Redukcjom sprzyjają fuzje. Pracy jest mniej, bo ludzi wypiera technologia. Na koniec maja tego roku w branży pracowało niewiele ponad 173 tys. osób, a zatrudnienie systematycznie spada czwarty rok z rzędu. To konsekwencja przede wszystkim zwolnień grupowych w kilku instytucjach. W ubiegłym roku przeprowadził je Citi Handlowy. Z pracą pożegnało się wówczas ok. 800 osób.
Bankowców ubywa, ale sieć oddziałów rośnie / Dziennik Gazeta Prawna
Na początku tego roku prawie 260 osób zwolnił Alior Bank, a na rynku mówi się, że to może nie być koniec redukcji. Kilka tygodni temu o wypowiedzeniu umów 400 osobom poinformował Getin Noble Bank. Redukcje zatrudnienia prowadzi też niestety Raiffeisen Polbank – z którego po połączeniu odeszło już ok. 560 osób i – jak informują nas przedstawiciele banku – proces restrukturyzacji trwa.
– Częściowo jest realizowany przez zwolnienia grupowe, ale w większym stopniu są to naturalne fluktuacje, czyli nie są obsadzane wakaty, nie tworzy się nowych stanowisk – wyjaśnia Marcin Jedliński, rzecznik prasowy Raiffeisen Polbank.
Fuzje i przejęcia to podstawowa przyczyna zwolnień. Tego rodzaju procesy stoją też za redukcją w BZ WBK, który dostosowuje liczebność załogi do nowej struktury organizacyjnej, powstałej po połączeniu z Kredyt Bankiem. Branża bankowa nie uniknie kolejnych cięć z tego powodu, bo proces koncentracji polskiego sektora jeszcze się nie zakończył. Planowane przejęcie BGŻ przez BNP Paribas to tylko jeden z elementów zjawiska.
Ale fuzje to niejedyna przyczyna. Specjaliści podkreślają, że ze względu na rozwój technologii zmienia się rola oddziałów. – Większość klientów nie chodzi już do placówki, żeby zapłacić rachunki czy wypłacić pieniądze z kasy. Funkcje te przejęły elektroniczne kanały obsługi lub bankomaty i wpłatomaty, stojące przed wejściem do oddziału – wyjaśnia Kamil Stolarski, analityk Espirito Santo Investment Bank. Na razie najdalej w zastępowaniu ludzi maszynami poszedł Getin Noble Bank, który od początku 2014 roku rozwija w centrach handlowych sieć placówek całkowicie samoobsługowych, w których pracownicy nie są potrzebni. Jeżeli kontakt z żywym człowiekiem jest jednak konieczny, pracownika placówki zastąpić może specjalista zatrudniony w centrali, z którym klient rozmawia za pośrednictwem połączenia wideo.
Natomiast w tych placówkach bankowych, w których ludzie jeszcze pracują, pełnią już coraz częściej role sprzedawców produktów finansowych, a nie maszyn do przeprowadzania prostych transakcji. Dobrze to widać na przykładzie Citi Handlowego, który zredukował znacznie sieć oddziałów, a te, które pozostawił, przekształca w nowoczesne oddziały smart. – Klienci banków coraz chętniej wybierają technologie cyfrowe, a oddziały tracą swoje znaczenie z perspektywy codziennej obsługi klienta. To widać także u nas. Obecnie w oddziałach przeprowadzamy mniej niż 2 proc. naszych transakcji. Sieć smart to nasza odpowiedź na dynamicznie zmieniające się realia rynkowe. W ten sposób przedefiniowujemy rolę oddziału – tłumaczy Brendan Carney, wiceprezes Citi Handlowego odpowiedzialny za bankowość detaliczną.
Eksperci podkreślają też, że gwałtownie rośnie popularność internetowych serwisów transakcyjnych oraz aplikacji instalowanych na smartfonach. Z danych Związku Banków Polskich wynika, że w internecie z usług banków aktywnie korzysta już ponad 10 mln naszych rodaków. Szacuje się także, że za pomocą smartfona łączy się ze swoim kontem 3 mln klientów. Zdalnie opłacają rachunki czy wykonują przelewy. Coraz więcej instytucji eksperymentuje także ze sprzedażą produktów bankowych przez internet i telefon. Za pomocą smartfona można zakładać lokaty w większości banków oferujących aplikacje mobilne. W kilku – takich jak mBank czy Millennium – korzystając z telefonu komórkowego, można przeprowadzić również cały proces związany z zaciągnięciem kredytu, od złożenia wniosku aż po wypłatę środków. Nic dziwnego, że do oddziałów klienci przychodzą coraz rzadziej.
W rezultacie tych przemian trudno znaleźć bank, który by jeszcze nad tym nie pracował lub choćby nie planował tego, by w najbliższym czasie nadać nową rolę swojej sieci oddziałów.
– Ewidentnie zmierzamy w kierunku skandynawskiego modelu bankowości. Tam są przykłady instytucji, które mają dwa razy więcej klientów niż nasze największe banki, a dysponują siecią oddziałów mniejszą o połowę w porównaniu z działającymi w Polsce – uważa Tomasz Bursa, ekspert sektora finansowego z firmy Opti Capital. Niestety, to musi się skończyć dalszą redukcją.
Wpływ na zmniejszenie liczby pracowników w sektorze bankowym może mieć również presja na wzrost przychodów w sektorze, która widoczna jest w poszukiwaniu nowych źródeł przychodów po stronie prowizji, ale także redukcji kosztów. – Kontynuacja tych trendów może skutkować poszukiwaniem oszczędności również po stronie zatrudnienia – uważa Iza Rokicka z Ipopema Securities.
Zdaniem naszych rozmówców nie ma jednak obawy, że oddziały bankowe całkowicie znikną z polskiego krajobrazu. Po pierwsze to właśnie one najszybciej pozyskują nowych klientów, którzy zakładają w nich rachunki osobiste. Także tam sprzedaje się najwięcej kredytów gotówkowych oraz wysokomarżowych produktów inwestycyjnych. Tylko w placówkach możliwa jest również jak na razie sprzedaż kredytów hipotecznych. Dlatego specjaliści przewidują, że na rynku pozostaną oddziały przy najważniejszych ulicach miast, bo pełnią funkcję reprezentacyjną. Natomiast w galeriach handlowych będą funkcjonować niewielkie placówki, wyspecjalizowane w sprzedaży kredytów i pozyskiwaniu nowych klientów. Znikną zaś oddziały zlokalizowane przy mniej uczęszczanych ulicach.
Ludzie nie chodzą do oddziałów, więc nie potrzeba tylu pracowników