Jeśli propozycja na szczycie będzie jednoznacznie zła i nie da możliwości realizacji założeń pani premier, to ją odrzucimy. Ale problem nie zniknie – zapowiada Rafał Trzaskowski
Rafał Trzaskowski / DGP
Rząd chce, by porozumienie na szczycie klimatycznym UE było warunkowe i weszło w życie, tylko jeśli za redukcję wezmą się najwięksi emitenci CO2. Postulat o warunkowym kompromisie forsuje resort gospodarki. Negocjator Rafał Trzaskowski przyznaje, że o tę klauzulę Polska będzie walczyć.
W zestawieniu propozycji resortu gospodarki, do którego dotarł DGP, jest zapis: „Konieczne jest zachowanie warunkowości nowych celów redukcyjnych UE” oraz „Brak zgody na jednostronne deklaracje UE przed zakończeniem negocjacji globalnych”. Jeszcze niedawno wydawało się, że mimo tych zapisów sprawa na szczycie nie będzie podnoszona. Skąd taka zmiana?
Polska chce polepszyć pozycję negocjacyjną, bo pojawiają się niebezpieczne dla nas postulaty, by na szczycie zawrzeć ogólne porozumienie, a szczegóły dopracować później. Nasi negocjatorzy nie chcą do tego dopuścić, bo system ulg dla Polski ma być opisany w rozwiązaniach technicznych. Jeśli więc nie zostaną zatwierdzone razem z porozumieniem, później dużo trudniej będzie uzyskać korzystne ustalenia.
Ogólnych zapisów na szczycie chce Francja, która w 2015 r. organizuje u siebie światowy szczyt klimatyczny. Zależy jej, aby przygotowywać spotkanie z pozycji prymusa, który bierze na siebie zobowiązania redukcyjne i zachęca do tego USA czy Chiny. Francuzów do proponowania drogi na skróty skłania fakt, że do ugody jest daleko. Przyznają to negocjatorzy, widać to także w dokumentach. We wczorajszej, najnowszej propozycji konkluzji Rady Europejskiej na ustalenia dotyczące klimatu zostawiono... puste miejsce.
Nie wiadomo, na ile zacięta będzie nasza walka w obronie tego, by ustalenia szczytu były warunkowe. Główny cel: aby nowe zobowiązania redukcyjne nie dotknęły Polski. Ma to gwarantować dwustopniowy mechanizm kompensacyjny, przydzielający nam dodatkowe prawa do emisji CO2. Z nieoficjalnych informacji wynika, że tuż przed szczytem doszło do usztywnienia stanowisk wielu krajów.
Propozycja Komisji: Do 2030 r. UE zredukuje emisję CO2 do 40 proc. w porównaniu z 1990 r. To oznacza zwiększenie rocznego tempa zmniejszania emisji gazu z 1,74 proc. do 2,2 proc. po 2020 r. Każdy z krajów UE będzie miał wyznaczony cel redukcyjny, choć możliwe są ulgi głównie w puli dodatkowych uprawnień do emisji. Do 2030 r. udział energii ze źródeł odnawialnych ma się zwiększyć do 27 proc., tu nie będzie wyznaczania celów dla każdego kraju.
Mechanizm dla Polski: Z ogólnej puli uprawnień do emisji CO2 na lata 2020–2030 ma zostać wyłączone 1 lub 2 proc. uprawnień i rozdzielone wśród krajów, których PKB na głowę mieszkańca nie przekracza 60 proc. średniej unijnej (m.in. Polska). Dodatkowo z reszty uprawnień ma zostać wydzielone 10 proc. i rozdzielone między kraje – w tym także Polskę – których PKB per capita nie przekracza 90 proc. średniej unijnej. Pozostałe 90 proc. ma zostać rozdzielone między wszystkie kraje UE według ich poziomu emisji. Polska potrzebuje uprawnień z mechanizmu kompensacyjnego na blisko 150 mln ton CO2.

Co pan rekomendował pani premier na szczyt?

Wytrwałość, bo determinacji pani premier nie brakuje.

Będzie porozumienie na tym spotkaniu?

To się okaże. Na razie to, co mamy w formalnych propozycjach, na to nie wskazuje. Cały czas prowadzimy jednak negocjacje. Ale jak będzie, okaże się dopiero na szczycie.

Gdzie są główne punkty sporne?

Każde państwo ma swoje postulaty i cele negocjacyjne. W naszym przypadku to tak naprawdę pytanie o to, w jaki sposób zrekompensować nam reformę polityki klimatycznej. Godzimy się na szybsze redukowanie emisji UE jako całości, ale chcemy, by nam po roku 2020 pozwolono na dokonywanie redukcji emisji CO2 w dotychczasowym tempie – 1,74 proc. rocznie, a nie szybszym, jak proponuje Komisja. Ta różnica ze stanem obecnym musi zostać nam zrekompensowana. Główne pytanie dotyczy tego, na jakich zasadach.

Na ile jesteśmy daleko od kompromisu?

Problem polega na tym, że negocjacje nie znajdują na razie odzwierciedlania w kolejnych oficjalnych dokumentach. Problematyczny pozostaje również nasz wpływ na cenę uprawnień. Jeśli zarys porozumienia będzie gotowy, wtedy możemy dojść do wniosku, że na tym szczycie nie warto o tym rozmawiać. Pani premier dogłębnie zna już materię i sama jest w stanie ocenić, która liczba jest zadowalająca, a która nie. Razem z Angelą Merkel Ewa Kopacz jest jednym z najlepiej przygotowanych do rozmów członków Rady Europejskiej. Mamy zapewnienia z niektórych stolic, że rozumieją nasze argumenty. Pytanie, jak to się odbije na liczbach. Diabeł tkwi w szczegółach i dlatego pewnie decydujące będą ostatnie godziny szczytu.

Czy z naszego punktu widzenia nie wygodniej powiedzieć: dajmy sobie trochę czasu, niech decyzje podejmuje następna Rada pod kierunkiem przewodniczącego Donalda Tuska?

To problem, którego nie rozumie żądająca weta opozycja. Taka strategia może być skuteczna, jeśli np. zmieniając traktaty, chcemy Unii przyznać zupełnie nowe kompetencje do działania. Wtedy można postawić weto i sprawa faktycznie umiera. Tu jest inaczej. Jak nie zrobimy nic, to obecny system redukowania emisji i tak będzie dalej działał, a w 2019 r. skończą się darmowe uprawnienia dla naszego przemysłu. W ostatecznym rachunku domniemane weto nie daje gwarancji skutecznej obrony naszej racji stanu. Jeśli nie będzie porozumienia, szefowie rządów i państw będą musieli się spotkać jeszcze raz, a potem kolejny.
W przyszłym roku natomiast pojawi się legislacyjna propozycja Komisji Europejskiej, a decyzja podejmowana będzie już w formule większościowego głosowania i trudniej ją będzie zablokować. Nie znaczy to oczywiście, że zgodzimy się na każdą propozycję, nie będzie zgody za wszelką cenę! Niech nikt jednak nie myśli, że później będzie o wiele łatwiej.

Tusk nie pomoże?

Szef Rady Europejskiej będzie odpowiedzialny za wypracowanie kompromisu wśród wszystkich państw UE. Zadaniem przewodniczącego RE jest rola akuszera kompromisu. Wydaje się, że teraz jest dobry moment na zawarcie porozumienia, bo państwa członkowskie rozumieją nasze argumenty, a czym dalej w las, tym wcale nie będzie łatwiej. Powtórzę: jeśli propozycja na najbliższy szczyt będzie jednoznacznie zła i nie da możliwości realizacji założeń pani premier – a te założenia to brak dodatkowych obciążeń dla polskiej gospodarki, które zwiększą ceny energii – to ją odrzucimy. Problem jednak nie zniknie.

Ile obecnie kosztuje nas rozwiązanie Komisji?

Liczymy to cały czas, wiadomo, że pierwotna propozycja Komisji z marca tego roku, bez żadnych ulg dla Polski, oznaczałaby podwyżki cen energii rzędu 80 proc. Wiadomo, jak mogłoby się to przełożyć na gospodarkę. Są szacunki mówiące o spowolnieniu wzrostu PKB o blisko 1 proc. rocznie.

To podcinanie gałęzi, na której się siedzi – w skali całej Unii.

My podnosimy ten argument, że w skali globalnej UE może świecić przykładem, ale odpowiada zaledwie za 11 proc. światowej emisji. Natomiast inni, którzy emitują znacznie więcej, wcale się nami nie inspirują. Taka polityka nie zwiększa naszej konkurencyjności w krótkiej perspektywie. Prawdą jest natomiast, że w dłuższym okresie nasz przemysł staje się dzięki niej nowocześniejszy i coraz bardziej konkurencyjny, bo inwestujemy w nowe, bardziej efektywne technologie. Ale to proces, który trwa dziesiątki lat. W najbliższym okresie, który jest kluczowy dla wychodzenia Europy z kryzysu, tego polepszenia konkurencyjności nie będzie. To są nie tylko nasze argumenty, mówi o tym Wyszehrad, mówią Hiszpanie i Brytyjczycy, są one żywe w tej batalii.

To co rozstrzyga, że UE idzie dalej: moda czy interesy?

Ani to nie jest w stu procentach cyniczna zagrywka najbardziej rozwiniętych, którzy chcą światu sprzedać swoje technologie, ani w pełni idealistyczne realizowanie misji ratowania planety. To mieszanka biznesu, myśli o przyszłości Ziemi i racjonalnej kalkulacji, ale obliczonej na 20–30 lat. Gdybyśmy mieli dziś niskoemisyjne elektrownie węglowe, gaz z łupków i energię ze źródeł odnawialnych czy też elektrownię jądrową, bylibyśmy konkurencyjni. Póki tak nie jest, musimy płacić koszty przejściowe, a rząd stara się je minimalizować. Warto wspomnieć, że niemiecki plan przejścia na odnawialne źródła energii kosztuje Niemców rocznie 20 mld euro.

I na razie prowadzi do zwiększenia udziału prądu z węgla... A na kogo możemy tu liczyć?

Na Wyszehrad, Bułgarów, Rumunów i państwa bałtyckie we wszystkich sprawach, na których nam zależy. Jeśli chodzi o Hiszpanów, rozumieją potrzebę wprowadzenia mechanizmów kompensacyjnych. Brytyjczycy też ze zrozumieniem odnoszą się do naszych postulatów. Ich najbardziej bolałyby wiążące dla poszczególnych krajów cele, jeśli chodzi o udział energii odnawialnej w ogólnej puli zużywanej energii i efektywność energetyczną. Wolą jak my, by ten udział był rozliczany w skali całej Unii. Mamy też znakomitą współpracę z gabinetem obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya.

W resorcie gospodarki pojawiają się sugestie, że powinniśmy walczyć o to, by nawet jeśli porozumienie będzie na szczycie, to nie miało ostatecznego charakteru – jeżeli na szczycie klimatycznym za rok w Paryżu podobnych zobowiązań nie podejmą światowe potęgi emisyjne.

My również od dawna to postulowaliśmy, pracujemy nad taką klauzulą.