W tym roku nadwyżka w handlu zagranicznym powinna zmaleć. Ale nie jest to zła informacja. Polskie przedsiębiorstwa przestają być tylko poddostawcami
Piotr Soroczyński główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych / DGP / Wojtek Gorski
Jakub Borowski główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska / DGP / Wojtek Gorski
W styczniu eksport znów był większy od importu i, według danych NBP, nadwyżka wyniosła 419 mln euro. Ciągle też eksport rośnie szybciej niż import – w styczniu wartość towarów sprzedanych za granicę była większa o 10,6 proc. niż rok wcześniej przy 6,6-proc. wzroście importu.
– Skala wzrostu eksportu nas zaskoczyła – mówi Urszula Kryńska, ekonomistka Banku Millennium. I zakłada, podobnie jak większość jej kolegów po fachu, że w kolejnych miesiącach nadwyżka w handlu będzie maleć. Eksperci różnią się w opiniach co do tempa tego spadku. Kryńska należy do tych, którzy nie spodziewają się, że nadwyżka zamieni się w deficyt jeszcze w tym roku. Jak mówi, wynik będzie się pogarszał przez rosnący popyt wewnętrzny, który oznacza większe zapotrzebowanie na towary z importu.
– Ale w handlu zagranicznym mamy też jakąś strukturalną zmianę. Nasz eksport jest coraz mniej importochłonny, polskie firmy nie sprzedają za granicę już tylko tego, co wyprodukują z wcześniej sprowadzonych podzespołów – ocenia.
Podobnego zdania jest Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK. Jak mówi, efekt z 2013 r. – gdy nadwyżka w handlu była skutkiem słabego importu – powoli zanika. Dowód to choćby importowe przyspieszenie w styczniu (w grudniu import rósł ledwie o 1,6 proc.).
– Na to jednak nakłada się trwała zmiana, polskie firmy coraz częściej stają się centrami produkcyjnymi, a nie poddostawcami – mówi. Jego prognoza: nadwyżka w całym 2014 r. Choć prawdopodobnie nie będzie ona tak wysoka, jak w ubiegłym roku, kiedy wyniosła ponad 2 mld euro.
– Dopiero w 2015 r. bilans handlu zagranicznego będzie ujemny. Ale to bardziej nasze robocze założenie niż prognoza. Jest zbyt wiele nieprzewidywalnych zmiennych, które mogą wpłynąć na wynik, choćby ceny surowców w konsekwencji obecnego kryzysu na Wschodzie – dodaje Bielski.
Ekonomista BZ WBK spodziewa się, że w tym roku może jeszcze zmaleć deficyt na całym rachunku obrotów bieżących. Pokazuje on przepływy nie tylko z tytułu eksportu i importu, ale też z inwestycji zagranicznych inwestorów i wypłacanych przez nich dochodów ze swoich spółek działających w Polsce, a także transfery kapitału, np. środków z UE. Wielkość deficytu to miara, która pokazuje, jak duże zapotrzebowanie na kapitał zagraniczny ma gospodarka. Im deficyt większy, tym większe uzależnienie gospodarki od kapitału z zewnątrz.
Polski deficyt na rachunku spadł w 2013 r. do rekordowo niskiej wielkości 1,5 proc. PKB. Według Bielskiego są duże szanse na to, by malał dalej: nawet poniżej 1 proc. w drugim półroczu. Pozostali eksperci, z którymi rozmawialiśmy, są innego zdania. Przemysław Kwiecień, ekonomista X-Trade Brokers, zwraca uwagę na sporą dziurę w bilansie dochodów: po styczniu wyniosła ona ponad 1,4 mld euro, co przełożyło się na ponad 1,1 mld euro deficytu na całym rachunku bieżącym. Jego zdaniem wynik na rachunku bieżącym będzie się pogarszał właśnie przez saldo dochodów: zagraniczni inwestorzy będą odcinać kupony od swojego zaangażowania w polskie spółki.
– To nie powinno jednak niepokoić, bo oznaczać będzie, że inwestycje w Polsce przynoszą zyski. Deficyt dochodów będzie rósł cyklicznie: w czasie poprawy koniunktury zyski są większe. Ale to nie będzie skokowy wzrost – ocenia Kwiecień.
Urszula Kryńska wylicza dziurę na rachunku bieżących przepływów na ok. 2,5 proc. PKB w tym roku. – Taka wielkość nie powoduje żadnego zewnętrznego zagrożenia – twierdzi ekonomistka Millennium. Największy deficyt na rachunku Polska miała na początku poprzedniej dekady. Sięgał on wówczas ponad 6–7 proc. PKB.

Nadwyżka w handlu zagranicznym to zły znak

To, co działo się z naszym bilansem handlowym w 2013 r. i dzieje się nadal, nie jest normalne jak na fazę rozwoju gospodarczego, w której się znajdujemy. Powinniśmy mieć deficyt w handlu zagranicznym, aby przyciągać jak najwięcej bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Inwestor z zewnątrz, gdy uruchamia działalność, najpierw importuje maszyny i urządzenia, potem przynajmniej przez kilka kwartałów surowce i półprodukty, które wykorzystuje w produkcji. Nadwyżka handlowa, jaką mieliśmy w ubiegłym roku, w dużym stopniu wzięła się stąd, że praktycznie nie było napływu inwestycji bezpośrednich. To nie jest zdrowe. W tym roku prawdopodobnie tendencja się odwróci, bo coraz większą rolę w przyspieszeniu gospodarczym będzie odgrywała konsumpcja, co przełoży się na wzrost importu konsumpcyjnego. Ale import zaopatrzeniowy też powinien rosnąć, bo ruszą inwestycje. Eskalacja napięcia na Wschodzie może jednak ograniczyć eksport. Dlategi nadwyżki w handlu zagranicznym nie da się utrzymać na dłużej.

Deficyt wzrośnie, ale nadal będzie pod kontrolą

Możemy zakładać, że deficyt w bilansie handlowym pojawi się w drugiej połowie roku i będzie narastał. Główne przyczyny to rozpędzający się popyt krajowy i skutki „szoku ukraińskiego”. W III kw. deficyt może wynosić 50–100 mln euro kwartalnie. Przed uwzględnieniem skutków kryzysu na Ukrainie szacowaliśmy, że ujemne saldo w handlu pojawi się dopiero w IV kw. Ale nie będzie to wzrost aż tak duży, by zagrażać naszej stabilności zewnętrznej. Poza tym jeśli pogorszenie deficytu handlowego – i zwiększenie deficytu na całym rachunku bieżącym – będzie skutkiem wzrostu inwestycji, będzie to oznaczało szybsze doganianie innych gospodarek. To zupełnie naturalne. Możemy zacząć się bać deficytu, gdy znajdzie się on na poziomach trudnych do sfinansowania. W przypadku Polski bezpieczny poziom to ok. 4 proc. PKB, wielkości powyżej mogłyby oznaczać przegrzanie gospodarki. Nie widzę takiego zagrożenia w perspektywie najbliższych kilku lat. W tym roku deficyt obrotów bieżących wyniesie około 2,4 proc. PKB.