Ekonomista ING Banku Śląskiego Grzegorz Ogonek o poniedziałkowych danych GUS, zgodnie, z którymi produkcja przemysłowa w lutym wzrosła o 4,6 proc. rok do roku, podczas gdy ekonomiści ankietowani przez PAP szacowali wzrost na 8,6 proc.:

"Zakładaliśmy, że wynik produkcji przemysłowej może odbiegać w dół od konsensusu rynkowego. To nie tylko kwestia pogody, która w lutym przeszkadzała w normalnej działalności, ale także relacji zapasów do strumienia nowych zamówień, które trafiają do polskich przedsiębiorców. Firmy, które obserwują, że nowych zamówień ubywa, a zapasów jest dużo, są skłonne ograniczać produkcję w bieżącym okresie.

To, że indeksy wyprzedzające były w styczniu jeszcze dość wysoko, traktujemy jak odreagowanie po trudnej i pełnej napięć oraz obaw końcówce ubiegłego roku. Teraz te wskaźniki spadły - mimo że w strefie euro widoczna jest poprawa, co świadczy o bardziej realnej wycenie przez firmy tego, co nas może spotkać w działalności gospodarczej.

Myślę, że dane lutowe świadczą o początku spowolnienia, które będzie kontynuowane w następnych miesiącach. Jednak ze względu na wysoką inflację potrzebna będzie seria słabszych danych z gospodarki, aby przekonać Radę Polityki Pieniężnej do odstąpienia od jastrzębiego tonu.

Szanse na powrót koniunktury są - stan gospodarki niemieckiej nie daje bowiem powodów do niepokojów, wskaźniki zza Odry raczej zaskakują na korzyść, pokazują więcej optymizmu niż zakładają analitycy. Uważam jednak, że polska gospodarka nie jest jednak zupełnie odporna na recesję w strefie euro i prędzej czy później musimy to zobaczyć w danych".