Kiedy 14 lat temu rząd Jerzego Buzka uruchamiał OFE, oglądałem mnóstwo wykresów pokazujących, jak powstanie funduszy poprawi sytuację finansów publicznych. Były szacunki, jak spadną stopy procentowe, bo budżet nie będzie się musiał zadłużać na wypłaty dla emerytów.
Teraz rząd Donalda Tuska przymierza się do potężnego remontu systemu i pokazuje własne wyliczenia, z których wynika, że to OFE stanowią największe obciążenie. I znowu są grafy, tylko że teraz widać na nich, jak pięknie byśmy teraz wyglądali, gdyby nie było funduszy.
Można się spierać, czy wyliczenia sprzed 14 lat były złe, czy niedobre są te obecne. Jednak w oczy rzuca się jedna różnica. Otóż w danych z okresu startu OFE sporo miejsca poświęcano zmieniającej się strukturze społecznej. Były prognozy dotyczące wzrostu liczby emerytów oraz okresu ich życia po zakończeniu pracy, a także szacunki, jak to się odbije na sytuacji finansowej ZUS. Była też mowa o tym, o ile trzeba będzie zwiększyć dotacje do ZUS, aby podołać wypłatom świadczeń.
Tymczasem w obecnych tabelach nikt nie zawraca sobie głowy tym, że za kilkanaście lat emerytów będzie więcej niż pracujących. Nie ma żadnych szacunków dotyczących prognozowanych płatności z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych po tym, jak OFE zostaną zmienione albo zlikwidowane. Nie ma nawet próby wyliczenia wartości dotacji, jakie będą konieczne za kilka czy kilkanaście lat.
Resorty finansów i pracy zajęły się tylko jedną nogą systemu emerytalnego, jakby zapomniały, że każda zmiana zwiększy obciążenia nogi drugiej, czyli ZUS. Albo jakby bały się pokazać, czy pod tymi nowymi obciążeniami ZUS po prostu się nie załamie.