Koncerny, które potknęły się na kontraktach autostradowych, teraz szykują się do budowy elektrowni. To ryzykowna gra. Projekty energetyczne są trudniejsze w realizacji niż autostrady. Można pójść na dno.
Kto buduje nowe elektronie / DGP
O największym graczu na rynku budowlanym w Polsce mówi się: kolos na glinianych nogach. Chodzi o zatrudniający ok. 14 tys. pracowników Polimex-Mostostal, którego wycena giełdowa wynosiła wczoraj niespełna 350 mln zł. To 35 razy mniej niż wartość realizowanych przez koncern zamówień. Na koniec marca wartość portfela spółki wynosiła 12 mld zł. Od tamtej pory firma zbiera kolejne umowy wykonawcze – przed kilkoma dniami z Orlenem o wartości 379 mln zł, ale to tylko podnosi tętno inwestorów już związanych kontraktami ze spółką.
Powód – zaledwie przed kilkoma dniami gruchnęła informacja, że władze koncernu, walcząc o utrzymanie płynności finansowej, zaczęły negocjować z wierzycielami. Polimex-Mostostal chce opóźnienia zapłaty zobowiązań krótkoterminowych liczonych już w miliardach złotych. Nie brakuje opinii, że kierowany przez Konrada Jaskółę koncern wkrótce zaproponuje wierzycielom układ, idąc tym samym w ślady PBG, innego polskiego giganta, który nie przetrzymał ostatnich tygodni.

Po autostradach czas na elektrownie

Na skraj bankructwa branżową śmietankę wpędziła wojna cenowa związana z otwarciem rynku budowlanego na mniejsze i mało doświadczone firmy. A także nawet o 40 proc. wyższe koszty materiałów budowlanych używanych przy realizacji infrastrukturalnych kontraktów związanych z organizacją Euro 2012. Przygniecione nierentownymi projektami, głównie autostradowymi i stadionowymi, koncerny szukają ratunku w kolejnych inwestycjach.
Tym razem w budowie nowych elektrowni. To sektor gospodarki, który jawi się branży jako ziemia obiecana, podobnie jak przed pięcioma laty inwestycje związane z Euro. Ucieczka w energetyczne inwestycje zamiast ratować, może jednak ostatecznie wywrócić największych graczy na rynku. Powód – w odróżnieniu od autostrad wysokość kar za niedotrzymanie terminów oraz parametrów technicznych nowych elektrowni może sięgnąć wartości umowy. A te liczone są w miliardach.
Balansujący na krawędzi Polimex-Mostostal ma już w kieszeni jeden wielki kontrakt na rozbudowę elektrowni w Opolu. Należy ona do PGE, największego gracza na rynku energii w Polsce. Polimeksowi-Mostostalowi występującemu tam w konsorcjum z Rafako z grupy PBG oraz Mostostalem Warszawa przypadło 42 proc. udziałów w umowie wartej 11,5 mld zł. Konrad Jaskóła pobił też chińskie konsorcjum w walce o umowę na rozbudowę elektrowni Kozienice dla Enei za 6,3 mld zł, z czego mniej niż połowa przypada Polimeksowi-Mostostalowi. Tam z podpisaniem umowy czeka się już tylko na rozstrzygnięcie protestów konkurencji.
Spółka ubiega się nawet o następne kontrakty. W różnych układach w przetargach bije się m.in. z PBG i Rafako. Energetyka wciąż ma do rozdania kontrakty za kilkadziesiąt miliardów złotych. Jak szacują eksperci ING Banku Śląskiego, wartość jedynie bardzo zaawansowanych projektów sięga dziś 100 mld zł.

Szansa albo ryzyko

Zdaniem większości analityków śledzących sytuację w branży pogarszająca się kondycja firm budowlanych będzie mieć negatywny wpływ na realizację kontraktów w energetyce. Dla obu stron.
– Upadłości części podmiotów mogą wpłynąć na zmiany w składach konsorcjów realizujących kontrakty, a tym samym opóźnienia w realizacji – mówi DGP Krzysztof Pado, analityk Domu Maklerskiego BDM.
Jeśli nawet firmy przetrwają najbliższe miesiące, upaść mogą w związku z ryzykami czyhającymi w kontraktach energetycznych. Pado jednym tchem podaje całą listę zagrożeń. – Ryzyko niedojścia inwestycji do skutku, utraty płynności finansowej, ryzyko technologiczne, terminowości realizacji prac czy wreszcie braku odpowiednich kompetencji do realizacji kontraktów w formule generalnego wykonawstwa oraz ograniczonych zasobów podwykonawczych – mówi analityk.
Wymienione wyżej niebezpieczeństwa w branży budowlanej obecne są od zawsze. Ale jest jeszcze jedno. Polityka banków wobec wykonawców jest teraz ostrzejsza, a to oznacza, że większym niż zwykle problemem może być finansowanie kapitału obrotowego, czyli po prostu utrzymanie płynności finansowej. To problem, który w ostatnich tygodniach powalił na deski PBG. Koncern mogący się pochwalić portfelem zamówień na kilka miliardów wywrócił się na rozmowach z bankami w sprawie udzielenia 200 mln zł kredytu obrotowego.
O płynność walczy jak lew Konrad Jaskóła. Kierowana przez niego firma zaangażowana jest w budowę autostrad A1, A2 oraz A4. Spółka modernizuje też główne linie kolejowe w kraju. Wspólnym mianownikiem tych inwestycji jest niska rentowność kontraktów i jak mówią analitycy „ujemne przepływy finansowe”, co oznacza po prostu, że wykonawca na pewnym etapie inwestycji więcej wydaje, niż otrzymuje od inwestora z tytułu kontraktu.
Czy inaczej będzie w kontraktach energetycznych? Niekoniecznie. Wszystkie realizowane w ostatnich latach wielkie projekty napotykały poważne trudności. W elektrowni Pątnów II należącej do ZE PAK problemy z finansowaniem bloku wpędziły wykonawcę w upadłość. W turbinie nowej jednostki o mocy 460 MW w Łagiszy kontrolowanej przez Tauron stwierdzono nieszczelność, a rozbudowa przez PGE Bełchatowa z powodu wad w układach technologicznych opóźniła się o 5 miesięcy.
I choć dzisiaj wszystkie bloki produkują energię, to we wszystkich przypadkach kłopoty z realizacją inwestycji wywołały ostre konflikty pomiędzy inwestorem a wykonawcą, a nawet pomiędzy podwykonawcami. W grę zawsze wchodziły setki milionów złotych. W przypadku Bełchatowa stawką było blisko pół miliarda, a konflikt na linii Alstom – Rafako jeszcze długo będzie się przewijać przez wokandy.
Kłopotem mogą być też proponowane przez wykonawców parametry nowych elektrowni – wyśrubowane. Doświadczenia z realizacji bloków w ostatnich latach w Niemczech wskazują, że z ich wypełnieniem mogą pojawić się nieoczekiwane problemy. I choć firmy chcące sprostać superwymaganiom powoli wychodzą na prostą, to nad głowami wiszą im kary liczone w dziesiątkach milionów euro. Gdzie analogia do Polski? Parametry z najwyższej półki pomogły wygrać w Kozienicach Polimeksowi i Hitachi.



Większe kary

Adrian Kyrcz z DM BZ WBK przypomina, że generalne wykonawstwo dużych projektów energetycznych to nowy obszar działalności dla polskich spółek budowlanych. – Trudno w tej chwili ocenić, jak polscy wykonawcy poradzą sobie z tymi projektami. Stopień skomplikowania kontraktów wydaje się nieporównywalnie większy w stosunku do kontraktów drogowych – ocenia analityk DM BZ WBK.
Jego zdaniem także kontrola kosztów w długim horyzoncie inwestycyjnym może okazać się wyjątkowo trudna. Tym bardziej że na zbudowanie elektrowni potrzeba 5 – 6 lat. – Nie sposób przewidzieć ruchów cen materiałów na etapie projektowania, co pokazała chociażby realizacja kontraktów autostradowych, nawet jeśli są one indeksowane o inflację. Warto zwrócić także uwagę na ryzyko walutowe. Istotną część kosztów budowy bloku energetycznego stanowi np. turbina, którą trzeba importować – wyjaśnia Adrian Kyrcz.
Z tego powodu, jak przewiduje Krzysztof Pado, na realizacji zleceń w większym stopniu mogą zyskać specjalistyczne podmioty podwykonawcze, jeżeli uda się im pozyskać znaczący zakres prac. Z drugiej strony jeśli z powodu kłopotów na linii wykonawca – inwestor wybuchnie wojna na kary, odłamki polecą w kierunku mniejszych podwykonawców, zwykle specjalistycznych firm. – W wyniku kar umownych w pierwszej kolejności ucierpi generalny wykonawca, zawsze będzie on jednak próbował szukać winy u podwykonawców – mówi analityk DM BDM.
O tym, ile i czy w ogóle wykonawcy budowy elektrowni zarobią, dowiemy się za kilka lat, kiedy kontrakty wejdą w decydującą fazę realizacji. O tym, kto w tej rywalizacji okaże się zwycięzcą, zadecydują kompetencje lub... uśmiech losu. – Wartość pojedynczego kontraktu energetycznego idąca w miliardy złotych rodzi ryzyko, że niedoszacowanie nawet drobnych pozycji kosztowych może istotnie zaburzyć ekonomię całego projektu – ostrzega Adrian Kyrcz.
O sukcesie lub porażce może przesądzić to, czy zarządzający koncernami budowlanymi będą odpowiedzialni. Kazimierz Rajczyk z ING Banku Śląskiego podejrzewa, że z powodu dużej konkurencji i presji ze strony akcjonariuszy niektóre firmy, walcząc niską ceną o kontrakty, nie uwzględniają potencjalnych zagrożeń. Czas pokaże, kto miał rację.
OPINIA
Za nieudany projekt odpowiedzą wszyscy członkowie konsorcjum

Kazimierz Rajczyk, dyrektor zarządzający departamentem klientów strategicznych ING Banku Śląskiego

Jakie ryzyko dla firm budowlanych stwarza realizacja projektów energetycznych?
Podobne jak w innych projektach infrastrukturalnych o dużej skali. Od doświadczenia wykonawcy zależy, czy rozpozna ryzyka oraz jak się przed nimi zabezpieczy. Uwzględnienie potencjalnych zagrożeń i wpływu zmienności czynników zewnętrznych na możliwość zrealizowania projektu podnosi cenę kontraktu. W dużym uproszczeniu to jak koszt polisy. Mam wrażenie, że duża konkurencja powoduje, że niektóre firmy, walcząc niską ceną o kontrakty, świadomie z tego rezygnują.
Będzie podobnie jak z umowami autostradowymi? Wtedy z powodu znacznego wzrostu cen materiałów nieujętego w wycenie umów część wykonawców zaczęła dokładać do budowy.
Jeśli firmy nie wyciągną lekcji z przeszłości, nie zmienią podejścia do wyceny kontraktów i nadal nie będą uwzględniać ryzyka zależnego od różnych czynników zewnętrznych, to możemy mieć do czynienia z podobnymi zagrożeniami.
Czy pogarszająca się kondycja branży budowlanej wpłynie na realizację kontraktów w energetyce?
Konkurencja ciągle jest duża, a rynek sam ureguluje, ile firm w branży budowlanej jest potrzebnych. Z drugiej strony kondycja branży energetycznej jest bardzo dobra, poszczególne spółki mają zapewnione finansowanie kontraktów przed ich podpisaniem. To dobra informacja i szansa dla sektora budowlanego.
Jakie jest ryzyko uwikłania partnerów w kary umowne za niespełnienie wymogów technicznych nowych bloków albo opóźnienia?
Inwestor zabezpiecza swoje interesy, żądając od wykonawcy np. gwarancji bankowych. Wysokość kar jest umowna i jest to element ryzyka, które powinno być kalkulowane przy wycenie kontraktu. W przypadku realizowania projektu pod klucz przez konsorcjum kilku wykonawców inwestor ma regres do całego konsorcjum. Wobec inwestora wszyscy członkowie konsorcjum odpowiadają więc solidarnie za cały projekt. Kwestie podziału odpowiedzialności i ewentualnego regresu pomiędzy członkami konsorcjum nie powinny interesować inwestora.