PSL chce, aby 2/3 zakupów na wojsko realizować w kraju. Ale naszej zbrojeniówce brakuje technologii.
Jako ustawodawca musimy myśleć o państwie jako całości. Każda złotówka wydana w polskiej zbrojeniówce generuje kolejne pieniądze u poddostawców – tłumaczy inicjatywę PSL poseł Bartłomiej Bodio z sejmowej komisji obrony, który współtworzył ustawę. Wartość transakcji dokonywanych u krajowych podmiotów ma zgodnie z nią stanowić co najmniej 70 proc. wydatków.
– Nasz przemysł obronny ma olbrzymi potencjał. Proszę pamiętać, że najnowocześniejsze technologie w każdym sprzęcie stanowią tylko ułamek produkcji. Nawet najnowocześniejszy samolot ma opony, blachy, zawiasy itd. Większą ich część można wyprodukować w Polsce – uzasadnia polityk i dodaje, że przewaga strategiczna i obronność państwa to również większe możliwości narodowego przemysłu.
Problem jednak w tym, że polska branża zbrojeniowa te zdolności ma mocno ograniczone. O ile w latach 2009–2011 u polskich dostawców wydawaliśmy średnio prawie 90 proc. środków MON na sprzęt, to w 2012 r. było to tylko 74 proc., a w 2013 r. – 71 proc. funduszy, a więc na granicy limitu zapisanego w projekcie ludowców. Skąd te 70 proc. w tekście ustawy? Tego poseł Bodio nie wyjaśnił. A zapytany przez DGP nie wiedział, jaki procent środków MON obecnie (i w ubiegłych latach) wydawał w polskich fabrykach zbrojeniowych.

Konsolidacja branży idzie nam opornie, tak samo ściąganie know-how

W 2013 r. w kraju kupowaliśmy m.in. kołowe transportery opancerzone Rosomak, karabinki Beryl czy zestawy rakietowe GROM. Za granicą np. hiszpańskie samoloty transportowe CASA czy odbiorniki systemów nawigacji satelitarnej. Łatwo przewidzieć, że wraz z realizacją wielkich programów modernizacyjnych, takich jak budowa tarczy antyrakietowej, zakup śmigłowców czy łodzi podwodnych, współczynnik „polskich” transakcji będzie spadał, ponieważ nowoczesnego sprzętu tego typu – dostępnego w sprzedaży w naszym kraju – nie ma, a ściąganie know-how idzie nam bardzo opornie. Przykładem jest choćby wciąż opóźniająca się modernizacja czołgów Leopard. Rodzime firmy same nie mają odpowiedniej technologii, ale z niemieckim koncernem, który ją posiada, dogadać się jak na razie nie potrafią. Opornie idzie również konsolidacja Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która miała zwiększyć konkurencyjność polskiego przemysłu obronnego. Najlepszym dowodem jest to, że na wrześniowym Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach członkowie PGZ wciąż mieli oddzielne stoiska.
To wszystko jednak nie zraża polityków PSL. – Żołnierzom trzeba jasno powiedzieć: albo będą mieli jeden karabin amerykański, albo dwa z Radomia. Albo w razie wojny sprzęt będzie naprawiany za granicą, albo w Łabędach – stwierdza stanowczo Bartłomiej Bodio. Z takim podejściem nie zgadza się gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych i wiceminister obrony odpowiedzialny za modernizację armii. – Nie ma opcji „polskie, chociaż gorsze”. Żołnierz ma dostać sprzęt najlepszy. Oczywiście dobrze, by był polski. Tyle że my nie kupujemy licencji, a na innowacje też przeznaczamy stosunkowo niewielkie kwoty. Dobrym pomysłem jest stworzenie specjalnego funduszu, w ramach którego MON mogłoby dofinansowywać np. zakup licencji. Musimy wspierać przemysł zbrojeniowy w Polsce, ale nie może się to odbywać kosztem żołnierza – twierdzi generał.
Kolejnym problemem może być to, że mając świadomość tego, że zakupy muszą być zrobione w Polsce, PGZ mogłaby nie dbać o korzystną cenę, ponieważ i tak nie miałaby konkurencji. Ale i na to autorzy projektu mają kontrargumenty. – Jeśli będzie wymóg, że to ma być polskie, to firmy zagraniczne u nas zainwestują. Jeśli nie, to zainwestują gdzie indziej – dodaje poseł Bodio.
Trudno ocenić, jakie szanse uchwalenia ma ustawa w gorącym okresie przedwyborczym, ale MON pozostaje wobec niej sceptyczny. – W obecnej sytuacji geopolitycznej priorytetem pozostaje pozyskanie jak najlepszego sprzętu odpowiadającego wymaganiom współczesnego pola walki. Stosowanie osobnych uregulowań prawnych narzucających ograniczenia w zakresie możliwości wyboru oferenta może prowadzić do zawężenia puli dostępnego sprzętu – wyjaśnia płk Jacek Sońta, rzecznik ministra obrony. I podkreśla: – To się może przełożyć na obniżenie jakości pozyskiwanych rozwiązań. A na taki krok z oczywistych względów nie możemy sobie pozwolić.