Ważniejsze dla budżetu będą wzrost gospodarczy oraz wysokość inflacji - twierdzą ekonomiści.
Deficyt budżetu w ostatnich latach / DGP
Ostrożnie licząc, deficyt budżetowy może spaść poniżej 30 mld zł. Ale to nie powód, by otwierać szampany – mówią ekonomiści. Według ustawy budżetowej tegoroczna dziura w państwowej kasie nie może być większa niż 35 mld zł. Deklaracja NBP, że w połowie roku wpłaci prawie 8,2 mld zł, znacząco zmienia sytuację.
Ministerstwo Finansów, tworząc budżet, założyło, że nie dostanie z banku centralnego ani grosza. Wypłata z NBP zmniejszy napięcia w tegorocznym budżecie, bo już po trzech miesiącach deficyt ma wynieść około 20 mld zł, a to ok. 60 proc. planu na cały rok.
Ekonomiści prognozują wykonanie tegorocznego budżetu trochę po omacku, bo MF do tej pory nie przedstawiło szczegółowego harmonogramu realizacji planu wydatków i dochodów. A deficyt – w takiej formie, jak go znamy z ustawy – traktują trochę po macoszemu, bo ich zdaniem ma on drugorzędne znaczenie. Powód: w ostatnich latach deficyt budżetu znacznie „odchudzono”.
– To stosunkowo wąska miara, co jest skutkiem licznych wyłączeń, jakich dokonano w ostatnich latach. Przykład to wydatki Krajowego Funduszu Drogowego. Wyłączenia te spowodowały spadek wartości informacyjnej tego wskaźnika oraz jego mniejszą transparentność – mówi Radosław Bodys, główny ekonomista PKO BP. Analitycy, z którymi rozmawialiśmy, zakładają jednak, że z dużym prawdopodobieństwem deficyt budżetu będzie w tym roku mniejszy niż 35 mld zł zapisanych w ustawie.
Paweł Radwański z Raiffeisen Banku ocenia, że może wynieść niespełna 30 mld zł. Optymiści jak Agnieszka Decewicz z BZWBK liczą, że zysk łącznie z wyższym wzrostem i inflacją obniżą deficyt budżetowy nawet o 16 mld złotych.
Ekonomiści są przekonani, że MF znów będzie miało się czym pochwalić. Jednocześnie przestrzegają, jak Radosław Bodys, by przy ocenie skutków polityki fiskalnej na gospodarkę opierać się na deficycie liczonym zgodnie z zasadami UE. Rzecz w tym, że wpłata ponad 8 mld zł nie będzie miała wpływu na wielkość tego deficytu. Bo choć zysk NBP zmniejszy nam deficyt liczony według metodologii krajowej, nie zmniejszy deficytu tzw. general government, czyli sektora finansów publicznych liczonego metodą Unii.
Bo zgodnie z unijną statystyką ESA-95 zysk banku centralnego jest traktowany jako operacja księgowa nie mająca wpływu na cały sektor. Dlatego ważniejsze niż wpłata z NBP są wzrost gospodarczy i inflacja. Obie kategorie w krótkim terminie mają wpływ na wielkość dochodów. I dają szansę na realizację rządowego planu, zgodnie z którym deficyt sektora wyniesie poniżej 3 proc. PKB.
– Według nas deficyt sektora finansów wyniesie nieco ponad 3 proc. PKB. Zważywszy że z wzrost gospodarczy będzie zapewne wyższy niż założone w ustawie budżetowej 2,5 proc., a inflacja wzrośnie znacznie ponad planowane 2,8 proc. średnio w roku, z rządowymi prognozami specjalnie bym się nie spierał – mówi Bodys.
Z tych samych powodów w deficyt zbliżony do 3 proc. PKB wierzy też Marcin Mrowiec. – Problemu z wykonaniem planu raczej nie będzie. Ale cały czas mamy problem strukturalny. Nigdy nie mieliśmy recesji – a zawsze mamy deficyt. W sytuacji wzrostu gospodarczego powinniśmy mieć nadwyżkę, a my walczymy o zbicie deficytu do około 3 proc. PKB – mówi główny ekonomista Pekao Marcin Mrowiec.

Zagadka: dlaczego nigdy nie mieliśmy recesji, a zawsze mamy deficyt