Polski przemysł znikał wolniej niż europejski. I od kilku lat powoli się odradza. Komisja Europejska przekonuje, że to bardzo dobrze i obala mit o jego niższości wobec usług.
W 1995 r. udział polskiego przemysłu (jego wartości dodanej brutto, czyli przychodów pomniejszonych o m.in. wartość zużytych materiałów) w tworzeniu wartości dodanej brutto PKB wynosił blisko 28 proc. Po likwidacji kolejnych przedsiębiorstw, które nie były w stanie wytrzymać narastającej konkurencji ze strony importowanych wyrobów, wskaźnik ten spadł w 2002 r. do 22 proc. – wynika z danych Eurostatu. Trend się jednak odwrócił – rola przemysłu w tworzeniu krajowego bogactwa zaczęła rosnąć.
W ubiegłym roku jego udział w PKB wyniósł już 24,8 proc. To lepiej niż średnio w Unii Europejskiej, gdzie spadł on do nieco ponad 19 proc. Są jednak pewne wyjątki. Na przykład w Niemczech, które są lokomotywą europejskiej gospodarki, udział wartości dodanej przemysłu w wartości dodanej PKB jest nawet wyższy niż w Polsce i wyniósł w ubiegłym roku 25,8 proc. I to w sytuacji, gdy na Zachodzie od wielu dekad panowało przekonanie, że najlepsza jest gospodarka oparta na usługach.
Przemysł kojarzył się z brudnymi technologiami, na które było coraz mniej miejsca w gospodarce opartej na wiedzy. To przekonanie przechodzi jednak do lamusa. Komisja Europejska doszła do wniosku, że silniej uprzemysłowione gospodarki Europy relatywnie lepiej sobie radziły w czasie kryzysu w porównaniu z krajami mniej uprzemysłowionymi i tymi, w których rozbudowany był sektor bankowy.
Zmiany, które lansowano przez dekady – promocja usług, szczególnie finansowych, nad realną gospodarkę – trudno będzie jednak szybko odwrócić.
– Jeżeli udział Polski w światowym handlu będzie rósł, czego można oczekiwać, udział wartości dodanej przemysłu w wartości dodanej PKB nie będzie szybko spadał przy zwiększaniu się udziału usług – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole. Według prof. Elżbiety Mączyńskiej z SGH znaczenie przemysłu zarówno w Polsce, jak i w niektórych krajach Unii Europejskiej będzie się zwiększać. – Miejsca pracy powstają w dużym stopniu w gospodarce realnej, czyli m.in. w przemyśle – ocenia prof. Mączyńska. Podkreśla, że oprócz nowych miejsc pracy powstających w usługach, np. związanych z ochroną zdrowia, można oczekiwać, że przybywać ich będzie także w przemyśle. – Nie można się jednak spodziewać powrotu dużych kominów fabrycznych i wielkich zakładów – dodaje Mączyńska. Bo produkcja się zdecentralizowała, jest rozproszona, podzielona często na drobne czynności. I ten proces się nasila. A umożliwiają go m.in. nowoczesne technologie i wydajne urządzenia.
– Biorąc pod uwagę kapitał ludzki, przemysł ma w Polsce pewne szanse rozwoju – uważa prof. Ryszard Bugaj z INE PAN.
W ostatniej dekadzie powstał u nas konkurencyjny przemysł motoryzacyjny, artykułów gospodarstwa domowego, produkujący sprzęt RTV czy przemysł meblarski.

Realna gospodarka znów górą. Bruksela realizuje reindustrializację Unii

Znaczenie przemysłu dla Unii zostało już wyrażone w Strategii Lizbońskiej. Konkretne kierunki działań służące jego wsparciu zawiera polityka przemysłowa w dobie globalizacji, która jest jedną z siedmiu flagowych inicjatyw w ramach bardziej ogólnej strategii „Europa 2020”.

W październiku 2012 r. polityka wspierania realnej gospodarki doczekała się nowej odsłony. Bruksela ogłosiła reindustrializację dla równowagi, zaznaczając, że konieczny jest również zielony rozwój. Nowością w stosunku do poprzednich dokumentów jest wskazanie sześciu obszarów, które Bruksela uważa za priorytetowe: czyste technologie produkcji, zrównoważone budownictwo, niskoemisyjne pojazdy, inteligentne sieci energetyczne, produkty pochodzenia biologicznego oraz kluczowe technologie (np. nanotechnologie).

Europejskie stowarzyszenia przedsiębiorców nową odsłonę polityki przyjęły ze sceptycyzmem. Dały temu wyraz szczególnie podczas Europejskiego Szczytu Biznesowego w maju br. Zebrani tam przedsiębiorcy zwracali uwagę, że stan przemysłu jest taki, że priorytetem dla Brukseli nie powinna być ponowna industrializacja kontynentu, ale zapobieżenie dalszej deindustrializacji. Jako przykład podawano politykę klimatyczną, a przede wszystkim dalsze trzymanie się redukcji emisji pomimo najniższego światowego udziału produkcji gazów cieplarnianych spośród przemysłowych potęg. Ponadto europejski przemysł uwierają najszybciej na świecie rosnące ceny energii elektrycznej, które między 2005 a 2012 r. zanotowały wzrost o 27 proc. Za przykład dawane są USA, gdzie rewolucja gazu łupkowego rozpoczęła powrót miejsc pracy w przemyśle. Fabryki zaczęto przenosić z Chin do USA, bo po prostu stały się bardziej konkurencyjne. Innym rozwiązaniem mogłoby być stworzenie wspólnego rynku energii, który pozwoliłby oszczędzić 30–35 mld euro.





współpraca: Jakub Kapiszewski