Artykuły spożywcze, obuwie, biżuterię, nawozy, a nawet tramwaje i autobusy kupujemy najchętniej rodzimej produkcji. Kupowalibyśmy także samochody osobowe polskiej marki, gdyby takie były produkowane.
Ryszard Petru, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich / Media
– Ja tam wolę wszystko, co nasze. Nie wiem, co jest, ale nie nasze mi szkodzi. Od małego byłem tak wychowany, że zawsze mi smakowało to, co nasze, polskie. To jest dla nas najlepsze, do tego mamy przystosowany organizm, a wszystko inne nam szkodzi – wyznaje tytułowy bohater filmu „Kariera Nikosia Dyzmy”. Słuchający go państwowi dygnitarze, ministrowie i posłowie wprost pękają ze śmiechu, a jeden z nich rzuca, że dobre polskie to są tylko dziewczyny. Komedia Jacka Bromskiego, będąca luźną adaptacją książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ma swoje lata, została bowiem nakręcona w 2002 r.
– To były zupełnie inne czasy. Polska nie należała jeszcze do Unii Europejskiej, a polscy producenci i polskie marki największy rozkwit miały dopiero przed sobą – wspomina Jacek Sadowski, prezes Fundacji Dajesz Pracę.PL, która przygotowywała kampanię „Kupując polskie produkty, dajesz pracę”, a także prowadzi badania dotyczące patriotyzmu konsumenckiego. – Wtedy patriotami gospodarczymi były przede wszystkim osoby gorzej sytuowane, słabiej wykształcone, z mniejszych miast. Wynikało to m.in. stąd, że polskie produkty były wtedy znacznie gorzej postrzegane niż zagraniczne – tłumaczy. Kiedyś powszechnie uważano, że nasza rodzima produkcja może konkurować z zagraniczną wyłącznie ceną. Dzisiaj taki pogląd wydaje się przeżytkiem.
Sadowski jest przekonany, że ostatnie 10 lat było dla polskich marek i polskich wytwórców bardzo produktywnym czasem. Nasze przedsiębiorstwa zrobiły w ciągu tej dekady gigantyczny skok i stały się partnerem także dla bardzo wymagającego klienta. Dowód? – Dziś polski rynek biżuterii zdominowany jest praktycznie przez kilku graczy krajowych, którzy zgrabnie podzielili pomiędzy siebie strefy wpływów – deklaruje, cytowany w raporcie firmy KPMG, Radosław Jakociuk, wiceprezes Vistuli, do której należy m.in. jubilerska marka W. Kruk. Według niego pozycja rodzimych brandów jest dzisiaj nie tylko w pełni ugruntowana, lecz także charakteryzuje się stabilnym wzrostem.
Zanim jednak nasi rodacy zaczęli kupować polską biżuterię czy inne produkty wymagające nowatorskiej myśli designerskiej albo technologicznej, przekonali się do polskich produktów spożywczych.
– Nasz rynek wędlin czy pasztetów w 98–99 proc. należy do polskich producentów – wylicza Janusz Rodziewicz, prezes Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP. – Przy czym zdecydowana większość z tych firm jest własnością krajowego kapitału – dodaje. Na rynku przetworów z mięsa czerwonego funkcjonują też dwie firmy kontrolowane przez zachodnie grupy Sokołów (USA) i Animex (Dania). Rodziewicz szacuje ich udział w rynku na 20–25 proc. – Dominacja krajowych producentów to wynik przyzwyczajeń konsumentów. Zdecydowanie mamy w tym zakresie własną kulturę i największy na świecie asortyment wędlin – dodaje szef organizacji.
Również w przypadku słodyczy najchętniej kupowane są polskie marki. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez KPMG, Polacy są tradycjonalistami i choć nie boją się nowinek, to na co dzień wolą klasyczne słodycze.
Bohater filmowej „Kariery Nikosia Dyzmy” ma na poparcie swojej tezy o zaletach rodzimych i wadach obcych produktów jeden zasadniczy dowód: – Po zagranicznych koniakach choruję, a polska wódka smakuje mi niezmiennie – zapewnia z ekranu.
Dziś miałby poważny kłopot. Większość tradycyjnie polskich wódek, także tych, których nazwy obcokrajowcy wymawiają z ogromnym trudem, jest produkowana właśnie przez... zagraniczne koncerny, należące głównie do Francuzów, Anglików i Rosjan. Trzy największe firmy kontrolują prawie 80 proc. rynku.
Do najpopularniejszych wódek czystych należą dziś Wyborowa, Żołądkowa, Czysta De Luxe, Krupnik oraz Żubrówka. Pierwszy z trunków – podobnie jak Luksusowa, Pan Tadeusz, a także Polska Wódka – produkowany jest przez francuski koncern Pernod Ricard. Drugi i trzeci brand na liście to własność Stock Spirits Group z siedzibą w Wielkiej Brytanii. Krupnik jest francuski, zaś Żubrówka oraz Soplica, Absolwent czy Bols znajdują się w rękach firmy Russkij Standard (funkcjonującej najczęściej pod angielskojęzyczną nazwą Russian Standard). Rzeczywiście polskich wódek pozostało na rynku niewiele. Są wśród nich Extra Żytnia, Biały Kłos czy Chopin, które pijane są rzadziej niż wymienione wyżej marki.
Bardzo podobnie jest w branży browarniczej. Gros polskich piwoszy kupuje najchętniej rodzime marki. Problem w tym, że są to polskie piwa głównie z nazwy. Rynkiem rządzą dziś trzy firmy: Kompania Piwowarska (m.in. marki Tyskie, Lech, Żubr, Wojak i Książęce), Grupa Żywiec (m.in. Żywiec, Warka, Tatra i Królewskie) i Carlsberg Okocim (np. Okocim, Harnaś, Kasztelan). Mają łącznie ok. 90 proc. krajowej sprzedaży. Wszystkie one należą do zagranicznych graczy – odpowiednio SABMillera z siedzibą w Londynie, holenderskiego Heinekena i duńskiego Carlsberga.
– Kiedyś np. w segmencie odzieżowym nie było żadnej polskiej marki, która mogłaby konkurować z zachodnimi – przypomina Jacek Sadowski. Dzisiaj Polacy najchętniej kupują odzież marek należących do LPP (m.in. Reserved i Reserved Kids, CroppTown czy Mohito). Co więcej – jak wynika z najnowszego raportu firmy badawczo-konsultingowej PMR – nasz rodzimy potentat coraz bardziej umacnia się na polskim rynku.
Liderem branży obuwniczej jest z kolei inna polska firma – NG2, będąca nie tylko właścicielem najbardziej rozpoznawalnej marki CCC, lecz także brandu Lasocki czy Boti. Udział kontrolowanego przez Dariusza Miłka przedsiębiorstwa w krajowej sprzedaży butów to ok. 20 proc. Tym samym firma z Polkowic wyprzedza drugą w tym bardzo rozdrobnionym segmencie znaną niemiecką markę Deichmann.
– Mamy ponad dwie trzecie polskiego rynku nawozów – mówi Witold Szczypiński, wiceprezes i dyrektor generalny Grupy Azoty, największej spółki chemicznej w kraju. Według jego szacunków najpoważniejszy konkurent skandynawska grupa Yara dzięki sprowadzanym do Polski nawozom zawładnęła ok. 10 proc. rynku. Kolejnych kilka procent należy do mniejszych rodzimych wytwórców, a reszta to import ze Wschodu, głównie z Rosji.
Rolnik może się więc wydawać konsumentem najbardziej przywiązanym do tradycyjnych polskich produktów. Tę tezę obalają jednak wyniki sprzedaży maszyn rolniczych, a konkretnie traktorów. W zeszłym roku nasz rodzimy Ursus był dopiero 10. marką wśród najchętniej kupowanych nowych ciągników rolniczych. Jego udział w sprzedaży to niespełna 3 proc. Na głowę biją go m.in. New Holland, John Deere czy czeski Zetor.
Równych sobie nie mają za to polscy producenci autobusów, tramwajów czy pociągów. Od dekady liderem wśród wytwórców autobusów jest Solaris Bus & Coach. Co więcej, firma należąca do Krzysztofa i Solange Olszewskich stale umacnia się nie tylko u nas, lecz także na zagranicznych rynkach. Liderem w produkcji tramwajów jest bydgoska Pesa. Jednak i inni krajowi wytwórcy – Protram Wrocław, Modertrans Poznań, Alstom-Konstal Chorzów czy wspomniany już Solaris – podpisują kolejne kontrakty na dostawy tego typu taboru. Numerem jeden w segmencie kolejowym jest Newag. W opinii Jacka Sadowskiego nasi rodacy chętnie kupowaliby też samochody osobowe polskiej marki, jeśli byłyby podobnej jakości jak zagraniczne i nie droższe od nich.
Polacy wciąż najczęściej tankują na stacjach należących do polskich firm: Orlenu, Lotosu i operatorów niezależnych. Rośnie jednak liczba i udział sieci należących do zagranicznych koncernów paliwowych, takich jak BP, Statoil czy Stell, oraz do sieci handlowych. W 2007 r. ich stacje stanowiły 17,8 proc. wszystkich na rynku, teraz jest to już 23,7 proc.
– To, że lokalne wyroby są kupowane w pierwszej kolejności, jest cechą charakterystyczną rozwiniętych gospodarek. Widać to w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy we Francji, choć w tym ostatnim przypadku jest to już zjawisko przesadzone – uważa Bohdan Wyżnikiewicz, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
– Polacy przekonają się, że polskie to znaczy lepsze, zdrowsze, smaczniejsze – kwituje grany przez Cezarego Pazurę firmowy prezes Nikoś Dyzma. Jak widać, dziś są to coraz bardziej prorocze słowa.

OPINIA

To prawda, że cechą charakterystyczną gospodarek rozwiniętych jest wysoki współczynnik sympatii dla rodzimych wyrobów przemysłowych. Na razie jednak, jak sądzę, stosunkowo wysoki stopień patriotyzmu gospodarczego w Polsce dotyczy raczej wyrobów niskoprzetworzonych i takich, które można by nazwać tradycyjnymi. Jest to zatem fakt świadczący o pierwszym stadium przechodzenia do wysokorozwiniętej gospodarki przemysłowej. Ten trend rosnącej sympatii dla polskiej produkcji oczywiście dostrzegam, także jako przewodniczący rady nadzorczej spółki Solaris.

Trzeba jednak pamiętać, że ta sympatia będzie nadal rosła, pod warunkiem że oferowane przez krajowych producentów artykuły będą wysokiej jakości, porównywalnej z jakością produktów zachodnich. Nikt przecież nie będzie kupował rodzimych towarów tylko dlatego, że są polskie, gdy będą się co chwilę psuły. W ciągu ostatnich 25 lat rynek nieźle jednak przetrzebił naszą gospodarkę i jest szansa na wzrost jakości, tym bardziej że polski producent staje się już tak samo wybredny jak konsument zachodnioeuropejski.

Chociaż rozpoczęliśmy już marsz w kierunku gospodarki rozwiniętej, to będzie on musiał jednak jeszcze trochę potrwać. To będzie proces rozłożony na wiele lat. Wierzę głęboko, że ostatecznie ten nasz polski patriotyzm gospodarczy będzie racjonalny. W odróżnieniu np. od podejścia, jakie prezentują często Francuzi. Innymi słowy będziemy wybierać to, co polskie, ale tylko pod warunkiem, że mamy do wyboru dwa produkty podobnej jakości i w podobnej cenie.

Pamiętajmy też, że żadna firma nie będzie silna za granicą, dopóki nie będzie silna na własnym rynku.