Miało być tak pięknie. Kraje otwierają się na przepływ towarów, usług, kapitału i ludzi i dzięki temu wszyscy zyskują, a najwięcej konsumenci. Bo na rynku pojawiają się nowe firmy, rośnie konkurencja i mechanizmy rynkowe prowadzą jednocześnie do wzrostu jakości i spadku ceny produktów i usług.
Zatem po pewnym czasie konsumenci mogą za te same pieniądze kupić więcej lepszych towarów. Ponadto bezpośrednie inwestycje zagraniczne prowadzone przez firmy zagraniczne tworzą dużo dobrze płatnych miejsc pracy, dodatkowo poprawiając sytuację w biednych krajach. W bogatych krajach co prawda może ubywać tych miejsc pracy, które nie wymagają wysokich kwalifikacji, bo te będą przenoszone do tańszych krajów, ale w zamian będzie się rozwijał sektor usług, a systemy edukacji i mechanizmy ustawicznego kształcenia pozwolą ludziom na pozyskanie kompetencji potrzebnych do pracy w usługowych gospodarkach opartych na wiedzy. Wszyscy mieli zyskać, a dzięki globalizacji nierówności dochodowe miały się obniżać. Tak było w teorii.
Niestety, jak to coraz częściej bywa w ekonomii, teoria rozminęła się z praktyką. Analizy Banku Światowego pokazują, że w minionych 20 latach globalne nierówności dochodowe wzrosły – mam na myśli najlepszą dostępną miarę, opartą na narodowych badaniach gospodarstw domowych. Dwie grupy wzbogaciły się najbardziej: to jedna trzecia ubogich, ale z wyłączeniem 5 proc. najbiedniejszych, oraz ultrabogaci. Dzięki globalizacji miliony Chińczyków, Hindusów i Brazylijczyków zostało wyrwanych z biedy. Bardzo bogaci doskonale opanowali mechanizmy globalizacji i stali się jeszcze bogatsi. Z kolei dochody klasy średniej w zamożnych krajach i dochody najbiedniejszych w biednych krajach w minionych 20 latach spadły. Geograficznie, według Banku Światowego najbardziej zyskały takie kraje jak Chiny, Indie, Brazylia czy Indonezja. Na przykład w 1988 r. Chińczyk, który uzyskiwał dochód równy medianie w swoim kraju, był globalnie bogatszy tylko od 10 proc. populacji ziemi. W 2008 r. był już bogatszy od połowy ludzkości. Straciły głownie kraje afrykańskie i kraje postkomunistyczne. Na przykład Nigeryjczyk zarabiający medianę w Nigerii był bogatszy od 22 proc. ludzi na świecie, obecnie wyprzedza tylko 12 proc. W Europie Wschodniej ten wskaźnik spadł z 75 proc. do 73 proc. Zatem mimo że nasze dochody rosną, to inni bogacą się znacznie szybciej i relatywnie ubożejemy. Tego nie widzimy na co dzień, bo porównujemy nasz samochód z samochodem sąsiada. Ale osoby, które były w Chinach i innych krajach rozwijających się 20 lat temu i ostatnio, widzą, jak szybko poprawia się tam zamożność społeczeństwa, szybko nas doganiają, ale rosną też nierówności społeczne
Jak wyjaśnić te mechanizmy? Stracili biedni mieszkańcy tych krajów, do których globalizacja w ogóle nie dotarła, czyli tam, gdzie ciągle uprawiają ziemię z pomocą wołu i lemiesza. Zyskali byli rolnicy w Chinach, którzy przenieśli się do fabryk i ciężko pracują po 12 godzin na dobę, natomiast stracili pracownicy likwidowanych fabryk w USA, czyli klasa średnia w tym kraju. Najbardziej zyskali najbogatsi, ponieważ kiedyś ich firmy osiągały zyski, sprzedając towary w bogatych krajach, a obecnie rozszerzyli swój rynek zbytu o miliardy ludzi w krajach rozwijających się. Ponadto mogli obniżyć koszty pracy, przenosząc fabryki do tańszych krajów.
Na globalizacji straciła klasa średnia w bogatych krajach, a to liczna grupa wyborców. I rządzące, bogacące się na globalizacji ultrazamożne elity, które mają w kieszeni media i polityków, mogą napotkać silny opór tych, którzy tracą na globalizacji. W Europie przekonamy się o tym już podczas tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego.