Najbardziej sprawiedliwe byłoby porównanie, jaka w danym kraju jest emisja gazów cieplarnianych na osobę. Tak samo, jak to się robi z PKB. Wtedy okazałoby się, że jesteśmy niemal tak samo ekologiczni jak Dania - uważa Prof. Leszek Marks, kierownik Zakładu Geologii Klimatycznej UW.

Polska jest osamotniona w swoim sprzeciwie wobec planów radykalnej redukcji emisji gazów cieplarnianych, jakie preferuje Bruksela?

Prof. Leszek Marks, kierownik Zakładu Geologii Klimatycznej UW: Niekoniecznie jesteśmy sami. Może po prostu nasz głos jest najbardziej słyszalny. Podejrzewam, że w tej kwestii moglibyśmy liczyć na Węgrów, tylko że oni mają na pieńku z Unią i nie chcą jeszcze bardziej zadrażniać i tak napiętych stosunków. Zresztą Czesi i Słowacy też mają gospodarki podobne do naszej, nie wspominając już o nowych członkach Unii – Rumunii i Bułgarii. Jeśli idzie o wypełnianie zobowiązań płynących z protokołu w Kioto, to jesteśmy liderem. W tej chwili nasze emisje są niższe o nieco ponad 30 proc. w stosunku do 1988 r. Takimi efektami mało kto może się pochwalić.

Gdy świat zadaje sobie pytanie: co po protokole z Kioto, Unia Europejska się zastanawia, co po realizacji pakietu 3x20 (zakładającego m.in. obniżkę emisji CO2 o 20 proc.)?

Proszę zwrócić uwagę, że takie kraje jak np. Hiszpania i Portugalia zwiększyły swoje emisje ponad ustalone w Kioto limity. Będą się bronić tym, że się rozwijają, my z kolei będziemy argumentować, że nie jesteśmy na tak zaawansowanym stopniu rozwoju jak tamci. Dlatego próbą porównania gospodarek o różnym stopniu zaawansowania mogłoby być wzięcie pod uwagę takiego kryterium jak liczba emisji na głowę. Wtedy się okazuje, że np. bardzo ekologiczna Dania ma niewiele mniejsze emisje niż my, a równie ekologiczna Holandia ma większe.

Mówimy więc tak: coś już udało się zrobić, ale dalej powinniśmy iść według innych zasad?

Emisje na głowę mieszkańca mogą być podobnym wskaźnikiem stopnia zaawansowania rozwojowego jak PKB per capita. Jeśli się wymaga pewnych oszczędności, to trudno wymagać ich od ludzi biednych. Nie chcę przez to powiedzieć, że my jesteśmy biedni, ale chodzi o to, że przede wszystkim to bogaci powinni oszczędzać, bo mają dużo większe możliwości w tym zakresie. Wskaźnik produkcji gazów per capita jest o tyle ciekawy, że pokazuje faktyczną energochłonność nie tylko gospodarki, lecz także całego społeczeństwa, bo przecież w krajach rozwiniętych zdarzają się dwuosobowe gospodarstwa domowe z trzema samochodami i 10-pokojowym domem, który zimą trzeba ogrzewać. Dlatego wydaje mi się, że wskaźnik liczony na głowę lepiej oddaje te różnice pomiędzy poszczególnymi krajami.

Powinniśmy pomyśleć też o jakichś innych zmianach?

Z ograniczaniem zanieczyszczenia powietrza wiąże się wyprowadzanie najbardziej brudnych branż poza granice kraju, tak jak zrobiła to np. Wielka Brytania z cementowniami, które zostały wypchnięte do Pakistanu. Ale to na Wyspach korzysta się z produktu końcowego, więc może w ostatecznym rozrachunku kosztów związanych z ograniczaniem wytwarzania gazów cieplarnianych nie powinien ponosić producent, ale konsument? Może to właśnie finalny konsument powinien zostać obarczony kosztami, co wymusi na nim ograniczenia i sprawi, że zamiast cementu wybierze jakiś bardziej ekologiczny budulec, taki jak drewno lub glina?

Jaki wniosek płynie z tych rozważań dla działań na forum unijnym?

Drastyczne oszczędności, które proponuje Unia, w oderwaniu od kontekstu światowego nie mają sensu. Emisje unijne to nie największy odsetek tej ogólnoświatowej. Dlatego nie może być tak, że my się będziemy tutaj samowolnie ograniczać, a inni będą emitować na potęgę. Poza tym proszę zwrócić uwagę na pewien paradoks, który wiąże się z handlem zezwoleniami na wypuszczanie gazów. Przecież ta sprzedaż nie prowadzi do ograniczenia, tylko utrzymuje je na tym samym poziomie. Umówmy się, że sens ma zmniejszanie, a nie redystrybucja pozwoleń prowadząca do tych samych emisji.

Jaki powinien być punkt wyjścia dla dalszych rozmów w kwestii ograniczania emisji gazów cieplarnianych?

Warunkiem podstawowym dla dalszych działań jest rozliczenie protokołu z Kioto. Przecież ma on iluś sygnatariuszy, którzy zobowiązali się do czegoś i nie wszyscy się ze swoich zobowiązań wywiązali. Jeśli ich nie wypełnili, to niech powiedzą dlaczego. Nie możemy teraz o tym całym dotychczasowym postępie powiedzieć, że to się nie liczy, i zacząć wszystkiego od nowa. To byłoby niesprawiedliwe.

Tak jak Kanadyjczycy, którzy po prostu wypisali się z protokołu.

Albo Amerykanie, którzy ostatecznie nie przyjęli protokołu z Kioto, ale zmniejszają emisje, bo mają gaz łupkowy, a spalanie gazu powoduje mniej zanieczyszczeń niż spalanie węgla. Tyle że u nas z kolei gaz łupkowy się oprotestowuje. A przecież nawet najbardziej skrajni polscy ekolodzy mówią, że do 2050 r. ze źródeł odnawialnych będziemy mogli uzyskiwać co najwyżej połowę potrzebnej nam energii elektrycznej.

Jakieś rezerwy kryją się jeszcze w polskiej gospodarce?

Mamy takie emisje, jakie mamy, bo nasze elektrownie są bardzo stare. Niektóre bloki energetyczne mają po 50 lat. W konsekwencji nasza energetyka nie dość, że jest oparta na węglu, to ma jeszcze bardzo niską wydajność. Gdyby ją zmodernizować, to być może by się okazało, że produkowalibyśmy tę samą ilość energii elektrycznej, a zużywalibyśmy w tym celu znacznie mniej węgla.