W gierkowskiej propagandzie sukcesu byliśmy 10. potęgą gospodarczą. Minęło 40 lat i teraz chcemy się dostać do klubu 20 najbardziej uprzemysłowionych państw świata. Gdzie jesteśmy na ekonomicznej mapie świata?
– Ze względu na mnogość klasyfikacji poziomu rozwoju jednoznaczne zaliczenie Polski do grupy krajów rozwijających się lub rozwiniętych nie jest prostym zadaniem – mówi Maciej Jędrzejak, dyrektor zarządzający Saxo Bank Polska. Już teraz w części zestawień jesteśmy państwem rozwiniętym. Tak jest np. w przypadku klasyfikacji stosowanej przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. OECD zalicza bowiem do grupy rozwijających się państwa o niskich dochodach, nowo uprzemysłowione oraz kraje naftowe OPEC. – A w klasyfikacji ONZ, która wykorzystuje do oceny wskaźnik rozwoju społecznego, czyli HDI (od angielskiego Human Development Index), uwzględniający długość życia, poziom edukacji oraz dochód przypadający na jednego mieszkańca skorygowany o lokalne koszty życia, nasz kraj można zaliczyć do grupy najbardziej rozwiniętych krajów świata – dodaje Maciej Jędrzejak. W 2013 r. Polska, ze wskaźnikiem HDI na poziomie 0,821, zajmowała 39. miejsce na 187 państw uwzględnianych przez ONZ w badaniu.
Wspinaczka po drabinie rozwoju / DGP
Zaliczenie do tej lub innej kategorii państw, jak zauważa dyrektor z Saxo Bank Polska, niesie ze sobą określone korzyści. – Kraje zakwalifikowane przez OECD do grupy państw rozwijających się mają prawo się ubiegać o otrzymanie Oficjalnej Pomocy Rozwojowej (ODA), wspierającej rozwój gospodarczy – wymienia Jędrzejak. – Z kolei status kraju słabo rozwiniętego w rankingu ONZ gwarantuje m.in. korzyści związane z preferencyjnym dostępem do rynków państw zachodnich w ramach Generalnego Systemu Preferencji Celnych ustalanego przez Światową Organizację Handlu – dodaje.

Problem z rynkiem

O ile raczej nie ma wątpliwości co do tego, że Polska jest państwem rozwiniętym, o tyle inaczej wygląda kwestia postrzegania naszego kraju jako rynku. – Wiele ośrodków prowadzi klasyfikację państw, zaliczając je do rynków wschodzących lub rozwiniętych – zauważa Adam Maciejewski, prezes warszawskiej giełdy. Swoje analizy i klasyfikację na własne potrzeby mają m.in. wielkie instytucje finansowe, m.in. fundusze inwestycyjne czy emerytalne. Jednym z bardziej znanych podmiotów w tej grupie jest kalifornijski CalPERS. Ten fundusz emerytalny co jakiś czas dokonuje przekwalifikowania państw i obecnie Polska jest dla niego rynkiem rozwiniętym (co przekłada się oczywiście na politykę inwestycyjną CalPERS).
– Pod względem ryzyka inwestycyjnego Polska jest już rynkiem rozwiniętym – potwierdza Adam Łukojć, zarządzający ze Skarbca TFI. – Mamy niewielki deficyt na rachunku obrotów bieżących, a także deficyt finansów publicznych. Stosunkowo niewysoki jest również dług publiczny, a to są czynniki decydujące o poziomie ryzyka. Pod tym względem jesteśmy obecnie w lepszej sytuacji niż niejeden rynek uznawany za rozwinięty – dodaje. Jego zdaniem problemem jest stopień rozwoju naszego rynku kapitałowego. – Tu jesteśmy jeszcze daleko od developed markets – przyznaje Adam Łukojć.
Tak myślą i w międzynarodowych instytucjach, które tworzą uznawane powszechnie rankingi.
Zgodnie z klasyfikacją autorstwa specjalistów z Morgan Stanley Capital International za rozwinięte uznano rynki w zaledwie 23 krajach na świecie – 15 europejskich, czterech azjatyckich, dwóch z Ameryki Północnej oraz Australię i Nową Zelandię. Standard and Poor’s do rynków rozwiniętych zalicza obecnie 26 państw, podobnie jak Russell Investments. Lista developed markets stworzona przez Dow Jones jest o jedną pozycję dłuższa. W żadnym z powyższych zestawień nie ma Polski.
– Chyba najbardziej powszechna i globalnie uznawana jest klasyfikacja stosowana przez FTSE – uważa prezes GPW. – Także zgodnie z nią Polska nie jest wciąż rynkiem rozwiniętym, choć kilka lat temu nasz kraj znalazł się na liście państw oczekujących – przypomina Adam Maciejewski.
FTSE to spółka, która zajmuje się obliczaniem międzynarodowych indeksów giełdowych (jest własnością London Stock Exchange i „Financial Timesa”). Na liście obserwacyjnej, z której można awansować do grona rynków rozwiniętych, umieściła Polskę we wrześniu 2011 r. Podobny status uzyskał również Tajwan. Rok później specjalny komitet klasyfikacyjny (składający się z ekspertów z całego świata) ponownie przyjrzał się naszemu krajowi pod kątem ewentualnego przeniesienia nas do najwyższej ligi, ale ostatecznie postanowił nas na razie pozostawić w poczekalni. Identyczna decyzja zapadła także jesienią zeszłego roku.

Decydują szczegóły

FTSE, kwalifikując poszczególne państwa do różnych kategorii rynków, bierze pod uwagę wiele czynników. Duża ich część dotyczy rozwoju szeroko rozumianego rynku kapitałowego. Wymienia się tu m.in. wysoką aktywność regulatora w monitorowaniu stanu rynku. Ponadto funkcjonować musi odpowiednie otoczenie formalno-prawne. Miałoby ono zapewniać m.in. uczciwe traktowanie akcjonariuszy mniejszościowych, brak ograniczeń (ewentualnie selektywne ograniczenia) dotyczących funkcjonowania na rynku zagranicznego kapitału, rozliczenie transakcji giełdowych w trybie T+3 lub krótszym, konkurencję w dziedzinie usług maklerskich, ich wysoką jakość (to samo dotyczy też usług powierniczych), konkurencyjny i przejrzysty system kosztów transakcyjnych, sprawne funkcjonowanie krótkiej sprzedaży, przejrzysty i terminowy proces raportowania dotyczący transakcji rynkowych, a także dobrze rozwinięty rynek instrumentów pochodnych oraz rynek walutowy. Polska spełnia niemal wszystkie wymogi dla rozwiniętych rynków.
– Podczas ostatniej weryfikacji z jesieni 2013 r. były dwa powody, dla których nie zostaliśmy jeszcze uznani za rynek rozwinięty – mówi Adam Maciejewski. – Jeden to fakt, że wciąż nieefektywny jest u nas system pożyczek papierów wartościowych. Drugi: to, że nie są jeszcze do końca spełnione warunki dotyczące funkcjonowania rachunków zbiorczych, czyli kont omnibus – wyjaśnia prezes GPW. Chodzi o rachunki, z których przy rozliczaniu transakcji na warszawskiej giełdzie mogłyby korzystać zagraniczne instytucje.
Zgodnie z deklaracją komitetu klasyfikacyjnego FTSE promocja Polski do grona developed markets jest możliwa w tym roku. Trzeba jednak pamiętać, że z krótkiej listy aspirujących do rynków rozwiniętych, na której jest obecnie Polska, można zarówno awansować, jak i być z niej zdegradowanym (kilka lat temu taki los spotkał Kolumbię). Choć do niedawna mogło się wydawać, że na listę developed markets wchodzi się raz na zawsze, dziś już wiadomo, że to nieprawda. W połowie zeszłego roku dwie wspomniane już instytucje zajmujące się klasyfikowaniem krajów do poszczególnych grup – MSCI oraz Dow Jones – postanowiły przenieść Grecję z developed do emerging markets.

Korzyści czy straty

Wiele wskazuje na to, że Polska jest coraz lepiej postrzegana przez inwestorów. – Nawet jeśli w krótkim horyzoncie Polska waluta zachowuje się podobnie jak waluty innych krajów zaliczanych do rynków wschodzących, to w dłuższym terminie złoty wcale nie traci na wartości tyle, co rubel czy turecka lira. – W zeszłym roku turecka waluta osłabiła się wobec naszej aż o 20 proc. To dowodzi, że jednak jesteśmy traktowani inaczej niż Turcja – mówi Adam Łukojć.
Krzysztof Stępień, główny analityk i dyrektor inwestycyjny Opera TFI, uważa, że różne podejście do poszczególnych krajów zaliczanych do tej samej grupy rynków to skutek panującej obecnie polityki luzowania monetarnego. – Ten dodrukowany pieniądz musi gdzieś trafiać i jeśli pojawi się jakiś nowy trend lub moda, to przybiera ponadprzeciętne rozmiary. Tak było np. z Turcją w 2012 r. – wyjaśnia.
Warszawska giełda już od kilku lat współpracuje z FTSE i stara się eliminować kolejne powody, dla których wciąż nie jesteśmy uznawani za rynek rozwinięty. – Problem w tym, że nie wszystko zależy od samej GPW – mówi Adam Maciejewski. Kwestie dotyczące wspomnianych właśnie pożyczek akcji, co ma kluczowe znaczenie dla krótkiej sprzedaży, nie leżą w domenie giełdy. To kwestie prawodawstwa – wyjaśnia prezes GPW.
– Pewnie niektóre niuanse, które obecnie stanowią o tym, że FTSE nie zalicza nas wciąż do rynków rozwiniętych, nie miałyby aż takiego znaczenia, gdybyśmy byli krajem dwa razy bogatszym – mówi Łukojć ze Skarbca TFI. Zauważa jednocześnie, że free float, czyli wartość akcji będących w wolnym obrocie na warszawskiej giełdzie, jest niższy niż w przypadku niejednej pojedynczej spółki notowanej na rynku w Nowym Jorku. – Mam wrażenie, że ostatecznie to właśnie ogólny poziom rozwoju decyduje o tym, jak inwestorzy postrzegają poszczególne kraje – dodaje zarządzający.
Co do tego, czy ewentualne wejście Polski do grona rynków rozwiniętych przyniesie więcej korzyści, czy strat, zdania są podzielone. W przypadku funduszu CalPERS skutkiem przeniesienia naszego kraju do developed markets było obcięcie kwot przeznaczonych na inwestycje na polskim rynku.
– Jakiś czas temu zrobiliśmy wśród amerykańskich i brytyjskich funduszy ankietę, w której zapytaliśmy o ich politykę dotyczącą Polski, po jej ewentualnym zaliczeniu do developed markets. Okazało się, że en bloc zwiększyłyby wtedy swoje zaangażowanie kapitałowe w naszym kraju – zapewnia jednak Adam Maciejewski. – To nas utwierdziło w przekonaniu, że warto się starać o zmianę klasyfikacji dla Polski, choć widzimy też ryzyka związane z taką zmianą klasyfikacji. Uważamy jednak, że saldo szans i ryzyk jest pozytywne dla naszego rynku – dodaje.
Podobną opinię na temat przejścia naszego kraju z grupy emerging market do developed ma Jacek Siwicki, prezes Enterprise Investors, jednej z największych w Polsce i w Europie Środkowo-Wschodniej grup funduszy private equity i venture capital. – Mimo pewnych zastrzeżeń uważam, że byłoby to dla nas korzystne. Przestajemy się wreszcie tłumaczyć z typowych problemów gnębiących gospodarki krajów wschodzących, czyli niestabilności systemu prawa, nieprzewidywalności politycznej, braku niezależności banków centralnych itp. – wyjaśnia szef EI.
Według niego problemem jest m.in. to, że wielu inwestorów jest „intelektualnie leniwych”. Nierzadko kieruje się instynktem stadnym i posługuje uproszczonymi etykietami (typu BRIC). – Ma to wpływ na ich decyzje i zachowania rynkowe. Nadal zbyt wielu z nich albo nie w pełni zdaje sobie sprawę z konsekwencji przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, albo przecenia wpływ instytucji europejskich (w tym EBC) na sytuację gospodarczą w naszym kraju – mówi nam Jacek Siwicki.
– Największe instytucje typu private equity, decydując o swoich inwestycjach, operują znacznie bardziej zniuansowanymi podziałami niż tylko developed/emerging markets – mówi z kolei Dawid Walendowski, szef firmy PE Highlander Partners w Polsce. – Dla takiego inwestora obraz makroekonomiczny, który decyduje o zakwalifikowaniu danego kraju do rynków rozwiniętych lub wschodzących, jest mniej istotny niż dla inwestora portfelowego – dodaje.
– Awans Polski do grona developed markets będzie jednak pozytywnym czynnikiem dla całej gospodarki – uważa Adam Łukojć. – Na inwestowanie na rynkach rozwiniętych przeznaczane są nieporównywalnie większe sumy niż na inwestycje na rynkach wschodzących. Dziś współczynnik cena/zysk dla akcji spółek z developed markets jest istotnie wyższy niż dla papierów firm z emerging markets – argumentuje.