Najwyższe marże uzyskuje się na najprostszych produktach. Z naszych rozmów z restauratorami wynika, że na kawie i herbacie uzyskują 200–300 proc. narzutu, na alkoholu i napojach bezalkoholowych ponad 100 proc., a na jedzeniu od 10 do 100 proc.

Jest to możliwe, bo Polacy coraz chętniej żywią się poza domem. Nawet na spotkania biznesowe wolą umawiać się w kawiarni niż w siedzibie firmy. Nową modę wykorzystują więc właściciele barów i restauracji.

Równie wysokie marże, od 50 proc. do nawet 300 proc., obowiązują w sektorze odzieżowo-obuwniczym.

– Wzrosły po jesiennych podwyżkach, podczas których ubrania zdrożały o 5–10 proc. – tłumaczy Marek Szostek, dyrektor rozwoju Wójcik Fashion Group.

Utrzymanie wysokich narzutów w tym sektorze nie byłoby możliwe, gdyby branża nie zaczęła produkować na rynkach innych niż chiński. W Państwie Środka bowiem koszty pracy nieustannie rosną.

– Mowa o Wietnamie, Bangladeszu czy Kambodży – wymienia Marek Szostek.

Nie bez znaczenia jest też stabilizacja na rynku surowców. Ceny bawełny od maja utrzymują się na poziomie 70 dol. za funt. A jeszcze na początku roku trzeba było za nią płacić ponad 90 dol. za funt.

W branży spożywczej panuje odwrotna sytuacja – marże spadają. W małych sklepach obniżyły się nawet o połowę i sięgają 18 proc. W efekcie zrównały się z tymi w super- i hipermarketach.

– Winna jest temu silna konkurencja cenowa ze strony m.in. dyskontów, które z racji posiadanych możliwości zakupowych mogą uzyskiwać lepsze ceny u producentów – wyjaśnia Maciej Ptaszyński, dyrektor Polskiej Izby Handlu.

Nie znaczy to, że dyskonty nie ponoszą żadnych kosztów walki o klienta.

– Musiały podnieść jakość, by utrzymać przy sobie kupujących. A za jakość płaci się marżą – tłumaczy Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.

Szacuje się, że w ostatnich kilkunastu miesiącach marże w tych sklepach obniżyły się o 1 pkt proc. Nie oznacza to jednak, że w sektorze dystrybucji artykułów spożywczych nie da się już osiągnąć narzutów przekraczających 50 proc.

– Jest to możliwe na asortymencie regionalnym i ekologicznym, który do tego coraz lepiej się sprzedaje – uważa Andrzej Faliński.

Na wojnie w branży spożywczej tracą też producenci, na których sieci wymuszają niskie ceny dostaw. Branża mięsna deklaruje, że w jej przypadku marże spadły o 1–3 proc. w ostatnim roku, do 10–26 proc. Mimo to rentowność branży oceniana jest na 2–8 proc. Wpływ na gorszą sytuację firm ma m.in. spadek pogłowia, przez który trzeba coraz więcej płacić. Obecnie 1 kg żywca kosztuje 5–5,8 zł. Rok temu – około 5 zł. Wzrosły też ceny zbóż czy masy jajecznej, czego koszty ponoszą producenci makaronów czy pieczywa.

Wojna cenowa wywiązała się na rynku elektroniki użytkowej. Uwikłały się w nią jednak głównie sklepy stacjonarne, które mają już dość podbierania im klientów przez placówki internetowe. Od ponad roku starają się więc obniżyć swoje ceny na tyle, by bardziej opłacało się konsumentom kupować w ich marketach. Efekt już jest, telewizory czasem kosztują mniej w Media Markt czy Saturnie niż w sklepie internetowym. Tradycyjne sieci kosztowało to jednak utratę jednej trzeciej marży. Dziś ich narzut na towarze wynosi więc 5–25 proc. Informacji na temat dochodów producentów dostarcza nam z kolei ostatni raport Samsung Electronics. Wynika z niego, że na lodówkach czy telewizorach firma ma 3,7 proc. marży, a na tabletach i telefonach – 20 proc. Co więcej, jak dowiedzieliśmy się w firmie, narzuty się nie zmieniają, bo koszty są stałe.

Swoje marże zamierza jednak podnieść turystyka, która zdecydowała się na podwyżki cen. W rezultacie narzuty biur podróży mają wzrosnąć o 1–2 proc. z obecnych 20–22 proc.