Z dotychczasowych negocjacji o budżecie UE na lata 2014-2020 i analiz ekspertów wynika, że Polska może powalczyć przynajmniej o utrzymanie środków, jakie dostaje teraz. Jeśli fundusze spójności nie wzrosną, a dziś to 68 mld euro, to nieco powinny wzrosnąć rolne.

W spocie wyborczym Platforma Obywatelska obiecywała rok temu, że z nowego wieloletniego budżetu UE Polska dostanie nawet 300 mld zł. Spot nie precyzował, z jakich funduszy (czy tylko spójności czy też i rolnictwa), czy po uwzględnieniu składki, jaką kraje płacą do unijnej kasy i czy w cenach bieżących, czy z 2011 roku, jak podaje Komisja Europejska. Spot pozostawia więc ogromne pole do interpretacji. Poza tym w Brukseli negocjuje się budżet w euro, a nie w złotówkach, co oznacza, że ostateczna suma będzie zależeć też od kursu walutowego.

Z dotychczasowych negocjacji wynika, że małe są szanse, by spełnił się najlepszy dla Polski scenariusz, czyli przyjęcie na szczycie UE budżetu w wersji zaproponowanej przez Komisję Europejską w czerwcu 2011 roku i znowelizowanej w lipcu nowymi danymi makroekonomicznymi na niekorzyść Polski, która mimo to przewiduje dla naszego kraju i tak najwięcej, bo aż ok. 75 mld euro z funduszy spójności w latach 2014-2020.

Analizując propozycję KE, eksperci Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) Paweł Tokarski i Patryk Toporowski wyliczali w analizie, która ukazała się w połowie roku, że pozycja netto Polski, czyli po odliczeniu składki, mogłaby wynieść 78,8 mld euro. Mnożąc to przez obecny kurs euro, wychodzi 326 mld złotych.

To, że cięcia w budżetowej propozycji KE, zakładającej wydatki na sumę ponad biliona euro (dokładnie 1 033 236 mln euro) są nieuniknione, przyznają dyplomaci różnych państw, także Polski. Presja grupy płatników netto, którzy finansują ponad połowę budżetu UE jest bowiem bardzo duża. Pytanie brzmi, jak duże to będą cięcia: czy wygra kanclerz Niemiec Angela Merkel, która domaga się redukcji o ok. 100 mld euro propozycji KE, czy premier Wielkiej Brytanii David Cameron, który żąda zmniejszenia wydatków o ok. 150-200 mld euro.

Polskie źródła sprecyzowały, że Brytyjczycy mówią o cięciach w wysokości 180 mld euro, czyli o prawie 20-procentowej redukcji propozycji KE. Londyn przekonuje Warszawę, że te cięcia ominą Polskę, bo na celowniku będą fundusze spójności w starych, bogatych krajach UE oraz dopłaty bezpośrednie dla rolników.

Trudno jednak zaufać Brytyjczykom, bo to samo mówił premier Tony Blair w 2005 roku. Uczestnicy ówczesnych negocjacji budżetu UE na lata 2007-2014 pamiętają, że Blair najpierw zablokował w czerwcu 2005 roku porozumienie budżetowe przygotowane przez ówczesną luksemburska prezydencję, by potem za brytyjskiej prezydencji zaproponować znacznie skromniejszy budżet UE. Choć Polakom obiecywał, że będzie chronić fundusze dla nowych państw, to jego propozycja była dla Polski znacznie mniej korzystna niż luksemburska.

Jeśli ubiegłoroczna propozycja KE zostałaby obcięta o 100 mld euro, tak jak chce największy płatnik - Niemcy, to polska "strata" byłaby naturalnie większa, gdyby cięcia dotknęły tylko polityki spójności, której Polska jest największym beneficjentem, niż gdyby cięto równo wszystkie polityki. Eksperci PISM szacują, że gdyby utrzymać propozycję KE w części dochodowej, to w zależności od tego, czy oszczędności 100 mld euro byłyby szukane we wszystkich liniach budżetowych (za wyjątkiem dopłat bezpośrednich), czy gdyby ciąć i po polityce spójności i funduszach na rozwój obszarów wiejskich, wówczas Polska dostałaby między 63 mld a 69 mld euro.



Z dotychczasowych negocjacji, słuchając wypowiedzi ministrów z krajów płatników netto, wynika, że cięcia w polityce spójności, na którą KE zaproponowała dla całej UE 379 mld euro - około 37 proc. całego budżetu, są nieuniknione, więc muszą też dotknąć Polskę. Na razie w negocjacjach nie postawiono jednak sprawy na tyle ostro, by proponować obniżenie polskiej koperty poniżej tego, co dostajemy w obecnej perspektywie finansowej na lata 2007-2013, w której przewidziano dla Polski 68 mld euro. W toku negocjacji pojawiła się natomiast propozycja, byśmy dostali tyle, ile dotychczas, ale na tym etapie została, po wielkich protestach Warszawy, usunięta z oficjalnego dokumentu cypryjskiej prezydencji. Jeśli powróci, to mnożąc te 68 mld euro przez obecny kurs euro wychodzi 281,5 mld zł.

Do tej kwoty trzeba jednak dodać dochody ze Wspólnej Polityki Rolnej, w tym dopłaty bezpośrednie dla rolników, a także dochody dla Polski z innych polityk unijnych, jak np. fundusz dla uchodźców czy inne programy z polityki bezpieczeństwo i obywatelstwo, choć to są już drobne kwoty.

Cały budżet WPR w obecnym wieloletnim budżecie wynosi 417 mld euro (ceny z 2011 roku), z czego na Polskę przypada 24 mld euro - informowały PAP źródła w KE. Z obecnej propozycji KE budżet na WPR to 390 mld euro. Nawet jeśli budżet na rolnictwo zostanie zamrożony, a na to się zanosi, bo Francuzi nie zgodzą się na redukcję, to jak przyznają polscy dyplomaci, dochody naszego kraju z WPR powinny w kolej siedmiolatce trochę wzrosnąć.

A to dlatego, że w 2013 roku kończy się ustalony na szczycie UE w Kopenhadze w grudniu 2002 roku, kiedy finalizowano warunki rozszerzenia Unii w 2004 roku, okres phasing-in, czyli dochodzenia do pełnych płatności w dopłatach bezpośrednich dla nowych państw. Według ustaleń ze szczytu UE w Kopenhadze, dopłaty bezpośrednie do produkcji rolnej dla nowych państw z budżetu UE wynosiły w momencie ich przystąpienia do UE w 2004 roku 25 proc. pełnego poziomu; 30 proc. w 2005 r., 35 proc. w 2006 r., 40 proc. w 2007 r. a w kolejnych latach miały wzrastać o 10 proc., tak by osiągać 100 proc. w 2013 roku. Polski rząd z własnego budżetu rekompensował rolnikom część tych nierówności.

Propozycja KE przewiduje w ramach polityki rolnej dodatkowe 8,8 mld euro dla nowych państw członkowskich, w tym Polski, z tytułu dochodzenia do pełnych płatności. KE nie podaje jednak pełnej koperty rolnej tylko dla Polski.

Z drugiej strony, wraz z bogaceniem się Polski, będzie też rosła polska składka do unijnej kasy, obliczana na podstawie PKB. Wielkość składek państw zależeć będzie nie tylko od ostatecznego kompromisu w sprawie wielkości budżetu, ale też od tego, czy uda się wprowadzić nowy dochód własny w postaci wpływów z podatku od transakcji finansowych, co proponuje KE. Na to wciąż nie ma zgody państw. Eksperci PISM szacują polską składkę opartą na PKB od 13,8 mld euro do 25,6 mld euro w różnych wariantach; do tego dochodziłyby jeszcze wpłaty z ceł, VAT i 2,4 mld euro na brytyjski rabat.

Pierwszy bój o budżet UE zostanie rozegrany na szczycie UE 22-23 listopada.

Komisarz UE ds. budżetu Janusz Lewandowski w rozmowie z PAP wyraził nadzieję, że przywódcy dojdą do porozumienie, bo różnice skrajnych stanowisk to zaledwie 0,1 proc. PKB UE; KE zaproponowała budżet w wysokości 1,08 proc., a Niemcy domagają się 1 proc. PKB.

"Taka jest wartość tych ponad 100 mld euro, których domagają się płatnicy netto. Niełatwo będzie wytłumaczyć, dlaczego budując wizję Europy do roku 2020, europejscy liderzy nie są w stanie porozumieć się, skoro różnica pomiędzy skrajnymi stanowiskami to zaledwie 0,1 proc. PKB UE" - mówił PAP Lewandowski.

Inga Czerny