W Brukseli rozpoczął się w czwartek szczyt UE poświęcony dalszej integracji unii walutowej. Państwa spoza euro, które widzą swą przyszłość w tzw. pierwszej prędkości UE, stoją przed dylematem, czy wejść do otwartych dla nich inicjatyw jak np. nadzór bankowy.

Euroland ma się dalej integrować, bo trwający od ponad trzech lat kryzys finansowo-gospodarczy w UE ujawnił braki w koordynacji polityk gospodarczych i budżetowych oraz ogromne różnice w konkurencyjności krajów. Ale w niektórych państwa spoza euro, np. w Polsce, wywołuje to obawy o dalszy podział UE na Europę dwóch prędkości.

Polski dylemat

"Przed nami podjęcie decyzji, czy będziemy chcieli być częścią tego serca Europy, jaką będzie ta unia wokół osi gospodarczo finansowej, gdzie wspólna waluta jest rdzeniem, czy też będziemy raczej państwem peryferyjnym z własną walutą" - powiedział premier Donald Tusk przed szczytem.

Debata na szczycie opiera się na propozycjach przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya zawartych w tzw. mapie drogowej "ku prawdziwej unii walutowej i gospodarczej", która szczegółowo opisuje kalendarz kolejnych etapów zacieśniania unii walutowej. Na najdalej idącą propozycję stałego budżetu eurolandu, który łagodziłby szoki kryzysowe w strefie euro, nie ma w tej chwili zgody m.in. Berlina.

Najbardziej konkretną propozycją, która ma największe szanse na realizację, jest więc tzw. unia bankowa, która ma przeciąć "błędne koło" powiązania długów państw z długami banków i sprawić, by to nie podatnicy, ale same banki ponosiły koszty swych ryzykownych działań.

Postęp w tej sprawie umożliwiło przełomowe porozumienie nad ranem w czwartek ws. wspólnego nadzoru bankowego, umieszczonego w Europejskim Banku Centralnym, nad największymi bankami w eurolandzie. Następnym krokiem, który UE ma uczynić już w przyszłym roku, ma być wspólny system likwidacji banków (tzw. resolution mechanism), by w sposób wspólny i jednolity restrukturyzować i w uporządkowany sposób likwidować banki. Następnym krokiem będzie wspólny system gwarancji depozytów.

Państwa spoza euro mogą wejść do nadzoru

Obie te inicjatywy (nadzór i resolution mechanism) są otwarte dla 10 państw spoza euro. "Zapraszamy państwa spoza euro do wejścia (do mechanizmu nadzoru), to byłoby w interesie Europy, ale decyzja należy do tych państw" - mówił w czwartek komisarz ds. walutowych Olli Rehn. A szef eurogrupy, premier Luksemburga Jean-Claude Juncker powiedział, że decyzji zainteresowanych krajów można oczekiwać już wciągu kilku godzin, czyli na szczycie UE.

Spośród 10 państw UE nie będących członkami strefy euro, Wielka Brytania z góry wykluczyła udział we wspólnym nadzorze, a Szwecja i Czechy zadeklarowały w środę, że na razie nie wchodzi to w grę. Polska nie deklaruje się ostatecznie w tej sprawie. Premier przed szczytem zapowiadał, że przeprowadzi konsultacje w kraju.

Zgodnie z projektem wniosków ze szczytu, przywódcy UE decyzję w sprawie wywołującej największe kontrowersje, czyli centralnego budżetu eurolandu, podejmą dopiero po wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku. Pomysł storpedowała największa gospodarka i płatnik w UE: Niemcy, które są nieskore przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi do składania kolejnych zobowiązań finansowych.

Niemiecka kanclerz Angela Merkel mówiła w czwartek rano w Bundestagu, że może sobie wprawdzie wyobrazić ograniczone i tymczasowe wsparcie finansowe działań służących poprawie konkurencyjności krajów UE. "Ale nie może to służyć za pretekst do tworzenia nowych stałych źródeł finansowania" - podkreśliła.

W projekcie wniosków ze szczytu pozostała natomiast propozycja tzw. "kontraktów", jakie z instytucjami unijnymi kraje euro zawierałyby na realizację reform strukturalnych. Szczegółową propozycje w tej sprawie KE ma przedstawić w 2013 roku. Jak sygnalizował już jej szef Jose Barroso, kraje euro, które podpiszą kontrakty, dostawałyby finansowe wsparcie na wspieranie pilnych potrzeb, np. na rynku pracy (chodzi np. o środki na zasiłki dla bezrobotnych, gdyby właśnie w wyniku tych trudnych reform nagle wzrastało w kraju bezrobocie - PAP).

Kontrakty mogłyby zawierać nie tylko kraje eurolandu, ale też spoza euro. Polskie źródła dyplomatyczne powiedziały PAP w środę, że Warszawa najpewniej wejdzie do tej inicjatywy, choć niewiele to w przypadku Polski zmieni, bo nasz kraj nie ma nierówności makroekonomicznych, dla których ten instrument ma być wymyślony. "Chodzi o to, by zapobiegać podziałowi UE i mieć oko na to, co się dzieje w strefie euro" - powiedział dyplomata.