Rosyjska waluta zaliczyła rekordowy spadek od początku kryzysu w 2008 r. W ostatnim tygodniu straciła ponad 15 proc. na wartości względem amerykańskiego dolara. To czytelny sygnał, że Rosję dopadła druga fala kryzysu. Przyczyną tej sytuacji jest nadmierna zależność rosyjskiej gospodarki od handlu surowcami.
Wczoraj za dolara płacono ponad 34 rubli. Jest to absolutny rekord od prawie czterech lat. Jeszcze tydzień temu dolar kosztował nieco ponad 29 rubli. Kurs rubla runął wraz ze spadkiem cen ropy. W ciągu miesiąca notowania ropy brent na giełdzie w Londynie obniżyły się o 16,5 proc. do poziomu niespełna ponad 98 dolarów za baryłkę. Jeszcze bardziej staniała amerykańska WTI. Wczoraj w Nowym Jorku za baryłkę płacono 83,5 dolara (prawie 19-procentowy spadek w skali miesiąca).
– Do tego dochodzi spadek popytu na surowce w wyniku drugiej fazy kryzysu na świecie. W recesję wkroczyła większość krajów Unii Europejskiej. Hamują też Chiny i Indie – mówi DGP analityk z rosyjskiej agencji FBK Igor Nikołajew. – W efekcie do Rosji wpływa mniej petrodolarów, co z kolei powoduje, że podaż amerykańskiej waluty jest o wiele mniejsza od popytu – dodaje.
Rosyjski Bank Centralny próbuje zahamować gwałtowny spadek rubla, wyprzedając amerykańską walutę ze swoich wartych 500 miliardów dolarów rezerw. W piątek bank sprzedał walutę na sumę 4,5 mld rubli (ok. 134 mln dolarów). Jest to jednak za mało, by uspokoić sytuację. Jak szacują eksperci, uratować ją mógłby zastrzyk pieniędzy o wartości co najmniej 500 – 700 mln dolarów dziennie.
Kryzys rubla wzmaga dodatkowo masowa ucieczka kapitału z Rosji. W okresie od stycznia do kwietnia 2012 r. z kraju wypłynęło ok. 42 mld dolarów (połowa tego, co w całym 2011 r.). – Inwestorzy nie chcą lokować pieniędzy na rosyjskim rynku ze względu na wysokie ryzyko destabilizacji w wyniku zawirowań na światowych rynkach energii – mówi Nikołajew. – Konieczna jest modernizacja. Tylko w tym przypadku zyski z handlu ropą i gazu mogłyby równomiernie rozkładać się na wszystkie gałęzie gospodarki – dodaje. Tymczasem zależność rosyjskiego budżetu od surowców zamiast maleć – jak od lat zapowiada Kreml – nieustannie rośnie. O ile w 2007 r. deficyt naftogazowy (czyli taki, który miałaby Rosja jako kraj pozbawiony dochodów z ropy i gazu) wyniósł tylko 3,3 proc. PKB, o tyle w tym roku przekroczy 10 proc. PKB (pułap krytyczny to 4,7 proc.).