Wbrew wysiłkom polskiego rządu może się wkrótce okazać, że kontrolę nad tarnowską Grupą Azoty przejmuje rosyjski Acron. Niechciany inwestor posiada już ponad 20 proc. udziałów polskiej firmy, co pozwala mu starać się o wskazanie własnego członka rady nadzorczej, a w konsekwencji – do wglądu we wszystkie strategiczne dokumenty firmy, jej plany inwestycyjne itp. To jeszcze nie oznacza wrogiego przejęcia, ale i ono jest w zasięgu ręki.
Języczkiem u wagi będą bowiem otwarte fundusze emerytalne, które łącznie posiadają już kilkanaście procent akcji Azotów. Jeśli będą głosować tak jak Acron, faktyczna kontrola nad producentem nawozów przejdzie w ręce Rosjan. Państwo polskie ma bowiem w rękach niewiele ponad 30 proc. akcji. Dzisiaj jest to jeszcze pakiet wystarczający do sprawowania kontroli, gdyż pozostałe udziały są bardzo rozproszone. Gdyby jednak doszło do nieformalnego porozumienia OFE z Acronem, sytuacja się odwróci. OFE wspólnie z Acronem mają bowiem akcji więcej niż państwo polskie. Mści się błędna kalkulacja, że wprowadzając Azoty na giełdę, można będzie zjeść ciastko (czyli zgarnąć do budżetu pieniądze za sprzedane udziały) i mieć ciastko (czyli zachować kontrolę nad ważną firmą). Państwo powinno było w swoich rękach zostawić większy pakiet. Teraz ciastko może bowiem zjeść Wiaczesław Kantor, rosyjski oligarcha kontrolujący Acron. Ma opinię zaprzyjaźnionego z Władimirem Putinem. O przejęcie polskich Azotów stara się od dwóch lat.
Dlaczego OFE miałyby pomagać rosyjskiej firmie we wrogim przejęciu polskiego potentata nawozowego? Oczywiście sprawa nie jest jeszcze przesądzona, ale powodów ewentualnego głosowania funduszy wspólnie z Acronem można się domyślać. Mogą tak zrobić choćby na złość rządowi, który ostatnimi zmianami w systemie emerytalnym mocno możliwość zarabiania pieniędzy przez fundusze emerytalne ograniczył. Taka zmowa byłaby, oczywiście, złamaniem prawa. Problem w tym, że bardzo trudno ją udowodnić. Mogą też uważać, że po przejęciu firmy przez Acron cena jej akcji wzrośnie.
Można na sprawę ewentualnego przejęcia Azotów spojrzeć inaczej, po prostu – biznesowo zamiast politycznie. Być może Acronu boimy się niesłusznie. Rosyjska firma, jeśli rzeczywiście chciałaby produkować w Polsce nawozy, korzystając z tańszego, rosyjskiego gazu, może zaoferować naszym i unijnym rolnikom tańszy produkt. Dla ich odbiorców wrogie przejęcie nie byłoby więc niekorzystne. Co innego dla innych polskich producentów nawozów, których Grupa Azoty mogłaby w ten sposób zmieść z rynku. Oni bowiem mieliby dostęp tylko do droższego gazu, także zresztą rosyjskiego. Taka konkurencja byłaby nieczysta. Nieuczciwa. Obawa państwa polskiego przed Rosjanami nie jest więc nieuzasadniona.
Stosunki handlowe Polski z Rosją nie są normalne, choć powinny kwitnąć. Oni mają ropę i gaz, których nasza gospodarka potrzebuje. Alternatywne źródła ich zakupu w innych krajach, których tak intensywnie poszukujemy, oznaczają konieczność zapłacenia przez nas wyższych cen. My produkujemy dobra konsumpcyjne cenione przez rosyjskich konsumentów. Potrzebują ich i chcą kupować. Nasi przedsiębiorcy chętnie nie tylko sprzedają do Rosji towary, lecz także chętnie tam inwestują. Mimo korupcji i piętrzonych barier biurokratycznych. Bo Rosjanie mają nam za złe, że my z kolei ich inwestycji nie chcemy.
Fakt, nie tyle jednak nie chcemy, co się boimy. Ich zainteresowanie ogranicza się bowiem do sektorów mocno wrażliwych, związanych z naszym bezpieczeństwem energetycznym. Nie mając własnej ropy, nie pozwolimy więc Rosjanom kupić np. naszego Lotosu, choć taka inwestycja wydaje się naturalna. Azotów bronimy jak niepodległości. Problem w tym, że nasz strach także jest uzasadniony. Nie mamy pewności, czy inwestorzy rosyjscy kierują się naturalną chęcią zarobku, czy też może pobudkami politycznymi. W takim przypadku nie wiemy, po co naprawdę kupują.
Można uznać, że nasz strach jest nieco obsesyjny. Niestety nie brakuje dowodów, że uzasadniony. Wszelkie embarga, do których tak chętnie ucieka się Rosja w handlowych stosunkach z Polską, o wiele bardziej wynikały z pobudek politycznych niż innych. Rosja lubi karać nas finansowo nawet wtedy, gdy i ona sama na tym traci. Stosunki handlowe z nią stają się przez to nieprzewidywalne. Przy takim podejściu normalnie handlować się nie da.