed przeciążeniem pracą chroni ustawa. Nikt jednak nie sprawdza, ile czasu tak naprawdę uczniowie przebywają w szkole. Z tym problemy mają już dzieci z początkowych klas – w niektórych szkołach uczniów jest tyle, że chodzą na trzy zmiany. Jeśli rodzice pracują, ośmio- czy dziewięciolatek zaczyna od ósmej świetlicę. – Mój syn wychodzi ze szkoły później niż ja z pracy – żali się mama dziewięciolatka. – Zaczyna lekcje w południe, kończy o 16.30 – mówi.
Potem wcale nie jest lepiej. Licealiści w drugiej klasie spędzają w szkole po osiem – dziewięć godzin. I to pod warunkiem, że nie mają zajęć dodatkowych. W ubiegłym roku do „Nowej Trybuny Opolskiej” pisały listy nastolatki, którym w planie przydzielono nawet dziesięć lekcji. „Większość osób dojeżdża, o takiej godzinie wielu nie ma nawet jak wrócić do domu! To niehumanitarne traktowanie ucznia i myślenie, że jesteśmy robotami. Mam nadzieję, że chociaż ktoś zrozumie naszą sytuację” – napisała w dramatycznym apelu jedna z uczennic II LO w Opolu.
Rodzice też nie pomagają. – Moi podopieczni wychodzą ze szkoły na angielski lub plastykę, potem jadą na konie albo lekcję gry na instrumencie. Dwa dni w tygodniu mają dodatkowe zajęcia z matematyki albo robotyki. Rodzice stają się sekretarzami swoich pociech, pilnują kalendarza i przewożą z zajęć na zajęcia. Pilnują, by kalendarz był wypełniony, bo ich zdaniem tylko w ten sposób dzieci wyjdą na ludzi – mówi pedagog z wieloletnim doświadczeniem.
„Jak często dziecięca nuda spotyka się z najcięższą formą dezaprobaty dorosłych. Dorosły próbuje odwrócić uwagę dziecka, jak gdyby postanowił, że jego życie powinno być bezgranicznie interesujące” – napisał jeden z najbardziej znanych współczesnych amerykańskich psychoanalityków Adam Phillips. „Pragnienie, by dziecko było nieustannie zajęte, zamiast znajdowało czas, by znaleźć to, co interesuje je naprawdę, to jedno z najbardziej opresyjnych żądań dorosłych” – uważa.
Czas zbyt cenny na nudę
Nieustannej produktywności żądamy jednak nie tylko od dzieci, ale przede wszystkim od siebie. – Im więcej mamy wiedzy, im więcej zainteresowań, im większa aktywność, tym mniej znajdujemy okazji do nudy, bo częściej i łatwiej organizujemy sobie czas, żeby jakoś go zapełnić – dodaje prof. Radosław Sterczyński.
Marek Krajewski, jeden z autorów internetowego pisma „Dwutygodnik”, przekonywał w numerze całkowicie poświęconym nudzie, że nasz wstręt do niej ma źródło w nowoczesnej organizacji produkcji. Biorąc udział w nieustannej wymianie dóbr, nie tylko jesteśmy ich konsumentami, ale też sami stajemy się produktem. „Ciekawe życie to życie zbieżne z krótkim życiem produktu i różnicowaniem potrzeb, a efektywne wykorzystywanie czasu to reguła, której podporządkowana jest praca fabryki. Pozorny paradoks polega na tym, że w im większym stopniu kapitalizm odpowiada na doświadczenie nudy, tym jest ona powszechniejszym stanem. Pozorny, bo rynek doskonale opanował strategię obrzydzania tego, co przed chwilą było przedmiotem pożądania. Niezmiennie więc nowy produkt przyniesiony do domu nazajutrz okazuje się przestarzały, a to, co miało wyróżniać – uniformizuje. To właśnie te małe codzienne dramaty sprawiają, że gospodarka się rozwija” – napisał.
W opinii Krajewskiego naszą walkę z nudą zagospodarowali marketingowcy, którzy ścigali się, by wcisnąć zachwalane przez siebie produkty tam, gdzie my mamy wolną chwilę, by się na nich skupić. Najpierw robili to w formie gazetek reklamowych i citylightów. Rozwój technologii umożliwił im jednak dalszą ekspansję. Dziś mają nas niemal 24/7.
Im bardziej powszechna jest walka z nudą, tym częściej pojawiają się ludzie, którzy występują w jej obronie. W miejskiej kulturze oczekiwanie zaczyna mieć wartość, stąd ruchy slow food (na przykład kooperatywy spożywcze – kupowanie od rolników zamiast w supermarketach) czy – szerzej – slow life. Bojownikami o nudę stają się też artyści, którzy przywiązują widza na kilkugodzinne seanse czy spektakle. Dopiero odarty z nadmiaru wrażeń widz jest w stanie dostrzec niuanse sztuki.
– Ja dalej czasem się nudzę – mówi Mariusz Finkielsztein. – Nie boję się już tego. Wiem, że z nudy czasem rodzą się dobre pomysły. Tylko trzeba mieć zawsze przy sobie długopis i kartkę.