Wśród postulatów, które brytyjski premier David Cameron wiezie na poniedziałkowy szczyt UE, są działania liberalizujące i deregulujące gospodarkę. Może mieć jednak trudności z przekonaniem partnerów, gdyż po zawetowaniu paktu fiskalnego spadły wpływy Londynu.

"Weto zostało zastosowane z dobrych powodów. Nie oznacza wykluczenia nas z najważniejszej debaty, jak wprowadzić UE na ścieżkę trwałego wzrostu. Działania tworzące jak najlepsze otoczenie dla gospodarki muszą być podjęte na szczeblu 27 państw" - wskazał w rozmowie z PAP przedstawiciel brytyjskiego MSZ, zastrzegając sobie anonimowość.

"Popieramy starania naszych europejskich partnerów zmierzające do przezwyciężenia kryzysu eurostrefy. Działania w tym kierunku muszą obejmować koordynację polityki fiskalnej, będącej sednem proponowanego paktu fiskalnego" - dodał.

O rozważanej przez kraje eurostrefy regulacji sektora finansowego, budzącej sprzeciw londyńskiego City, przedstawiciel Foreign Office powiedział, że "musi być prawdziwie bezstronna zarówno dla euro, funta jak i złotego".

W czwartkowym przemówieniu na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, Cameron nazwał plany wprowadzenia podatku od transakcji finansowych w Europie "szaleństwem". Poparł też ideę euroobligacji. Euroobligacje oznaczałyby, że Niemcy pomagając innym musiałyby zaciągać swój własny kredyt na gorszych warunkach niż obecnie, a także wziąć odpowiedzialność za długi eurostrefy.

Według szarej eminencji opozycyjnej Partii Pracy lorda Petera Mandelsona, Cameron wygłosił w Davos dobre przemówienie, ale w Europie może nie znaleźć życzliwych słuchaczy, ponieważ po wecie na unijnym szczycie 8-9 grudnia Londyn znalazł się w izolacji.

Opinię tę podziela poseł Partii Pracy Denis MacShane: "Jeśli UE porównać do samochodu, to kierowcą jest Angela Merkel. Nicolas Sarkozy usiłuje ustawić urządzenia do nawigacji satelitarnej i być może za trzy miesiące będzie musiał przesiąść się do innego środka lokomocji, a David Cameron jest na miejscu dla pasażera" - opisał w rozmowie z PAP.

Zdaniem MacShane'a, nikt w UE nie będzie słuchał pouczeń Camerona o tym, że eurostrefa musi uporządkować swoją gospodarkę, gdy gospodarka brytyjska jest w złym stanie: w ostatnim kwartale skurczyła się o 0,2 proc., bezrobocie jest wysokie i rośnie, dochody realne spadają, a dług publiczny przekroczył 1 bln funtów.

"Nie jesteśmy dla Europy przykładem do naśladowania"

"Nasze własne, niskie tempo wzrostu przyczynia się do europejskiego kryzysu. Jesteśmy jedną z najsłabszych europejskich gospodarek, a nasz model gospodarczy nie jest tak atrakcyjny, jak był choćby 10 lat temu" - wyjaśnia.

Think tank Wyndham Trust sądzi, że brytyjska debata nad euro jest schizofreniczna:

"Londyn chce, by eurostrefa prosperowała, ale sam nie chce mieć z euro nic do czynienia; chce większej regulacji banków, ale nie na europejskim szczeblu; głosi narodową suwerenność, ale jest za globalizacją, lub co najmniej godzi się z jej nieuchronnością; chce być przy stole, przy którym zapadają decyzje, ale od niego odchodzi".

Problemem dla Camerona jest silna grupa eurosceptyków w jego własnej, konserwatywnej partii

Dyrektor ośrodka Centre for European Reform Charles Grant na niedawnym seminarium w ambasadzie RP w Londynie twierdził, że konserwatywni eurosceptycy są tak bardzo wpływowi, iż nowy narybek tej partii, jeśli nawet jest proeuropejski, musi się kryć ze swymi poglądami.

"Cameron oceni nowe ustalenia fiskalne w kontekście reperkusji dla zarządzania gospodarczego nie tylko strefy euro, ale także państw nie będących jej członkami. Londyn sądzi, że pakt fiskalny nie może być postrzegany wyłącznie jako sposób zgromadzenia środków na wsparcie dla funduszu ratunkowego eurostrefy (lecz służyć pobudzeniu wzrostu całej UE)" - ocenił laburzysta MacShane.