W tym roku czeka nas najgłębsze spowolnienie od 2001 r. Wtedy wzrost gospodarczy wyniósł 1,2 proc., w tym roku będzie zapewne w okolicach 1 proc. To bardzo silne wyhamowanie, a ten mizerny wzrost będzie głównie podtrzymywał eksport netto.
W większości sektorów gospodarki mamy do czynienia ze stagnacją, co wyraźnie obrazują tak zagregowane wskaźniki jak produkcja przemysłowa czy sprzedaż detaliczna, balansujące w okolicach zera. Po stronie inwestycji mamy wciąż do czynienia z ujemną dynamiką inwestycji publicznych, co nie może dziwić w kontekście bazy z poprzedniego roku, jak również obecnych problemów budżetowych, które przekładają się na znacznie niższe niż poprzednio wydatki infrastrukturalne. Z inwestycjami prywatnymi nie jest tak źle, jak się powszechnie sądzi, nie są one jednak w stanie zrekompensować ubytku wydatków publicznych i dodatkowo dodatnio kontrybuować do wzrostu. Po stronie konsumpcji prywatnej zmagamy się już od paru dobrych miesięcy z dynamiką bliską zera.
Porównując obecne spowolnienie z tym z 2009 r., widać zasadnicze różnice w strukturze. Zieloną wyspę, podobnie jak teraz, tworzył eksport netto, co przy silnym osłabieniu złotego w 2009 r. wyjątkowo mocno wsparło naszych eksporterów. Teraz złoty nie jest aż tak słaby, co nie poprawia kondycji eksporterów i nie zniechęca tak silnie, jak wtedy do importu. Z kolei konsumpcji – która w 2009 r. była drugim silnikiem napędowym gospodarki – tym razem brakuje paliwa. Wtedy bowiem korzystaliśmy pełnymi garściami z wcześniej przyjętych obniżek podatków i składek. Teraz tego efektu nie ma, co więcej, podatki i składki od tego czasu wzrosły, zarówno poprzez podwyżkę VAT, składki rentowej, oskładkowania umów o dzieło, jak i niewaloryzowanie progów podatkowych. Na rynku pracy zatrudnienie spada, a bezrobocie rośnie, na szczęście spadła też mocno inflacja, co pozwoli na lekki realny wzrost płac. Ale to nie wystarczy, aby poderwać konsumpcję. Cała nadzieja tak naprawdę w polskim prywatnym kapitale, który mógłby dzisiaj istotnie zwiększyć swoje inwestycje, ale się z nimi wstrzymuje. Oczywiście perspektywy naszej gospodarki głównie zależą od sytuacji gospodarczej w Europie, na którą mamy ograniczony wpływ. Wzrost polskich inwestycji można jednak pobudzić poprzez znoszenie barier gospodarczych i większą elastyczność w funkcjonowaniu biznesu. Trudno się jednak spodziewać, że oba te czynniki sprzyjające poprawie gospodarki szybko zaskoczą.
Prognozy budżetowe na ten rok okazały się chybione, co może być zrozumiałe w kontekście znacznego pogorszenia wskaźników w głównych gospodarkach Europy. Dzisiaj jednak zbyt wcześnie na to, by oczekiwać, że ożywienie gospodarcze jest tuż za rogiem. Dynamika zmian strukturalnych w Europie jest dość powolna i nie pozwala na tak duży optymizm. W Polsce druga połowa roku ma szanse być statystycznie lepsza od pierwszej ze względu na efekt bazy. To jednak nie tworzy podstaw do wielkiego optymizmu na 2014 r. W tym kontekście prognozowane na przyszły rok główne wskaźniki makro, ze wzrostem gospodarczym na poziomie 2,5 proc. i inflacją na poziomie 2,4 proc., wydają się dość optymistyczne. Znacznie bezpieczniej byłoby założyć obie te zmienne na poziomie poniżej 2 proc., byłoby to również bliższe konsensowi prognoz dla Polski najważniejszych polskich i międzynarodowych ośrodków. Byłoby to również znacznie bardziej bezpieczne dla ministra finansów, który przecież w tym roku będzie zmuszony budżet na ten rok nowelizować.